Baraniec

Baraniec

wtorek, 11 listopada 2014

Jesienny spacer pod Łomnicę


Jedziemy w Tatry. 
W planie wyjazd czysto rekreacyjny, wykorzystujący ostatnie chwile piękne,j złotej jesieni. Jeszcze wieczorem dnia poprzedniego snujemy pomysły przejścia na Kasprowy Wierch z Kuźnic przez Dolinę Gąsienicową tak aby załapać się na jeden z ostatnich zjazdów kolejką. Niestety okazuje się, że wszystkie bilety online nawet w wersji tam i z powrotem wyprzedane - wolimy więc nie ryzykować aby nie zaliczyć zejścia w całkowitych ciemnościach. Szukamy więc alternatywy i jak zwykle znajdujemy ją po słowackiej stronie, mimo że spora większość szlaków zamknięta. 
Z gotowym pomysłem wycieczki wyjeżdżamy rano około 9.00 - nie jest to dla nas zbyt częsta pora wyjazdów w góry. Tym razem chcemy powtórzyć bardzo lekki szlak – fragment Magistrali z Łomnickiego Stawu do wylotu doliny Staroleśnej. Jako, że dnia nie ma zbyt wiele plan zakładał wyjazd gondolką z Tatrzańskiej Łomnicy, dwugodzinny spacer i powrót kolejką z Hrebienioka do Smokowca. No cóż słowackie koleje linowe nieco nas jednak zaskoczyły, zamykając wszystkie przejazdy z wyjątkiem tego ostatniego, o czym dowiadujemy się dopiero na miejscu. Decyzja co dalej zapada dość szybko. Z jednej strony szkoda dnia – jest 11.30, z drugiej piękna pogoda i wizja krótkiego pobytu pod Łomnicą. Decydujemy się więc na piesze dotarcie do Łomnickiego Stawu i powrót tą samą drogą.

Początkowo szlak biegnie wąską drogą asfaltową, skąd od samego początku widać jak na dłoni cel naszej wyprawy. Południowa ściana Łomnicy i masywnego Kieżmarskiego Szczytu odcinają się na tle błękitu nieba. Widać też niemalże całe planowane podejście. 

Dolny odcinek zielonego szlaku nad Łomnicki Staw
Po około 30 minutach marszu docieramy do miejsca Start, pośredniej stacji dwóch kolejek linowych, której nazwa ma swoją głębszą wymowę - stąd bowiem gruntownie zapoznajemy się z każdym metrem stromizny nartostrady,  biegnącej spod Łomnickiego Stawu. O ile dolna część nie stanowi żadnych trudności o tyle górna nie daje nawet metra fragmentu, gdzie można rozprostować nogi. Trasa pnie się bardzo stromo w górę do samego wylotu Magistrali. Jedyne co rekompensuje cały ten wysiłek to piękny widok otoczenia Łomnicy, pasy wyschniętych kołyszących się na wietrze traw, odcinających się od zieleni kosówki i rozległy widok na Tatrzańską Łomnicę i pola Spiszu.
fragment od "Startu" do granicy lasu przy nartostradzie
towarzyszy nam ciszy szelest traw
większość nartostrady pokrywa siatka z mineralnej włókniny
stromo, oj stromo...
Nie wiedzieć kiedy docieramy do czerwonego szlaku, biegnącego wzdłuż Łomnickiego Grzebienia. W sezonie podąża tędy fala turystów, tego dnia jednak spotykamy zaledwie kilka osób. Mijamy Skalną Chatę i docieramy pod budynek górnej stacji gondolkowej. Wykorzystujemy jeszcze ostatnie chwile słońca jakie oświetlają szczyty ścian Łomnicy i Kieżmarskiego. Sam Łomnicki Staw wydaje się być jakby mniejszy i płytszy, niż ten który pamiętam sprzed lat. Misa jeziorka otoczona jest czerwonymi złogami. Po prawej stronie stoi obserwatorium astronomiczne. Sam szczyt Łomnicy zawsze mnie fascynował głównie ze względu na osobliwy, smukły kształt, nadający tej górze charakter wyjątkowej elegancji. Odkąd zresztą pamiętam zawsze otoczenie górskich stawów wywoływało u mnie niezwykłe uczucia. Będąc jednak przez tych kilka chwil w kotlince pod Łomnicą utwierdziłam się w przekonaniu, że najpiękniejszy amfiteatr to ten nad Czarnym Stawem Gąsienicowym, Morskim Okiem czy Zielonym Stawem Kieżmarskim. Być może skala wysokości powoduje, że łatwiej zaczepić oko na szczegółach tam gdzie szczyty nie piętrzą się tak stromo w górę. 
Dawno jednak nie cieszył mnie tak bardzo widok gór – rzadko bowiem mam okazję podziwiać je w ciepłych kolorach zachodzącego słońca, którego promienie wydobywają tak wyraziście każdy fragment ściany.

część infrastruktury najbardziej smienionej przez człowieka części Tatr
łomnicki amfiteatr i jego otoczenie w kilku odsłonach
Jako, że pora już późna – zbliża się 14.30 - pałaszujemy w pośpiechu kanapki popijając gorącą herbatą. Podczas zejścia zaglądamy jeszcze do schroniska w celu zdobycia pieczątki i udokumentowania przejścia. Szybko wygania nas niesympatyczny, gburowaty wręcz charakter właściciela.
Zejście nie należy do przyjemnych. To co jeszcze kilkadziesiąt minut wcześniej wywoływało zadyszkę, teraz nieco boleśnie oddziaływuje na stopy i łydki. Trzeba też uważać na usuwające się kamienie choć większość stoku zabezpieczona jest siatką z wełny mineralnej. W miarę jak obniżamy wysokość obserwujemy nadciągające z dołu mgły, ścielące się po górskich grzbietach, momentami nawet całkowicie zasłaniające Łomnicę.
Do samochodu docieramy grubo po 16, właściwie przed tuż przed zapadnięciem zmroku. Miejsce gdzie byliśmy jeszcze przed dwoma godzinami oznaczają jasne pojedyncze punkty świateł, odcinające się na tle ciemnej sylwetki gór. A na parkingu jak gdyby nigdy  nic dwie sarny beztrosko skubiące resztki zielonej trawy. 
Szybka teleportacja do Zakopanego i zasłużony góralski mega obiad.

i zejście niby takie samo a jednak inne... snują się melancholijne mgły...

tuż przed zmrokiem...
fot. BK Sobieccy



niedziela, 9 listopada 2014

Bieszczadzka Rosa z Kremenarosa

Po latach wracam w Bieszczady... kilka weekendowo spędzonych chwil...
W piątek popołudniu przejazd z Krakowa do Gorlic, krótki postój i dalszy odcinek do Leska w strugach deszczu.
Poranek wita niezbyt optymistycznie, świadomie więc decydujemy się na wyjazd w stronę Cisnej i tuż za Polankami parkujemy aby rozpocząć około półtoragodzinny spacer do Rezerwatu Sine Wiry nad rzeką Wetliną. 
Cieszymy się spokojem i melancholijną ciszą ukrytą między grzbietami przyobleczonymi w jesienne barwy. Słońce oszczędnie muska nas ciepłymi promieniami, właściwie tylko przez kilka chwil udaje nam się złapać przebijające się przez zażółcone liście światłocienie. Spacer przypomina nieco przejście wzdłuż Dunajca od Czerwonego Klasztoru. 
W drodze do Rezerwatu Sine Wiry

jesienna magia nad rzeką Wetliną 

usiądź gościu a odpocznij sobie...
W jednym z zakątków dostrzegamy w ciekawie powyginanaej bryle pnia drzewa głowę łosia. Ponoć istnieje bieszczadzka legenda, która głosi, że gdy Łoś z Zawoju pije wodę z Wetlinki to na nizinach na pewno będzie powódź…
u góry legendarna głowa Łosia z Zawoju
i lato tak jakoś nie chce się poddać... ;-)
Po powrocie na parking planujemy dalszą część popołudnia. Jako, że głód doskwiera a niebo nie wróży szybkiej zmiany pogody na lepsze, jedziemy w stronę Wetliny aby zaspokoić pierwotne instynkty w Chacie Wędrowca - tak reklamowanej przede wszystkim ze względu na zjawiskowe naleśniki z jagodami. Kto jeszcze nie był w tym miejscu a planuje pobyt w Bieszczadach absolutnie powinien nadrobić te braki. Jedzenie tu przepyszne, klimat niepowtarzalny i doskonały wybór czeskich i słowackich piw. To jednak nic... na miejscu bowiem odkrywamy piwa lokalne o bardzo wdzięcznych nazwach jak Rosa z Kremenarosa, Megaloman czy deszcz w Cisnej... Zakupujemy na dobry początek dwie butelczyny i robimy rozpoznanie gdzie można kupić je w szerszej gamie. Okazuje się, że kilka kilometrów od Leska w Uhercach Mineralnych znajduje się browar Ursa Maior, gdzie oprócz piw można również zakupić inne lokalne drobiazgi. Rzeczywiście w drodze powrotnej, mimo że już późno stajemy pod sklepem firmowym, który mimo że zamknięty jakimś cudem staje przed nami otworem... I tak oto mamy okazję zakupić sześciopak zawierający różne odmiany piw, do czego dokupujemy jeszcze najnowszy gatunek - Watahę (to tak a'propos ejdżbiowskiej polskiej produkcji serialowej).
W Karczmie Wędrowca (Wetlina)
Zanim zapada zmrok łapiemy jeszcze ostatnie ostatnie promyki zachodzącego słońca ślizgającego się po Połoninie Wetlińskiej.
Połonina Wetlińska o zachodzie słońca

A następnego ranka, jako że czeka nas jeszcze powrót przez Gorlice wyjeżdżamy ponownie do Wetliny aby zrobić szybki wypad żółtym szlakiem na Smerek. Błoto w dolnej części niemiłosierne ale im wyżej tym lepsze warunki pod nogami. Niestety choć tak bardzo liczymy na poprawę pogody i nieco więcej skrawków błękitu na niebie, Przełęcz Orłowicza i grzbiet, wzdłuż którego idziemy na szczyt spowija gęsta warstwa chmur a wiatr nie daje szans na dłuższy postój. Podziwiamy jednak po północnej stronie zalotne obłoki wiszące nad tonącymi w słońcu kolorowymi wzgórzami. Nad Wetliną zaś towarzyszy nam przez dłuższą chwilę przbijający się snop światła.  
z Wetliny na Smerek
Na szczycie spędzamy raptem kika chwil ot tyle aby coś zjeść, wypić łyk gorącej kawy, wygania nas zimny wiatr.
na grzbiecie ponuro, nieco więcej światła po pólnocnej stronie, WIAŁO niemiłosiernie... 
I jak to zwykle bywa, nieco przewrotny los funduje nam w sam raz na koniec naszego zejścia śmiało wyłaniające się słońce, które będzie już z nami przez resztę dnia.
a zejście pod skrawkami błękitu....

foto: BK Sobieccy