Baraniec

Baraniec

piątek, 12 marca 2010

orientalnie... wątek zamykający


Na podstawie książki „Wyznania gejszy” napisano scenariusz i w 2005r. wyprodukowano film pod tym samym tytułem. Jak to z adaptacjami bywa, nie przystają do rozmachu książkowego, zawsze film skazany jest na pewne skróty, jednak w moim odczuciu jest on zrealizowany w odpowiednich proporcjach i tempie. Nie sposób nie wspomnieć o przepięknej wizualnej oprawie tej produkcji, co sprawia że jest on bardziej autentyczny a w połączeniu z muzyką czuje się wręcz wiśniowy koloryt. Z jednej strony bajkowy wręcz świat ogrodów pełnych tańczących płatków kwiatów wiśni, przepięknych kimon, które są wręcz dziełami sztuki, niezwykłych fryzur i makijaży, z drugiej zaś wszystko to osadzone jest w Kioto lat 30-tych z jego brudem i tłokiem. Mocne podrysowanie klimatu daje duża ilość nocnych ujęć, najczęściej w deszczu.

Jest kilka scen, które obrazują całkiem interesująco przynajmniej namiastkę tego co można wyobrazić sobie czytając książkę.
I jest w filmie scena, która mnie osobiście na moment sparaliżowała, dodam że koniecznie do obejrzenia na dużym kinowym ekranie - niestety oglądając DVD nie ma już tego efektu. To scena widowiskowego tańca Sayouri w teatrze Kaburenjo, zaprezentowanego przed jej mizuage /utratą dziewictwa/. Jest tu co prawda pewna nieścisłość ponieważ w powieści taniec ten wykonuje "starsza siostra" Sayouri - Mameha. W dodatku zupełnie inaczej odbiera się oprawę kolorystyczną, przemykając między linijkami tekstu a zupełnie innymi barwami posłużono się w filmie. Nie mniej jednak efekt jest piorunujący.
Właściwie kilka minut bardzo charakterystycznego układu…, ale powłóczyste zwiewne kimono, niewyobrażalnie wysokie koturny, gesty, ruch, kolorystyka tworzą w zetknięciu ze świetną muzyką Johna Williamsa coś niepowtarzalnego. Oglądając tę scenę miałam autentyczne łzy w oczach i prawie wstrzymany oddech. Szukam tych emocji podczas kolejnego oglądania filmu ale tak jak wspomniałam na DVD jest to absolutnie nie do powtórzenia.
A na koniec jeszcze ostatni fragment powieści, w którym opisany został sposób wykonywania makijażu przez gejszę /konkretnie przez Hatsumomo/.
„… Odwróciła się do lusterka i … otworzyła słoiczek z bladożółtym kremem. Pewnie nie uwierzysz, gdy powiem, że mazidło robiono ze słowiczych odchodów. Naprawdę tak było. Gejsze smarowały nim twarz bo wierzyły, że dobrze działa na cerę. Z drugiej strony było to tak drogie , że Hatsumomo tylko musnęła skórę wokół ust i oczu. Potem oderwała kawałek wosku, zmiękczyła go w palcach i wtarła w szyję, policzki i między piersiami. Starannie oczyściła ręce szmatką, zmoczyła wodą płaski pędzelek i zaczęła rozrabiać puder. Śnieżnobiałą pastą pomalowała twarz i szyję, zostawiając nietknięte miejsca przy oczach ustach i nosie. Jej oblicze przypominało teraz dziecięca maską wyciętą z grubego papieru. Hatsumomo zwilżyła kolejny pędzel i rozmazała krawędzie bieli. Była wprost przeraźliwie biała, jak demon... Teraz rozpuściła w wodzie odrobinę barwnika i nadała policzkom lekko różowy odcień.. Skończyła nakładanie różu lecz wciąż miała bezbarwne brwi i usta. Przerwała pracę i poprosiła Ciocię żeby położyła jej puder na karku. Tu muszę coś powiedzieć o japońskich karkach. Otóż Japończycy –prawie wszyscy - traktują kobiecą szyję z takim samym uwielbieniem, z jakim na Zachodzie traktuje się nogi. Kołnierz kimona gejszy jest rozchylony z tyłu tak szeroko, że widać górne kręgi pleców. Swoisty wabik jak minispódniczka w Paryżu. Ciocia na karku Hatsumomo wymalowała wzór zwany sambon-ashi, „trzy stopy”. To niezwykle ciekawy sposób makijażu, wywołujący wrażenie że patrzysz na skórę szyi przez oczka cienkiej białej siatki. Dopiero później zrozumiałam jak silnie działa to na mężczyzn ; niczym kobieta zerkająca przez palce. Po prawdzie każda gejsza zostawia wąski pasek gołej skóry tuż pod linią włosów. Dzięki temu jej biała twarz nabiera jeszcze bardziej sztucznego wyrazu, niczym maska z teatru, no a mężczyźni aż płoną z ciekawości co się kryje za takim parawanem. ..
Hatsumomo przyklękła przed toaletką i sięgnęła po maleńkie puzderko z pomadką. Nakładała ją na usta pędzelkiem. Ówczesna moda nakazywała górną wargę pozostawić bezbarwną, tak aby dolna wydawała się pełniejsza. Na koniec wzięła gałązkę paulowni, podpaliła ją z jednego końca, potrzymała przez parę sekund i zdmuchnęła ogień. Zdusiła żar palcami, wróciła do lusterka i węgielkiem podkreśliła brwi. Miały teraz cudownie szary odcień...” 
/Arthur Golden "Wyznania gejszy"/





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz