Baraniec

Baraniec

sobota, 21 sierpnia 2010

wakacyjny deser...


Na deser mojego tegorocznego, 3-tygodniowego urlopu udało mi się zawitać raz jeszcze w Tatrach. Postanowiłam bowiem połączyć przyjemne z pożytecznym i osobiście odebrać moją Połowę z obozu przetrwania dla pajęczaków a przy okazji, nie tracąc dnia, wybrać się na krótki, niezobowiązujący szlak. Tym razem bez ekstremalnego wysiłku przeszłam się w jedno z moich ulubionych miejsc - na Rusinową Polanę, skąd "machnęłam" jeszcze Gęsią Szyję. Mimo panującego na Rusinowej dzikiego tłumu, udało mi się znaleźć dla siebie prawie odludne miejsce, skąd mogłam pożerać oczami przepiękną panoramę. To wszystko w dźwiękowej oprawie, stworzonej przez beczące, podzwaniające stado owiec, pasące się obok. Lubię to miejsce, po pierwsze bo syci moje oczy swoją niezwykłą urodą a po drugie bo pozwala mi wrócić pamięcią raz jeszcze na niektóre szlaki.

Nie mniejszą ucztę miałam na szczycie Gęsiej Szyi, na której udało mi się nawet spędzić samotnie ponad 15 minut, co w tak pogodny dzień może pretendować do kategorii swoistego cudu. Niemalże z łezką w oku patrzyłam na Dolinę Białej Wody, ciągnącą się niemiłosiernie długo od Łysej Polany aż po wypiętrzony grzbiet Młynarza. Pamiętam jak dziś ten szlak, który zrobiliśmy lata temu, idąc dalej Doliną Kaczą i Litworową do serca Tatr Słowackich - Zbójnickiej Chaty. Bardzo chciałabym jeszcze powtórzyć kiedyś tę wycieczkę, była potwornie wyczerpująca ale dostarczyła nam nie lada wrażeń. 
Wracając zajrzałam jeszcze na Wiktorówki, do kościółka Matki Bożej Jaworzyńskiej. Aż wstyd się przyznać ale łażąc tyle lat po Tatrach, nigdy tam jeszcze nie byłam.
A już na całkowity deser zjeżdżając do Zakopanego zawitałam na Toporowej Cyrhli, gdzie nie omieszkałam rzucić tęsknym okiem na znaną nam od lat panoramę i na domek pani Heleny, w którym tyle razy znajdowaliśmy nocleg. Powspominało się, ech... Siadaliśmy w pogodne wieczory na trawie i gapiliśmy się na świecące w zachodzącym słońcu, pomarańczowo-żółte widoczne granie i szczyty Tatr Wysokich, z których jeszcze kilka godzin wcześniej zeszliśmy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz