Baraniec

Baraniec

wtorek, 10 lipca 2018

W cieniu historii - czyli San Gimignano i Volterra


Ostatnie godziny przed podróżą powrotną. Tą samą autostradą co dnia poprzedniego, przemierzamy kolejne kilometry, tym razem do San Gimignano, miasteczka, które słynie z urokliwego klimatu i którego znakiem rozpoznawczym są strzeliste wieże, górujące pośród toskańskich winnic i rzędów cyprysów. 

Jestem tu kolejny raz i tak samo chłonę atmosferę miasta, bo właściwie nic się tu nie zmieniło, począwszy od parkingu przy Porta San Giovanii - bramie wejściowej do miasta, na smaku lodów skończywszy.
To kolejny przykład miejsca, które z powodzeniem można poznać w niespełna godzinę, my spędzamy tu około dwóch. Naszą wycieczkę rozpoczynamy podążając Via San Giovanni, wzdłuż której tętni handlowe życie tego miejsca. Wszędzie to pełno małych sklepików, jak nie z ceramiką, to z wyrobami skórzanymi, czy typowym dla tego rejonu winem Vernaccia.
Choć historia San Gimignano nie jest tak odległa, jak ta leżącej w zasięgu 30 km Voltery, to jednak warto się z nią zapoznać. Miasto, jak większość w tej okolicy, słynęło z rycerskich rodów, pomiędzy którymi pełno było animozji i sporów, często skutkujących lokalnymi wojnami. W waśnie te wciągnięty był nawet papież. O ile za czasów podległości sieneńskiej miasto przeżywało swój rozkwit – żyło w nim niemalże pięciokrotnie więcej mieszkańców niż obecnie - na skutek wspomnianych walk miasto zostało poddane wpływom florenckim, a od tego czasu rozpoczęła się jego stopniowa degradacja, włącznie z przetrwaniem kilku epidemii czarnej ospy. To wszystko sprawiło, że San Gimignano stało się prowincjonalną mieściną, co jednak miało swoje plusy, bo dzięki temu zachowało swój średniowieczny charakter. 
Wizytówką tego miasta są wieże, których do dnia dzisiejszego zachowało się czternaście. Wybudowane między XII a XVI w., z jednej strony stanowiły schronienie podczas toczących się walk, z drugiej wyrażały wybujałe aspiracje ich właścicieli. Można sobie wyobrazić jakie znaczenie miało miasto, jeśli w czasach średniowiecza miało tych wież ponad siedemdziesiąt, dla porównania znacznie większa i bardziej rozwinięta Florencja - około trzystu. To właśnie wieże San Gimignano sprawiły, że miasto zyskało również przydomek "średniowiecznego Manhattanu" lub "toskańskiego Manhattanu".

Ulica San Giovanni prowadzi prosto na plac Piazza della Cisterna. Oczywiście można w każdej chwili zboczyć nieco, podążając w stronę świetnie zachowanych murów, jednakże naszym celem w pierwszej kolejności są lodziarnie, słynące zresztą na cały świat. Konkurujące ze sobą Gelateria Dondoli i dell’Olmo serwują naprawdę świetne lody, a wybór konkretnego smaku przyprawia o zawrót głowy. Hitem i obowiązkową częścią wizyty w lodziarni są lody o smaku tutejszego wina Vernaccia. Poezja! 
uliczka San Giovanni, ciągnąca się do Piazza della Cisterna, gdzie królują najlepsze lody na świecie

Zaledwie kilka kroków dzieli nas od kolejnego głównego placu – Piazza Duomo, przy którego dłuższym boku wznosi się Ratusz, sąsiadujący z Katedrą di San Gimignano. Nieopodal warto też zajrzeć do kolegiaty Najświętszej Marii Panny, jak również do stojącego obok Palazzo Comunale z najwyższą w mieście wieżą - Torre Grossa.
"średniowieczny Manhattan"

Piazza Duomo

taka sytuacja! ;-)

okolice Pallazo Comunale i Torre Grossa

okolice Pallazo Comunale i Torre Grossa

Szwendamy się niespiesznie wąskimi uliczkami, ubranymi w zieleń winobluszczu. Podczas powrotu w stronę Piazza della Cisterna w mieście wyczuwa się wyraźne poruszenie. Okazuje się, że tuż pod starą studnią rozpoczyna się spontaniczny, zagrany z wielkim przytupem, koncert orkiestry dętej. 
Robi się bardzo wesoło i zarazem świątecznie. Średniowieczne mury jakby chłonęły dźwięki współczesnej, popowo-rockowej muzyki,  zagranej w nieco innych, nietypowych aranżacjach.
koncert orkiestry dętej na Piazza della Cisterna 


I tak jak przed laty, prosto z placu schodzimy wąską, zacienioną uliczką Via del Castello na drugą stronę miasta, skąd otwierają się pyszne, rozległe widoki na okolicę. W drodze powrotnej zatrzymujemy się jeszcze w jednej z winiarni na degustację królującej tu Vernacci i zakupujemy rzecz jasna jakieś butelczyny.
Jest upalnie.
Niespełna 30-kilometrowy odcinek pomiędzy San Gimignano a Volterrą pokonujemy w godzinę, zatrzymując się kilkukrotnie, podziwiając przepiękną panoramę na rozciągające się wokół górzyste pustkowie. Uwielbiam takie miejsca, uderzające ogromem pofalowanej przestrzeni.
A Volterrę widać już z daleka, pomimo że miasto do wielkich nie należy. Jednak ulokowane  na wysokim wzniesieniu, dominuje nad wszystkim dookoła.
okolice między San Gimignano a Volterrą

Samochód zatrzymujemy na parkingu przy Viale Franco Porretti, skąd bardzo blisko jest do Piazza del Prori, usytuowanego pośrodku centro storico. Przy placu tym mieści się Palazzo del Priori, będący do dziś siedzibą magistratu, uznawany za najstarszy 
ratusz w Toskanii. Spacerując po mieście kierujemy się systemem ciasnych uliczek w stronę Teatro Romano, zaglądając po drodze do Palazzo Incontrii Viti. Teatr rzymski jest ulokowany pod murami po północnej stronie miasta. Do dziś latem odbywają się w nim przedstawienia i koncerty. Widok z góry jest zachwycający.
Miasto słynie nie tylko z bogatej przeszłości – jego początki datuje się na okres V i IV w p.n.e. i jest ono uznawane za jedno z najstarszych w Toskanii. Bogate zbiory wykopalisk z czasów etruskich, zarówno z miasta jak i okolic, można znaleźć Museo Etrusco Guarnacci. Volterra to również miasto alabastru, którego bogate złoża znajdują się nieopodal. Co ciekawe alabaster wykorzystywany był już w czasach etruskich - to z niego wykonywano urny, czy sarkofagi. Do dziś w Volterze działa szkoła artystyczna ze specjalnością rzeźby w alabastrze. Oczywiście w mieście nie może zabraknąć sklepików z pamiątkami, wykonanymi z tego minerału, począwszy od małych figurek zwierząt, po różnego rodzaju naczynia... np. moździerze ;-).
jedna z uliczek Volterry

Volterra - miasto alabastru

w Palazzo Incontri Viti

Teatro Romano z murów miejskich

podpatrzone ;-) - pracownia alabastrowa

Spod teatru rzymskiego podążamy w stronę katedry i stojącego obok XIII- wiecznego baptysterium. Tuż za Piazza Martiri della Liberta znajduje się wspaniały punkt widokowy z rozległą panoramą na historyczną część miasta.
Baptysterium i fragment fasady katedry di Santa Maria Assunta

punkt widokowy z fantastyczną panoramą na Volterrę

Stąd też zaledwie kilka kroków dzieli nas od Porta all’Arco, okazałej bramy, której dolna część pamięta jeszcze czasy etrusków.
Ponieważ bardzo chcemy jeszcze zdążyć na plażę, z żalem opuszczamy miasto. Myślę, że to jedno z tych miejsc, w które muszę jeszcze wrócić.
Porta all'Arco

przejście podziemne  drodze do parkingu ;-)

widok na Volterrę z drogi SR68

Mkniemy w upalne popołudnie, kierując się na południowy zachód. Wnętrze samochodu wypełnia pogodna, chilloutowa muzyka. Zanim dotrzemy do słynnej, najdłuższej we Włoszech alei cyprysowej, zatrzymujemy się jeszcze, zupełnie spontanicznie, w polecanej przez Małgosię miejscowości Bibbona, słynącej z malowniczo ulokowanej starej wieży. Przez pomyłkę udaje nam się to miejsce zobaczyć w dwóch różnych ujęciach (od strony Strade Provinciale della Camminata oraz od strony Via Vicinale Steccaia).
A zatrzymać się tu zdecydowanie warto – ze skrzyżowania Strade Provinciale della Camminata i Strade Vicinale del Poderino, na szczyt wzgórza, na którym wznosi się wieża można dotrzeć wygodną, polną ścieżką. Mamy wyjątkowe szczęście, bo stok o tej porze roku zdaje się płonąć czerwienią maków. W okolicy nie ma żywego ducha… gdzieś w oddali jakiś traktor kosząc trawę unosi tumany wysuszonej ziemi…
stara wieża w Bibbonie - widok od strony Strade Vicinale Steccaia


stara wieża w Bibbonie - widok od strony skrzyżowania Strade Provinciale della Camminata z Strade Vicinale del Poderino


Z Bibbony do Bolgheri jest zaledwie kilka kilometrów. Choć to późne popołudnie i miła aparatowi pora na fotografowanie, to jednak aleja nie przypomniana tej z zachwycających ujęć jakie znalazłam przed wyjazdem w internecie. Podejrzewam, że stoją za nimi rzesze maniaków fotograficznych, polujących na właściwe światło, na te smugi słoneczne ślizgające się na pofalowanej nawierzchni prześlicznej alei cyprysowej.
aleja cyprysowa w Bolgheri

I wreszcie docieramy nad morze, planując zatrzymać się na chwilę w miejscowości Cecina, a konkretnie w części objętej rezerwatem przyrody. Z parkingu na plażę dochodzi się w kilka minut wygodną, leśną ścieżką. Spędzamy tu trochę czasu odpoczywając po całym dniu zwiedzania. Ludzi tu prawie nie ma, plaża jest piaszczysta… towarzyszy nam słońce, powoli zniżające się ku linii horyzontu. Zastanawiamy się czy szukać miejsca na kolację w tym rejonie, czy jechać już w stronę Fognano i tam coś zjeść.
plażowanie w Ceccina
wrikszasana na piachu wcale prosta nie jest ;-) - dłoni zamknąć się nie dało ;-))))

Decydujemy się na to drugie rozwiązanie i myślę, że był to strzał w dziesiątkę. Ostatnią podczas naszego pobytu we Włoszech kolację, jemy w lokalu o wdzięcznej nazwie 
Ristorante il Fienile, co w tłumaczeniu na polski oznacza stodołę ;-). Ceny tu może nieco porażają, ale za to jakie smakołyki lądują na stole – szczególnie polecam, w formie przystawki , zestaw lokalnych wędlin toskańskich, smaku których się nigdy nie zapomni.

foto: K. Sobiecki z moim skromnym współudziałem

niedziela, 8 lipca 2018

Cecina - plażowanie w wersji black&white



foto: K. Sobiecki z moim skromnym współudziałem

niedziela, 1 lipca 2018

Siena, czyli slow down!

Siena czy Florencja, Florencja czy Siena? 
Miałam przed wyjazdem taki dylemat, no bo jak zdecydować się na oba miasta, mając tylko sześć dni na zwiedzanie Toskanii. Które faworyzować, skoro oba są piękne i do obu chce się wracać?
I chyba silniejsza tęsknota, te emocje jakie odcisnęły się pięć lat temu, ostatecznie zdecydowały o wyborze Sieny.
Na zwiedzanie miasta, planujemy poświęcić kilka godzin. Bardzo polecam - tak jak i mi polecono - parking Santa Catarina, usytuowany przy Via Esterna di Frontebranda, niemalże w sercu miasta. Blisko stąd zarówno pod katedrę jak i na Piazza del Campo. Dla udręczonych myślą o wspinaczce do centro storico, do dyspozycji pozostają ruchome schody, bo niezależnie od tego skąd się rozpoczyna wycieczkę, wszędzie czekają mniej lub bardziej strome podejścia. Tym razem nauczona poprzednimi doświadczeniami, powiedziałam sandałkom stanowcze NIE i wyposażyłam się w bardziej stabilne obuwie (to nie żart!).
Wybór wspomnianego parkingu, podyktowany był również koniecznością spełnienia marzenia mojej połowy o przejściu wzdłuż Via San Catarina, którą co roku wspinają się kolarze, zamykając włoski klasyk rowerowy Strade Bianche.
pod murami bazyliki Cateriniana San Domenico  podążamy Via San Catarina 

Via San Catarina
bazylika Cateriniana San Domenico
Ruch turystyczny dość spory, bez problemu jednak udaje nam się kupić bilety wstępu do katedry. Rozmach tego miejsca sprawia, że aby spokojnie obejrzeć wszystko, trzeba by niewątpliwie poświęcić przynajmniej cały dzień. To, że jestem tu po latach, wcale nie umniejsza ponownego zachwytu, pomieszanego z podziwem dla ludzkiego kunsztu. Emocje jakie mi towarzyszą przypominają te z pobytu w andaluzyjskiej Mezquicie.
Budowę sieneńskiej katedry rozpoczęto w XII w. i poświęcono Madonnie, która jest opiekunką miasta. Niestety na skutek zaciętej rywalizacji z Florencją, ambitne plany rozbudowy i tak masywnej konstrukcji, zakończyły się fiaskiem, a dowodem są do dziś nieukończone filary i mury przy bocznej elewacji. Jednak pod każdym względem katedra absolutnie zachwyca, począwszy od koronkowej fasady, pełnej posągów i wieżyczek, po marmurowe posadzki, których wykonanie zajęło aż 200 lat. Wewnątrz aż kipi od przepychu i bogactwa. Gdy siadam na chwilę w ławce, czuję się wręcz przytłoczona, bo nie wiem tak naprawdę na czym skupić swoją uwagę – wszystko wydaje się jakby z innej bajki, a jednak układa w zwartą, harmonijną całość.
Wiedziałam że obejrzenie całości posadzek będzie niemożliwe. Większość ze względu na trwające prace konserwatorskie jest w ciągu roku zakryta. Jedynie od 21 sierpnia do końca października można liczyć na ich pełną ekspozycję, co zresztą ściąga wielu pasjonatów z całego świata. Zainteresowanym bardzo polecam wpis Pavimento na blogu Małgosi.
Niestety nam nie udało się również zobaczyć słynnej ambony Pisana, która także poddawana jest „liftingowi”.
katedra sieneńska z zewnątrz - koronkowa fasada i zapowiedź posadzkowego raju

układane na przemian białe i czarne pasy kamienia zostały również przeniesione do wnętrza katedry

zachwycająca kopuła wygląda jak księżyc w pełni na tle rozgwieżdżonego nieba

a to już biblioteka
Gdy wychodzimy na zewnątrz, dopada nas południowy upał. Znajomymi już uliczkami podążamy w stronę Piazza del Campo. Pewnie nie będę oryginalna jeśli napiszę, że to bez wątpienia jeden z najpiękniejszych placów, śmiało lokujący się w światowej czołówce, zarówno pod względem oryginalności jak i urody. Zwraca uwagę niepowtarzalny kształt, przypominający muszlę, choć mówi się też, że to zarys płaszcza Matki Boskiej, roztaczającej swoją opiekę nad mieszkańcami miasta.
Siena, pomimo że jest jedną z czołowych atrakcji Włoch, nie wywołuje wrażenia przytłoczenia, nawet jeśli turystów tu sporo. W odróżnieniu od Florencji nie ma tu nachalnych sprzedawców czy hałaśliwych straganów pełnych kiczowatych pamiątek. 
Tak jak wspomniałam, plac jest dość stromo nachylony, a w jego najniższym punkcie znajduje się wejście do kanału, którym spływa deszcz, zapobiegając zaleganiu wody na jego powierzchni.
W Polsce nie spotkałam się z takim zwyczajem, ale w innych krajach zachodniej Europy to całkiem powszechne, że w słoneczne dni ludzie wręcz wylegują się na rozgrzanej nawierzchni placów. Tu w Sienie jest to zupełnie naturalne i nie dziwi widok mieszkańców i turystów, siedzących na posadzce, którzy czytając czy rozmawiając, tak właśnie odpoczywają.
Piazza del Campo otaczają wysokie, nieco mroczne kamienice w różnych odcieniach sieny palonej. Miasto słynie wręcz z rygorystycznej polityki dotyczącej zabudowy, dzięki czemu zachowało swój niepowtarzalny charakter. 
podążając w stronę Piazza del Campo

jedyny i niepowtarzalny Piazza del Campo

Piazza del Campo
Plac podzielony jest na dziewięć części (symbol Rady Dziewięciu - najwyższego urzędu w republice sieneńskiej), co dobrze widać u podstawy wieży Torre Mangia, a jeszcze lepiej z platformy widokowej u jej szczytu. Wieża jest wyjątkowo wysoka, bo mierzy aż 102 m. W czasach kiedy powstał jej projekt nikt nie wierzył, że można wznieść tak smukłą budowlę, co ciekawe architekci byli wręcz zmuszeni do złożenia przysięgi, że wieża się nie zawali.
Wspinaczka na szczyt jest karkołomna (nie tyle ze względu na wysokość, co jej klaustrofobiczną wręcz ciasnotę), ale dzięki temu, że oprócz nas nie ma zbyt wielu amatorów, szybko ją zdobywamy. Panorama z wieży jest wyjątkowa, choć moje zaskoczenie budzi dość pokaźna, mocno ograniczająca widoki barierka - może w sam raz dla tyczkarzy ale nie dla mnie. Radzę sobie jednak jakoś, Krzychu robi zdjęcia mocno wyciągając rękę. Pod nami morze czerwonych dachów i ten charakterystyczny plac z ludźmi wyglądającymi z góry jak pstrokate, leniwie przemieszczające się plamki.
Nie mniej ciekawie, prezentuje się panorama z niższego tarasu widokowego.
widok z Torre Mangia

widok na Piazza del Campo z Torre Mangia

widok na Piazza del Campo z Torre Mangia z niższego tarasu
A będąc z powrotem na placu próbuję sobie wyobrazić to miejsce i atmosferę palio - słynnej na cały świat konnej gonitwy, odbywającej się tu dwa razy w roku. Szaleństwo! To manifestacja trwających od lat animozji pomiędzy kontradami – obszarami, na które podzielona jest administracyjnie Siena. Aktualnie jest ich 17 i każda posiada swoją tożsamość, wyrażaną przez barwy, godła czy patronów. Każdą symbolizuje jakieś zwierzę, od ślimaka przez gęś po żyrafę, czy wręcz egzotycznego smoka. Co ciekawe każda kontrada ma również swoją fontannę, w której do dziś dokonuje się symbolicznego chrztu noworodków, w dowód przynależności młodego człowieka do konkretnej dzielnicy. Nie zdawałam sobie również sprawy z tego, że wciąż przestrzegana jest tradycja nie zawierania związków małżeńskich z mieszkańcami wrogich sobie dzielnic! I o ile w danym rewirze mieszkańcy żyją jak jedna rodzina, wspólnie bawiąc się, biesiadując, pomagając sobie, o tyle pomiędzy dzielnicami wręcz kipi od emocji, czego kulminacją jest właśnie palio - dwuminutowa gonitwa koni, bezsprzeczny pokaz głębokich podziałów i towarzyszących im wrogich zachowań. 
Odsyłam do postu  Palio w Sienie i 13 brutalnych faktów z bloga primocappuccino.pl.
Z Piazza del Campo kierujemy się do północnej części miasta, zapuszczając się w uliczki Sieny, wypełnione cieniem wysokich i surowych kamienic, łącząc ten niespieszny spacer z lekkim lunchem. Nic tak cudownie nie gasi pragnienia w upalny dzień we Włoszech jak lampka Aperolu ;-). Pomimo, że to Boże Ciało, ulice tętnią codziennym życiem. Gdzieś po drodze znajdujemy taras widokowy...
Piazza Salimbeni i powiewające chorągwie na znak przynależności do kontrady 

jeden z punktów widokowych na bazylikę di San Francesco

symbol miasta - wilczyca karmiąca Romulusa i Remusa przy Piazza Tolomei 
dachy w Sienie - nie ma tu szans na indywidualność ;-)

Wracając na parking podchodzimy jeszcze w stronę górującej na przeciwległym wzgórzu gotyckiej bazyliki Cateriniana San Domenico. Stąd również odsłania się wspaniały widok na wystającą ponad sieneńskie dachy, wieżę Torre del Mangia i monumentalną sylwetkę katedry. Wnętrze bazyliki mnie zaskakuje. Tyle w niej przestrzeni...
widok na centro storico spod bazyliki Cateriniana San Domenico

widok na centro storico spod bazyliki Cateriniana San Domenico

Kończymy nasz pobyt w Sienie. Zanim jednak wyjeżdżamy, przytrafia nam się zabawna przygoda na parkingu. Po uiszczeniu opłaty (hmmm… za 5 godzin jest to 10 Euro), podejmujemy próbę wyjazdu. Niestety po każdym wsunięciu biletu wyświetla się komunikat, że jest on nie do odczytania.
Parkingi we Włoszech są w większości przypadków bezobsługowe. Nie bardzo wiemy jak pozbyć się problemu, skoro nie ma nawet z kim porozmawiać. Próbujemy jednak skorzystać z informacji w urządzeniu, w którym opłaca się postój. Jakież jest nasze zdziwienie, kiedy po wciśnięciu literki „i” odzywa się męski, miły głos, z którym można pokonwersować ;-). W takiej sytuacji należy podać numer seryjny posiadanego biletu, w zamian za to dostaje się nowy, który aktywuje się opłatą 2 euro (równoważną jednej godzinie postoju). Nie wiem czy to rzeczywiście był problem z kartą, czy to po prostu zwykła forma naciągactwa potencjalnego turysty. Najważniejsze jednak, że udało się parking spokojnie opuścić.

Ten dzień nie kończy się tak szybko. Na 19 wyjeżdżamy do sąsiedniej Tobbiany, gdzie jesteśmy goszczeni przez Małgosię i Krzysztofa. Po cudownej kolacji niespodzianka i przywilej zaglądnięcia do królestwa gospodyni - jej pracowni.



foto: K. Sobiecki z moim skromnym współudziałem