Baraniec

Baraniec

niedziela, 4 lipca 2010

wracamy w Tatry Zachodnie - Rohacze ;-)

cel naszych zmagań: niebieski szlak Doliną Smutną z Tatliakovej Chaty na Smutną Przełęcz, czerwony szlak granią Rohaczy, czerwono-niebieski szlak na Wołowiec, niebieski szlak na Rakoń, żołty szlak na Przełęcz Zabrad, zielony szlak zamykający pętlę do Tatliakovej Chaty


3 lipca, czwarta rano, pobudka... Nieśmiała zapowiedź dnia, który stopniowo zamienia się w lekko pochmurny, choć ciepły, letni poranek... Szybkie zrzucenie snu z powiek, podyktowane jakże znanym dreszczykiem emocji, towarzyszącym zawsze od lat podczas wyjazdów w Tatry. Bulgotanie parzonej kawy i unoszący się po całym mieszkaniu jej aromat od razu stawia na nogi... i niezmienny rytuał szykowania kanapek na drogę.
Wyjazd 4.50, pusta droga i finisz na parkingu parę kilometrów za Zwierowką o 7.00.
Nasze wyjście na szlak rozpoczynamy o 7.10. Pierwsze 50 min. to monotonne, łagodne choć niezbyt przyjemne podejście drogą asfaltową Doliną Rohacką. Niebo nie wygląda zbyt obiecująco ale nauczeni już sporym doświadczeniem, wiemy że zapowiedź pogody rano nie oznacza tego co będzie się działo w kilka godzin później. Nawet nie zorientowaliśmy się kiedy oczom naszym ukazała się Tatliakowa Chata /Bufet Rohacki/, którą mijamy bez postoju, ruszając prosto na szlak. Pierwszy etap to wejście na Rakoń i dalsze maszerowanie granią przez Wołowiec na Rohacze. Po około 15 minutach orientujemy się, że idziemy złym szlakiem - to się jeszcze nie zdarzyło ;-)))). Cóż oznakowanie szlaków wyjściowych spod bufetu może lekko zdezorientować... Wracać? Szybka decyzja i zmieniamy plan pierwotny. Rozpoczynamy wycieczkę od wejścia na Przełęcz Smutną, skąd będziemy zdobywać Rohacze. Niebo wciąż ciężkie, wierzchołki szczytów jeszcze spowite w chmurach. 

na niebieskim szlaku w kierunku Smutnej Przełęczy

Szlak na Smutną Przełęcz nie należy do trudnych, jest dobrze przygotowany, górną część podejścia zdobywa się idąc zakosami. Muszę przyznać, że zarówno moje jak i Krzycha wspólne skojarzenie to porównanie tej doliny do Doliny Pańszczycy a szlak na Smutną Przełęcz do złudzenia przypomina podejście na Krzyżne. W górnych partiach towarzyszy nam świst tatrzańskiej wiewiórki Marmota mamrota ;-) - świstaka, który zresztą na chwilę ukazał się nieśmiało spod kamienia. Powietrze jest rześkie, poziom zadowolenia osiąga wartości absolutnie graniczne. Już dawno nie czułam się tak dobrze na szlaku.

w tle Smutna Przełęcz

Na Smutnej Przełęczy łapie oddech już kilka osób. Część właśnie schodzi z Rohaczy, część na nie się wybiera, nieliczni wybierają trasę na Banówkę.

widok ze Smutnej Przełęczy na Rohacze i Wołowiec

Po krótkiej przerwie ruszamy na grań rohacką. Nie ukrywam, że fragment szlaku wiodącego na Płaczliwy Rohacz wyzwolił we mnie niezwykłe, pozytywne emocje. Już dawno nie doświadczyłam w Tatrach zarówno mocnych wrażeń, związanych z wspinaczką i pewnymi trudnościami jak i wrażeń czysto estetycznych, wręcz sielankowych. Część tego szlaku wiedzie trawersem wzdłuż grani. Zbocze od tej strony pokrywa zielona łąka, która aż kusi aby się na niej położyć. 

rozkoszne zielone stoki na szlaku w stronę Płaczliwego Rohacza

Nieco dalej krajobraz obfituje w coś czego jeszcze nigdy nie widziałam w takim natężeniu. Niezwykłe skupisko usypanych lub ułożonych /jak kto woli/ kamiennych kopczyków, ustawionych pionowo, łup skalnych. Coś niezwykłego...

jeden z licznych ułożonych kopczyków na szlaku przed Płaczliwym Rohaczem

Mijając ten swoisty "cmentrzyk" /takie było moje pierwsze skojarzenie/ rozpoczyna się podejście na szczyt Rohacza Płaczliwego. Szlak łatwo zgubić, my też część podejścia robiliśmy w ciemno ale w końcu zdobywamy wysokość 2126m n.p.m. i stajemy na wierzchołku. Tłumów na szczęście nie ma, widoki jakie się stąd rozpościerają - boskie. 

z Płaczliwego Rohacza - widoczny szlak, którym podchodziliśmy na Smutną Przełęcz


na Rohaczu Płaczliwym 

Na szczęście pogoda się poprawia, niebo nabiera dynamiki i wreszcie pojawia się słońce. Patrząc na zachód podziwiamy nietypowe jak na Tatry Zachodnie wysokogórskie otoczenie Banówki, na południu grań z dominującym szczytem Barańca, przecinającym dwie rozległe doliny Żarską i Jamnicką. Kierując oczy na północny zachód widnieje dalsza część naszego szlaku - szczyt Ostrego Rohacza i Wołowiec.
Kilka kawałków czekolady i ruszamy dalej. Z rozwidlenia szlaków tuż pod szczytem Płaczliwego Rohacza piętrzy się Rohacz Ostry. Jego zdobycie wydaje się kwestią chwili. Nic bardziej mylnego - szlak wiedzie w trudnym terenie, liczne krótkie podejścia i zejścia, momentami z lekkimi trudnościami wspinaczkowymi. Przed samym szczytem pokonujemy około 7m niezbyt trudne zacięcie, zaopatrzone w łańcuch. 

jeden z bardziej eksponowanych fragmentów szlaku na Ostry Rohacz

Szybko zdobywamy Ostry Rohacz, na którym nie ma zbyt wiele miejsca dla gromadzących się turystów. Schodzimy więc na nieco niższy wierzchołek, mijając eksponowany 5m komin z łańcuchami. Widok imponujący. Odsłania się otoczenie Doliny Jamnickiej i grań Otargańców z sąsiadującą Raczkową Czubą, którą zdobyliśmy rok temu. Kusi szczyt Barańca...

widok spod Ostrego Rohacza 2084 m n.p.m. na Żarską Przełęcz i Baraniec

Rysujący się szlak na Wołowiec w porównaniu ze szlakiem rohackim wygląda jak droga szerokopasmowa z poboczem ;-). Na możliwość zejścia czekamy spokojnie, patrząc na nadciągające od strony Wołowca fale turystów, zmagających się mozolnie ze swoim strachem i możliwościami na około 10m płycie, zwanej koniem, ubezpieczonej łańcuchem.

zejście z Ostrego Rohacza - fragment skalnej grani zwanej "koniem"

Po dosłownie wstrzeleniu się między grupkę podchodzących turystów pokonujemy i tę trudność i rozpoczynamy żmudne zejście w dół. Szlak na tym odcinku jest dość stromy i co tu kryć wymagający. Z ulgą więc odpoczywamy na Jamnickiej Przełęczy. Stąd podziwiamy znajdujące się po obu stronach grani otoczenia dolin.
Wejście na Wołowiec to około pół godziny. Okazuje się, że w górnej części podejścia tu też nie tak trudno zgubić szlak. 
Na Wołowcu tłumy ludzi. Nic dziwnego, to szczyt graniczny, na który można wejść od strony Doliny Wyżniej Chochołowskiej, z Rakonia, z Jarząbczego czy z Rohaczy. Patrząc na to co się dzieje pod szczytem, można odnieść wrażenie, że to jakiś piknik. Ludzie porozsiadani na zboczach w promieniu nie przesadzam 50m. Aż dziwi fakt, że całkiem blisko od nas czujnie towarzyszą nam dwie kozice. 

widok z Wołowca na zdobytą w zeszłym roku grań Otargańców, Raczkową Czubę, Jarząbczy i Łopatę

Zaczyna mocniej wiać więc decydujemy się na schodzenie w kierunku Rakonia. Tuż pod Wołowcem wiatr jak za dotknięciem magicznej różdżki cichnie, pogoda wyraźnie się stabilizuje jest słonecznie i ciepło. Niestety zapomniałam już jakie to zdradliwe. W parę godzin później przekonam się o tym boleśnie, patrząc na swoje ramiona i dekolt. 

Rakoń 1879m n.p.m. - dosłownie zdobyty

Mijamy Rakoń, kierując się żółtym szlakiem na Przełęcz Zabrad. Oczy pławią się w sielskich kolorach zielonych zboczy, wspaniale kontrastujących z błękitem nieba.


graniowy szlak z Rakonia na Grzesia

Na Przełęczy Zabrad kładziemy się na chwilę na trawie, podziwiając amfitetr rohacki, który z tego miejsca jest zaiste imponujący. 

amfiteatr rohacki spod Rakonia

sielankowa Przełęcz Zabrad 1660m n.p.m.

Przed nami ostatnie 30 min zejścia zielonym szlakiem do Bufetu Rohackiego. Szlak jest dość stromy ale nie stanowi wielkich trudności. Na dole przy bufecie odnajdujemy źródło naszej pomyłki, związanej z wybraniem nie tego szlaku, który miał być początkiem naszej wycieczki. Znajdujemy zieloną strzałkę ledwo widoczną, namalowaną na boku kamienia.
Odcinek szosowy trochę się dłuży, zwłaszcza że zmęczenie daje o sobie trochę znać a i słońce mocniej dopieka. Do samochodu docieramy o 16.10, zatem nasza wycieczka trwała 9 godzin - dłużej niż opisuje to Nyka w swoim przewodniku. Należy jednak wziąć pod uwagę nasze rozliczne postoje; a to na szczytach a to na przełęczach, czy po prostu ot tak sobie...

Szlak niezwykle godny polecenia, bardzo przypominający szlaki te z Tatr Wysokich a dodatkowo łączący malowniczość Tatr Zachodnich. Widok Grani Banówki czy Barańca natchnął nas do snucia planów następnej wycieczki, tym razem w te właśnie okolice. Niewykluczone więc, że jeszcze w lipcu zagościmy w Tatrach Słowackich, tak przez nas ukochanych.

Póki co muszę zadbać o lekko oparzone ramiona. Siedzę bowiem przyodziana w podkoszulek utkany z promieni słonecznych z dekoltem w kształcie litery V ;-))))


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz