Baraniec

Baraniec

czwartek, 30 sierpnia 2012

...

przecież ból nie będzie trwał wiecznie...

czwartek, 19 lipca 2012

Długi weekend w Andaluzji - dzień dziesiąty

Za nami dziesięć wspaniale spędzonych dni. Z podróży powrotnej zapamiętam właściwie ulewny deszcz i nieziemski widok na Alpy z okienka samolotu.

I po raz drugi przekonałam się jak zaraźliwa jest Andaluzja z całym swym bogactwem, jak głęboko drąży zakamarki umysłu, jak kusi aby tu jeszcze wrócić. I coś w tym jest … Mimo, że udało nam się zobaczyć tyle wspaniałych miejsc, odczuciu wielkiego szczęścia towarzyszy maleńki niedosyt, że chciałoby się więcej i więcej. I już dziś wiem, że rzucony luźno pomysł zorganizowania w przyszłym roku warsztatów tanecznych w Sevilli musi zaowocować przynajmniej tygodniowym wyjazdem. Już nie mogę się doczekać.
A może w międzyczasie jakiś dłuższy weekend w Barcelonie? Kto wie? 

Długi weekend w Andaluzji - dzień dziewiąty


Przed nami ostatni dzień przed wyjazdem. Zgodnie z wcześniejszymi planami postanowiliśmy go spędzić w Sierra Nevada - najwyższych górach Hiszpanii. Oczywiście określenie spędzić jest w tym wypadku sporym nadużyciem, ale trudno przy takiej rozpiętości atrakcji do zaliczenia uwzględniać jeszcze typowe górskie wycieczki z przystosowanym do tego ekwipunkiem. Mówiąc krótko, chcieliśmy po prostu zetknąć się ze skalą tych gór, zobaczyć choćby z daleka trzytysięcznik Mulhacen czy Veletę. 
Naszym celem jest dojechanie do miejscowości Sierra Nevada (Pradollano) – narciarskiego raju dla Hiszpanów. Swoją drogą czyż nie cudowne jest móc tego samego dnia rano szusować na nartach, a po południu wylegiwać się na śródziemnomorskiej plaży? W tym wypadku to całkiem możliwe zwłaszcza, że odległość dzieląca Granadę od linii morza to niespełna 70km. 
Chcąc skrócić sobie trasę decydujemy się na przejazd przez miejscowości Beas i Quentar, leżące całkiem blisko naszej bazy noclegowej w Alfacar. W rzeczywistości okazuje się, że droga zaznaczona na mapie to podrzędna, wąska szosa i jadąc nią nietrudno zbłądzić. Z każdym kilometrem otaczają nas coraz piękniejsze i coraz bardziej dzikie widoki a i łańcuch Sierra Nevada z Mulhacenem w roli głównej wydaje się być tak blisko.  Gdyby nie gaje oliwne i sporadycznie mijane osady można by pomyśleć, że to koniec świata.

gaje oliwne i Sierra Nevada w tle
W końcu udaje nam się wjechać na główną, doskonale utrzymaną jak na tę wysokość (do 2300m n.p.m.) drogę wiodącą do Pradollano. Mijamy kilka punktów widokowych, w tym jeden z zapierającą dech panoramą obejmującą turkusowe wręcz jezioro Embalse de Canales. 

Po dojechaniu do celu naszej wycieczki okazuje się, że właściwie wszystko jest już całkowicie zamknięte po sezonie, włącznie z kolejką na Veletę, z którą wiązaliśmy pewne nadzieje. Ech... marzeniem moim było postawić stopę na trzytysięczniku  (Veleta ma wysokość  3394m. n.p.m.). Niestety nie tym razem…
Włóczymy się trochę po centrum miejscowości  i nie mogę się oprzeć wrażeniu, że trochę mi to przypomina klimat z „Lśnienia” ;-) Ten tętniący życiem w zimie kurort przypomina teraz całkiem wymarłe miasto.

jezioro de Canales (widok z trasy do Sieraa Nevada
stacja narciarska w Sierra Nevada
Wracając planujemy wstąpić jeszcze do Granady z zamiarem zrobienia drobnych zakupów przed wyjazdem i zjedzenia jakiegoś obiadu. Znajdujemy restauracyjkę tuż obok katedry, przemiły kelner wybiera nam miejsce w ogródku pod zadaszeniem. Dziwnie się czuję w Hiszpanii obok stojących rozpalonych grzejników ;-).

 obiad w Granadzie - na przystawkę paella ;-) 
Zamawiamy gazpacho i kilka przystawek, Piotruś jak zwykle pizzę. Po obiedzie udajemy się jeszcze na krótki spacer uliczkami Granady, kierując się w stronę Albaicin - jednej ze starszych dzielnic.  Sama dzielnica była niegdyś najbogatszym i najbardziej tłocznym rejonem Granady, a o korzeniach tego miejsca świadczą liczne tabliczki z wypisanymi po arabsku numerami domów. Niestety okres rekonkwisty zmusił muzułmanów do opuszczenia swoich domostw – większość uciekła w Doliny Alpujarras lub do Afryki.
Obecnie dzielnica odzyskuje swój nieco egzotyczny charakter, głównie za sprawą napływających imigrantów. Widać to na wielu uliczkach, gdzie mnóstwo jest sklepików z artykułami marokańskimi lub małych, pełnych klimatu knajpek. Sporo tu również ducha posthipisowskiego, niekoniecznie w tym najlepszym wydaniu. 
W miarę jak schodzimy w dół do centrum miasta poprawia się pogoda, na ścianach mijanych domków i kamieniczek kładą się sympatyczne cienie. Nie wiedzieć kiedy ciche maleńkie uliczki ustępują miejsca gwarnej części miasta.

tradycyjna zupa andaluzyjska - gazpacho
kalmary grilowane
ulubione przez Piotrka ;-)
zwiedzamy Albaicin - dzielnicę muzułmańską
widok na Alcazabę 
 uliczki Albaicin 

uliczka z artykułami marokańskimi
nie brak stoisk z herbatą czy przyprawami
I tak żegnamy się z Granadą, z naszymi eskapadami po Andaluzji. Przed nami jeszcze pakowanie przed jutrzejszym wyjazdem i kilkugodzinna podróż do Madrytu.  

wtorek, 17 lipca 2012

Długi weekend w Andaluzji - dzień ósmy

Dziś w planie zwiedzanie Alhambry, jednego z najbardziej znanych na świecie zabytków pałacowych a według poetów wręcz ósmy cud świata.
Od rana zastanawiamy się jak rozwiązać problem zdjęć. Nie mamy już wolnej pamięci na poprzednich dwóch kartach, pozostaje nam tylko udać się do miasta i kupić nową, licząc że to tylko problem karty a nie aparatu.

Pomysł, że uda nam się zaparkować w Granadzie bez konieczności płacenia za postój jest absolutnie abstrakcyjny. Już po paru minutach orientujemy się, że najlepszym rozwiązaniem jest znalezienie jakiegoś handlowego molocha, gdzie bez problemu znajdziemy sklep ze sprzętem fotograficznym i akcesoriami. Po ponad półgodzinnym krążeniu po mieście cel zostaje osiągnięty i wychodzimy z nowiutką, przetestowaną kartą. Namierzamy więc na planie  jakiś parking bliżej centrum… i uff… wreszcie możemy spokojnie udać się w stronę Alhambry.

Aby mieć pewność, że uda nam się zwiedzić ten unikalny zabytek arabskiego budownictwa, bilety nabywamy prawie trzy miesiące wcześniej, rezerwując je przez internet na konkretny dzień i godzinę. Na miejscu okazuje się jednak, że system ich dystrybucji jest delikatnie mówiąc nieco bardziej skomplikowany. Przed wejściem kłębią się tłumy ludzi; jedni to szczęśliwcy z biletami, czekający w kolejce na wejście, inni dopiero próbujący coś załatwić, jeszcze inni szukający automatów, w których można odebrać wcześniej zarezerwowane bilety. Po lekkich zawirowaniach udaje nam się w końcu znaleźć w tej pierwszej grupie i wejść na teren kompleksu. Niestety pogoda zdążyła się już od rana zmienić i towarzyszy nam brzydkie zachmurzone niebo. Mając niespełna godzinę do wejścia do pałacu Nasrydów zmieniamy kierunek trasy i na początek udajemy się do letniej rezydencji Generalife z cudownie zielonymi, pełnymi kwiatów i przystrzyżonymi z niezwykłą precyzją ogrodami, tworzącymi swoisty labirynt. W samym pałacu stykamy się natomiast z misternymi dekoracjami i urokliwym otoczeniem basenów Patio de la Acequia.

w drodze na wzgórze Alhambra
widok na kompleks pałacowy z Generalife (ogródów i pałacu letniego sułtana) 
ogrody Generalife
arabeski w pałacu letnim
widok z pałacu letniego 

Tuż po zwiedzeniu letniej rezydencji kierujemy się wzdłuż górnej części parku do głównej części kompleksu. Mijamy medinę (miasteczko), w przeszłości pełną warsztatów, szkół i łaźni a obecnie całkowicie zniszczoną z pozostałościami w postaci zarysowanych fundamentów. Dalej alejka prowadzi nas pod dawny klasztor wzniesiony na murach meczetu, gdzie niegdyś spoczywały prochy najbardziej znanej królewskiej, katolickiej pary Izabeli i Ferdynanda. Obecnie w budynku mieści się hotel. Tuż za nim mijamy kościół św. Marii i łaźnię, którą zwiedzamy podczas powrotu. Kolejnym okazałym budynkiem, mocno kontrastującym z całą resztą zespołu jest Pałac Karola V, na wprost którego znajduje się najstarsza część kompleksu - Alcazaba. Mimo iż pałac nie pasuje do otoczenia, jest przykładem doskonałego toskańskiego renesanasu, a jego projekt stworzył uczeń Michała Anioła. My jednak mamy wejściówki  na konkretną godzinę do pałacu Nasrydów i to temu musimy podporządkować całe zwiedzanie. Siadamy więc na murku i oczekujemy z niecierpliwością na 15.30. Tu czeka nas prawdziwa uczta. Wnętrze pałacu to niekończące się przenikanie kunsztownych dekoracji, mistrzowski pokaz wykorzystujący światło i przestrzeń. Niezwykłe jest też to, że architekci i rzemieślnicy do budowy tej części kompleksu używali tanich materiałów takich jak gips, drewno i glina i to on najdłużej przetrwał, co niemalże graniczy z cudem. W pałacu można wydzielić trzy odrębne części, z których każda pełniła inną funkcję (załatwianie spraw państwowych i sądowych, przyjmowanie poselstw i wyjątkowych gości, oraz ostatnia - harem – to prywatne apartamenty). Uwagę przyciągaja drewniane rzeźbione fasady i sufity, bogata glazura, sztukateria i kunsztowne inkrustacje. Wszystko w idealnej wręcz harmonii.  Oprócz zjawiskowej architektury pałaców podziwiamy patia i dziedzińce z basenami. Niestety słynna fontanna z lwami w Patio de Leones jest teraz w trakcie remontu, co osobiście przyjęłam z wielkim żalem.
w oczekiwaniu na wejście do Pałacu Nasrydów

 widok na Granadę z przestrzeni między Alcazabą a Pałacem Nasrydów

misterne dekoracje w Pałacu Nasrydów







Dziedziniec Mirtów





W Pałacu Lwów (patio niestety w remoncie) 



Ogrody Alhambry
Z pałaców Nasrydów udajemy się jeszcze na dziedziniec Pałacu Karola V oraz do Alcazaby, najbardziej zniszczonej części kompleksu. Tu wspinamy się na wieżę Torre de la Vela, z której roztacza się piękna panorama na miasto – niestety nie dziś – wyraźnie bowiem zbiera się na deszcz.
na dziedzińcu Pałacu Carlos V
Alcazaba - najstarsza część kompleksu
Alcazaba - najstarsza część kompleksu
widok na Granadę z Wieży Czuwania
Po niemalże trzech godzinach spędzonych w Alhambrze schodzimy na Plaza Nueva aby i ciało miało coś od życia. Zamawiamy smakowite jedzenie i odpoczywamy po trudach zwiedzania ;-)). Przy okazji jesteśmy świadkami jak nagle z kameralnego koncertu młodego człowieka, który wyrósł obok nas jak grzyb po deszczu, robi się w ciągu paru minut uliczna impreza. A za czyją sprawką? Otóż wystarczyło kilka młodych dziewczyn, które przechodząc obok, nagle postanowiły się zabawić i zrobiły wspólnie z chłopakiem całkiem niezłe „szoł” ;-)).

I tak do wieczora upłynął dzień w Granadzie. Jakie to szczęście, że udało mi się dokupić brakujące wachlarze.
z kameralnego koncertu zrobiła się w ciągu dosłownie 5-ciu minut uliczna impreza

dzieci kontynuują tradycję flamenco ;-)...

... niezależnie od płci ;-)