Baraniec

Baraniec

niedziela, 14 marca 2010

sezon narciarski 2009/2010 czas zamknąć...

Nie ma nic gorszego niż powrót do Krakowa, tonącego w strugach deszczu i brudnych szarościach rozpoczynającego się przedwiośnia. Tym bardziej, że wróciłam z zamykającego ten sezon narciarski pobytu w Tatrach, w których dla odmiany króluje bajeczna wręcz zima.
Jeszcze wczoraj rano nic nie zapowiadało mających nastąpić opadów śniegu. Wyjechaliśmy z Zakopanego z myślą spędzenia kilku godzin na Chopoku. W miarę jednak jak oddalaliśmy się od stolicy Tatr, pogoda zaczęła się totalnie zmieniać. Przejeżdżając przez Oravice całkiem spontanicznie zdecydowaliśmy  się na zmianę planów i resztę dnia spędzilismy właśnie na oravickim stoku. 
To w sumie przykre, że mając do dyspozycji niemalże identyczne warunki pogodowe, decydujemy się wybierać ośrodki narciarskie na Słowacji. W Polsce wciąż odstrasza tłum ludzi a co się z tym wiąże kolejki do wyciągów, mała różnorodność na stokach – z reguły jest to jedna lub dwie trasy zjazdowe. Zupełnie inaczej wygląda to na Słowacji. W Oravicach np. panował umiarkowany ruch, stoki dobrze przygotowane, nastawione bardziej na rodzinne szusowanie. Do tego wszystkiego dodać należy stosunkowo niedużą cenę, porównywalną do naszych realiów. Jedynym mankamentem był fakt, że nie wszystkie trasy były akurat otwarte. Nie przeszkadzało mi to jednak wyszaleć się przez kilka godzin. Zjeżdżając na bardziej stromych fragmentach chciałam się wręcz czuć jak Lindsey Vonn ;-)) To właśnie takie chwile pozwalają mi wywiać z głowy choć na krótki czas różne smutki i rozterki.
Czego żałuję? Żałuję, że nie wzięliśmy strojów kąpielowych, ponieważ tuż obok stoku oddano do dyspozycji baseny z ciepłymi źródłami, w tym także na zewnątrz obiektu.  Korzystając ze skipasów można liczyć na zniżki przy wejściu.
Myślę, że na ten stok jeszcze wrócimy, łącząc jazdę na nartach z taplaniem się w ciepłej wodzie.
Wracając z Oravicy mijaliśmy jeszcze jeden ośrodek, który wabił ceną skipasów – niestety zmęczenie skutecznie zniechęciło nas nawet do sprawdzenia co warte jest to miejsce. To Vitanova, całkiem blisko Chochołowa.
... A w drodze powrotnej do Zakopanego wtapialiśmy się w zimową aurę. Wszędzie dookoła biel we wszystkich możliwych odcieniach. Śnieg padał chyba całą noc, bo rano wszystko spoczywało pod prawie 30cm pierzyną.   
To właśnie padający śnieg i wiatr spowodował, że rano ambitne plany poszły precz a my wybraliśmy łagodne zjazdy w Małym Cichym. Niestety to o czym wspomniałam, czyli masa ludzi i nie najlepsza aura wygoniły nas już po ponad trzech godzinach. 
Zapach dymu, unoszącego się z kominów pobliskich domostw, przywołał jednak miłe wspomnienia z licealno-studenckiej młodości i częstych wyjazdów w góry w owych czasach …
Na koniec dwa słowa o góralskiej kuchni. Wracając do Krakowa zajrzeliśmy do przydrożnej karczmy w Białce Tatrzańskiej. Zawsze wydawało mi się, że w restauracjach powinno się uwzględniać porcje dla kobiet i mężczyzn, albo jeżeli już trzymamy się równouprawnienia, miła byłaby możliwość wyboru połówki porcji. To co jednak zobaczyłam na talerzu pod hasłem „placek po zbójnicku”, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Zupełnie nie przesadzając na owalnym talerzu jakieś 25x15cm widniało danie złożone z dwóch ogromnych placków ziemniaczanych, przełożonych sosem mięsnym, w całości pokrywających ten talerz. Całość jakieś 4cm wysokości i wspomniany już wcześniej rozmiar w osi długiej i krótkiej talerza. Nie dałam rady nawet połowie. ;-)))
Tak więc mija połowa marca… Czas na schowanie nart i radosne oczekiwanie na ciepłe powiewy wiosny. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz