Baraniec

Baraniec

wtorek, 23 marca 2010

Alicja w krainie czarów


Na film Alicja w krainie czarów wybrałam się z tzw. czystą kartą. Nie miałam sposobności oglądać żadnej z wcześniejszej adaptacji, nie czytałam też książki w całości a jedynie w wąskich fragmentach i to całe lata temu. Do kina szłam z mieszanymi uczuciami, trochę pod wpływem opinii zasłyszanych od znajomych, opinii nie do końca ziejących zachwytem.  
Na pewno niezłą rekomendacją powinno być nazwisko reżysera Tima Burtona, po którym można się spodziewać niezłego kina, w którym i obraz i to co budują postaci jest majstersztykiem. Nie da się ukryć - film do arcydzieł nie należy, trudno nawet jego klasę porównać z Edwardem Nożycorękim czy Sokiem z żuka /mam na myśli podobną kategorię/. Jednakże biorąc pod uwagę zarówno mnogość efektów specjalnych, dobry warsztat aktorski i to, że mimo wszystko film się ogląda z przyjemnoscią, nie skazuję go na całkowite potępienie ;-). Myślę, że sztuką jest stworzyć dobre kino familijne dla szerokiej widowni. Można sobie zresztą zadać pytanie, co to znaczy film familijny, od jakiej granicy wiekowej taki film może być przyswajalny, czy wręcz bezpieczny dla dziecięcej psychiki. Szczerze mówiąc zaskoczyła mnie obecność mam i tatusiów z cztero- czy pięcioletnimi maluchami. Dziecko w takim wieku nie ogarnie przecież rozmachu techniki 3D, momentami jest nawet w stanie się mocno przestraszyć, choćby lecącej w jego kierunku filiżanki, o zrozumieniu drugiego dna już nie wspomnę. Jestem jednak przekonana, że mój syn - prawie 9-latek byłby filmem zachwycony.  

Dzieci na pewno odnajdą w nim baśniową krainę, przepięknie odmalowaną przez Burtona. Cóż ekspansywna technika 3D i dość charakterystyczne, śmiałe spojrzenie reżysera połączone w jednym to mieszanka, która musi zachwycić. Cudowne animacje te mroczne i te tętniące kolorowym życiem, jak to w bajkach bywa walka dobra ze złem, dużo magii i dziwacznych wydarzeń... fantastycznie oddane, upersonifikowane postaci zwierzęce, to prosty przepis na sukces. 
Technika trójwymiarowości sprawia jednak, że momentami do filmu wkradają się sztuczności /np. podróż w tunelu/, zachwiane zostają proporcje /zwłaszcza przy szerokich kadrach obejmujących kilka postaci/, są one jednak zrekompensowane przez wspomniane niezwykłe efekty specjalne.  

Co do aktorstwa, niestety dla mnie postać tytułowej Alicji nie jest mocną stroną filmu. Powiedziałabym, że jest wręcz bez wyrazu, nie zachwyca. Nie ukrywam do kina szłam dla Kapelusznika, kreowanego przez Deepa, którego uwielbiam i który aktorsko spisał się bez zarzutu. Jednakże z tą postacią przeżyłam też pewne rozczarowanie. Otóż trzeba zaznaczyć, że film prezentowany jest w dwóch wersjach - z napisami i z dubbingiem. Seans, na którym byłam miał być z definicji oryginalny - liczyłam na to. Niestety nie wiem z jakiego powodu pokazano wersję z dubbingiem. No i... nie ma większego rozczarowania niż patrzeć na ucharakteryzownego, świetnego Deepa słysząc głos... Cezarego Pazury. Trudno uciec od jego charakerystycznego tembru, który kojarzy nam się raczej z mało baśniowymi klimatami. Ogólnie mówiąc pod tym względem klęska. Nie mniej jednak skłamałabym gdybym spisała cały dubbing na straty. Muszę przyznać, że zrobiono w tym temacie kawał niezłej roboty a Katarzyna Figura w roli Czerwonej Królowej jest po prostu obłędna. Jej podkład wspaniale harmonizuje z doskonałą, stworzoną wręcz do takich ról Heleną Bonham Carter. 

Bardzo podobała mi się także rola Białej Królowej, kreowana przez Anne Hathaway, której uroczą metamorfozę pamiętamy z filmu Diabeł ubiera się u Prady. Biała Królowa jest uosobieniem łagodności pod którą ukrywa się nutka szaleństwa. Każdy z nas ma je gdzieś w sobie ukryte...  
Absolutnym faworytem była jednak postać kota z Cheshire, który pojawiał się ni stąd ni zowąd z tym magicznym "pufff", rozbrajając mnie swoim urokiem dystyngowanego wszechmogącego. Nie ukrywam też, że dym wypuszczany z wielką gracją przez gąsienicę Absolema palącego sziszę, niemalże unosił się w powietrzu i odurzał swoim zapachem.  

Alicja w krainie czarów to także film dla starszych, tych którzy dopiero wchodzą w dorosłość ale także i tych, którzy z tą dorosłością zmagają się od lat. Bo czyż nie jest tak, że każdy z nas musi zmierzyć się w swoim życiu z jakimś "smokiem", czyż każdy z nas nie ucieka przed tą walką, nie boi się jej? Uciekamy przed tym tak jak i uciekamy przed własnymi marzeniami, bojąc się czasem podjąć to wyzwanie aby nasze marzenia znalazły się po właściwej stronie lustra.  
Czytając ostatnio książkę Zafona Marina znalazłam myśl, która doskonale ujmuje to w kilku wręcz słowach.  
"...Z czasem wcale nie stajemy się mądrzejsi, stajemy się tylko bardziej tchórzliwi..." /epilog - Oscar Drai/.  
To nasza siła, nasza odwaga, wiara, wsparta przez przyjaciół, życzliwych ludzi, gwarantuje nam sukces przy podjęciu tego wysiłku. Jeśli więc nawet ktoś twierdzi, że w filmie ta głębsza warstwa okazała się nie na tyle głęboka to i tak myślę, że jak się ją chce dostrzec w tym co się widzi na ekranie podczas projekcji fimu i tak się ją dostrzeże. Mnie osobiście prowokuje to tylko do przeczytania książki... 

Pomimo więc pewnych rozczarowań, z kina wyszłam zrelaksowana i ogólnie mówiąc zadowolona. Wspaniale spędziłam czas w pięknie odmalowanym baśniowym świecie, trochę jednak przypominającym ten, w którym żyjemy jeśli tylko dopuścimy do siebie marzenia i wiarę w ich spełnienie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz