Fot. Anna Kaczmarz /Dziennik Polski 19 sierpnia 2010r./
Wczoraj w Krakowie miało miejsce niezwykłe wydarzenie kulturalne, niezwykłe właściwie z dwóch powodów. Po pierwsze przyjazd jednej z najznakomitszych osobowości muzycznych, którą jest Bobby McFerrin, wraz z towarzyszącym mu zespołem NDR Big Band /właściwie dziś nie wiem kto komu towarzyszył ;-)))/. Po drugie zaś doskonale zaaranżowany przez Gila Goldsteina repertuar, w tym muzyka Chopina. Prawdziwa uczta dla ucha.
Już jadąc na koncert i mijając oczekujących przed budynkiem Opery Krakowskiej, czułam lekki przedsmak czekającej mnie atrakcji. Prawdziwe dreszcze poczułam jednak słysząc pierwsze dźwięki wydane przez McFerrina.
To niezwykły muzyk, którego natura hojnie obdarzyła czterema oktawami, dzięki czemu sam w sobie jest orkiestrą. Wczoraj również zaprezentował swoje możliwości wokalne i właściwie nie tylko wokalne, wydobywając z siebie co rusz bardziej interesujące dźwięki, żartując przy tym trochę, że to nie jego tonacje. Śpiewa całym ciałem, angażując w swoje improwizacje nie tylko gardło, krtań ale także brzuch, czy to co akurat się znajdzie pod ręką. Jest przy tym niezwykle spontaniczny.
Na koncert z jego udziałem miałam okazję udać się już po raz drugi. Pierwsze przeżycie miało miejsce podczas Warsow Summer Jazz w lipcu dwa lata temu. Wtedy w Sali Kongresowej brzmiał solo, z miłym polskim akcentem w postaci Anny Marii Jopek i Leszka Możdżera. Był to zupełnie inny koncert od tego, który usłyszałam wczoraj.
A wczoraj muzyka wprost kipiała z wszystkich kątów. Było soczyście i niemalże kosmopolitycznie.
Bobby McFerrin wystąpił we wspaniałej muzycznej ramie, jaką tworzył zespół NDR Big Band z Hamburga. Artyści podjęli się próby improwizacji muzyki, która inspirowała Chopina, jak również i tej, którą Chopin sam stworzył. Zabrzmiały więc niezwykle oryginalnie chopinowskie mazurki, ballady, nokturny, czy najbardziej rozpoznawalny Polonez As-dur. Można też było wysłuchać niezwykle lirycznej wersji pieśni Laura i Filon. Niemały entuzjazm wzbudziła również interpretacja oberka tradycyjnego z delikatnym przytupem samego McFerrina.
Należy podkreślić, że artyści zabrali widownię w bogatą, muzyczną podróż dookoła świata bo oprócz tego, że było polsko, sielsko - prawie jak ze stronic Pana Tadeusza, to momentami wdzierały się klimaty azjatyckie, orleańskie a nawet hiszpańskie z nutką flamenco. Dla smakoszy jazzu pojawiły się również typowe dla tego gatunku standardy, grane niegdyś przez Charliego Parkera czy Milesa Davisa.
Jak na mistrza przystało nie brakło również próby wciągnięcia widowni w muzyczną zabawę. Nie udało się jednak stworzyć podobnego klimatu jak dwa lata temu, kiedy nagle cała Sala Kongresowa zaczęła śpiewać Ave Maria.
Niewątpliwą atrakcją był natomiast pewien spontaniczny epizod. W pewnym momencie podczas koncertu Bobby zapytał czy jest na sali Darek. Z krzesełka na balkonie podniósł się chłopak, z którym Bobby wdał się w konwersację. Okazało się, że McFerrin przyjechał z Warszawy do Krakowa pociągiem i w tym pociągu poznał owego Darka. Darek został więc zaproszony na scenę, na której miał swoje pięć minut i do dźwięków wydawanych przez McFerrina stworzył własną, oryginalną, taneczną choreografię. Wzbudził tym głośny aplauz widowni.
Trzeba przyznać, że podczas koncertu między muzykami wyczuwało się doskonałą, świeżą atmosferę, pełną radości ze wspólnego muzykowania, mimo że był to czwarty koncert z rzędu. Bobby McFerrin czuł się doskonale zarówno w roli wokalisty jak również wielką frajdę sprawiało mu dyrygowanie. A przygodę z batutą rozpoczął z czterdziestką na karku i choć sam siebie określa jako śpiewka, który dyryguje, wychodzi mu to całkiem nieźle. Ponoć najbardziej lubi dyrygować Mozarta.
Myślę, że wczorajsza owacja na stojąco była wystarczającym dowodem, potwierdzającym klasę wykonawców i absolutne zadowolenie widowni.