Baraniec

Baraniec

wtorek, 29 listopada 2011

Prosto do celu...


“Prosto do celu”

Zdjęcie zostało wykonane 11 czerwca 2011r.   na szlaku zejściowym z Ciemniaka w kierunku Twardego Upłazu, podczas naszego rodzinnego wypadu w Tatry. Pogoda jak widać wyśmienita, a smaczku dodaje fakt, że około dwóch godzin wcześniej mieliśmy okazję spotkać młodego niedźwiadka 
  
Taka mała, niezwykle przyjemna namiastka próżności ;-))), coś co baaardzo poprawiło mi dziś nastrój. Moje zdjęcie zostało wyłonione spośród nadesłanych 257 prac i nagrodzone w konkursie "Directalpine - droga na szczyt". Tym samym   po raz   pierwszy zdobyłam nagrodę w konkursie fotograficznym i znalazłam się w grupie 13 obdarowanych szczęśliwców.

Miłe... ;-))

piątek, 18 listopada 2011

Mieć Rusinową tylko dla siebie - bezcenne ;-)

Kiedy normalni ludzie przewracają się na drugi bok, korzystając z nadprogramowej godziny jaką daje nam zmiana czasu z letniego na zimowy, tacy wariaci jak my wstają w środku nocy, po to aby upoić się jesiennym wschodem słońca na Rusinowej Polanie. 
Startujemy z Wierch Porońca, gdzie zostawiamy samochód i dzierżąc w dłoniach, tudzież na czole latarki ruszamy na szlak. Przed nami godzinne, bardzo wygodne podejście na Polanę. Wszystko idzie zgodnie z planem jesteśmy bardzo podekscytowani  a pierwsze widoki na wyłaniające   się z czarnych czeluści Tatry są niesamowite. Po około 20 minutach marszu orientujemy się, że od jakiegoś czasu nie napotkaliśmy znaku na szlaku. Sprawdzamy jeszcze kawałek dalej ale niestety żadnych znaków, żadnych śladów. Mapa sugeruje, że mogliśmy zejść na jedną ze ścieżek, które odbijają od tej głównej, wracamy więc. Może pominę dalsze nasze poszukiwania, co jest tym bardziej paradoksalne, że ścieżka szeroka jak stół a szlak należy do jednych z łatwiejszych (tzw. szlaków spacerowych). Na dodatek udziela się lekka nerwowość, że w końcu idziemy  na wschód słońca – każda minuta jest więc na wagę złota. Oczywiście aby się zupełnie pogrążyć... ścieżka, która szliśmy była tą właściwą, a że nie ma znaku na odcinku prawie 15 minut to już detal. ;-)))) W końcu mało kto chodzi tędy ciemną nocą.
Na Polanę Rusinową docieramy oczywiście lekko spóźnieni. Nic to jednak … magia tego miejsca działa niezależnie od planów, pogody i innych czynników.
Rozległa łąka tonie w miękkim ciepłym świetle, które ledwo co rozświetliło szczyty Tatr. Jest bajkowo i co najważniejsze pusto. Cała Polana Rusinowa dla nas – niewyobrażalne szczęście. Kto tam był choć raz, wie o czym mówię. Siadamy na ławkach delektując się pysznymi widokami.
Jakiś czas później ruszamy na Gęsią Szyję. To moje czwarte już wejście, nigdy jednak nie szło mi się tak dobrze. Jest rześko a z reguły wejściom tym towarzyszyło nam palące słońce, co wykańcza przy tym krótkim choć dość stromym podejściu. Na Gęsiej wciąż jesteśmy sami. Chłoniemy piękną panoramę  od wschodu lekko zamgloną i mocno niekontrastową.
Na szczycie spędzamy ponad pół godziny i schodzimy. A Polana Rusinowa wciąż pusta i wciąż piękna. Jeszcze chwila odpoczynku i ruszamy na Wierch Poroniec. Po drodze mijamy pierwszych ludzi, których z każdą chwilą jest coraz więcej. Idą na mszę do kościółka na Wiktrówkach.
To moje pierwsze zejście z gór o tak wczesnej porze.
Po drodze udaje nam się jeszcze zajrzeć na zabytkową Jaszczurówkę aby wziąć udział w niedzielnym nabożeństwie.
I tak kończy się nasz weekendowy odpoczynek w górach i tym samym tegoroczny sezon turystyczny. Będzie on niewątpliwie należał do tych bardziej udanych uwzględniając zarówno liczbę wycieczek jak i ich walory widokowe.

Hala Gąsienicowa na zamknięcie sezonu

To był dwudniowy wypad w Tatry z myślą godnego zamknięcia tegorocznego sezonu.  Wyjeżdżając w piątek późnym popołudniem trochę obawialiśmy się dojazdu do Zakopanego, zwłaszcza że rozpoczynał się długi weekend przed Dniem Wszystkich Świętych. O dziwo, przejazd miło nas zaskoczył, zajmując niewiele więcej niż półtorej godziny. 

Plany na wycieczki ograniczyły nieco warunki pogodowe. Od paru dobrych dni w Tatrach a zwłaszcza w wyższych partiach leżały spore ilości śniegu. Odpadały więc bardziej zaawansowane wyjścia.
Na pierwszy dzień zaplanowaliśmy więc nieco sentymentalną wędrówkę na Halę Gąsienicową z przejściem przez Przełęcz Karb.  
Na dzień dobry przywitała nas piękna, słoneczna pogoda. Mimo lekkiego mrozu ruszyliśmy ochoczo w kierunku przystanku busów aby zabrać się do Kuźnic. Nie przypomina to już przygód, jakie dane nam było przeżywać w późnych latach 80-tych, kiedy to z trudem udawało się zapakować do jeżdżącego z porażającą częstotliwością autobusu PKS. Często z tego powodu wybieraliśmy wariant pieszy i do Kuźnic maszerowaliśmy, wykorzystując napęd własnych silniczków ;-). 

Tak więc start w Kuźnicach i przejście Doliną Jaworzynki. Baaardzo dawno temu tam byłam. A dolina o poranku wyglądała przepięknie. Trawa pobielona szronem, jesienna niemalże eteryczna mgła i cudowna feria kolorów na drzewach. No i to co niespotykane w sezonie – turystyczne pustki. Na szlaku mijamy zaledwie kilka osób.  
Dolina Jaworzynki
Odpoczywamy chwile na Przełęczy między Kopami aby ruszyć w kierunku Hali, która wyłania się stopniowo z całym otaczającym ją majestatycznym amfiteatrem. Uwielbiam ten widok. To bez wątpienia jedna z najpiękniejszych dolin w Tatrach. 
Jest coraz cieplej, zachwyca piękne niebo, choć warunki fotograficzne należą do tzw. niełatwych – słońce prosto w twarz, nisko nad szczytami. Cieszę się jak dziecko znajomymi widokami, dzielimy tę radość  z Piotrkiem, który jest tu po raz pierwszy. 
Tuż przed dojściem do Przełęczy między Kopami
  na Przełęczy między Kopami  
na Przełęczy między Kopami  
Wyłania się otoczenie Hali Gąsienicowej 
Wyłania się otoczenie Hali Gąsienicowej 
Betlejemka
  otoczenie Hali Gąsienicowej   
Idziemy od razu w kierunku Czarnego Stawu. Tu na szlaku ani żywej duszy – niespotykane. Miejscami jest dość ślisko i trzeba bardzo uważać. Czarny Staw odkrywamy przed Piotrkiem tak jak przed laty odkrył je przede mną mój jeszcze wtedy nie mąż. Ostatnią morenę pokonywałam z przysłoniętymi oczami, po to aby zobaczyć to miejsce w całej okazałości, aby ogarnąć to wszystko jednym spojrzeniem i zapamiętać do końca życia. 

Piotrek zachwycony.

Nad stawem odpoczywa kilka osób. Odpoczywamy więc i my. I znów jak kiedyś wzruszam się w tym miejscu, chłonę to całe piękno łapczywie. 
dojście nad Czarny Staw Gąsienicowy
Czarny Staw Gąsienicowy
Chwilę później ruszamy dalej na szlak. Przełęcz Karb zdobywa się stromym podejściem w ciągu mniej więcej pół godziny. Nie mija 5 minut kiedy nad staw zaczynają wpełzać pierwsze niskie chmury. Nieco później ogarnia nas gęsta mgła i gdzie nie spojrzeć dookoła nie widać absolutnie nic. No cóż… to chyba koniec widoków – dobre i to co widzieliśmy do tej pory. 
  Czarny Staw Gąsienicowy ze szlaku na Przełęcz Karb  
  na szlaku na Przełęcz Karb    
  przed dojściem na Przełęcz Karb    
Na przełęczy mamy jednak szczęście bo powoli coś się zaczyna wyłaniać. Nad nami wznosi się stromo Kościelec, a nieco dalej góruje Świnica. Odsłania się również kocioł ze Stawami Gąsienicowymi. 
Zjadamy tradycyjnie czekoladę i schodzimy w dół. Miejscami idziemy po kostki w śniegu a krajobraz wokół zmienia się niemalże z minuty na minutę. Przyznam szczerze, że ten odcinek, który zdobywałam już lata temu pamiętam bardzo słabo. Kojarzę go jednak doskonale z wycieczką na Kościelec, która odbyła się dzień po najbardziej mokrej wyprawie życia – wejściu na Świnicę. 
Kościelec
Stawy Gąsienicowe
Stawy Gąsienicowe
Stawy Gąsienicowe
Nad Zielonym Stawem Gąsienicowym
Nad Zielonym Stawem Gąsienicowym
Zielona Dolina Gąsienicowa
Niestety słońca już nie oglądamy tego dnia. Docieramy do schroniska Murowaniec, gdzie rozgrzewamy się gorącą kawą. Jeszcze tylko pamiątkowa pieczątka do książeczki GOT naszej pociechy i wracamy na szlak. Tak pięknie skąpany w porannym słońcu amfiteatr jest teraz całkowicie zasnuty gęstymi chmurami. Na grani Boczania – bo ten wariant wybraliśmy jako zejściowy - trochę wieje. Do Kuźnic docieramy lekko umordowani,  zwłaszcza stromymi, mocno wyboistymi fragmentami na szlaku.
Przed dotarciem do naszego mieszkanka zaopatrujemy się jeszcze w przydrożnej cukierni w dodatkowe, słodkie kalorie ;-)
idzie nowe... czy lepsze?
Na Przełęczy między Kopami w drodze przez Boczań