Baraniec

Baraniec

wtorek, 13 lipca 2010

Nowy Jork, lata czterdzieste



Fotografia – język postrzegania – jest moim środkiem wyrazu. Wypełnia ona lukę między językiem mówionym a pisanym, dlatego jest idealnym sposobem porozumiewania się na całym świecie.
[A.Feininger w: Warum ich fotografiere, przedmowa, Schaffhausen 1997]



Czarno-białą fotografią zachwycam się już od dawna. To dla mnie także szczypta sentymentu, bo przecież sporo zdjęć z mojej wczesnej młodości to zdjęcia w czerniach, bielach i szarościach. Odkąd jednak dostałam w prezencie przepiękny album Paris mon amour, czy album zawierający fotografie Krakowa z dawnych lat, mam do takich zdjęć jeszcze większą słabość.
No cóż w przypadku tego pierwszego, trudno nie wspomnieć o dorobku Henri Cartiera Bressona czy Josepha Koudelki, Kraków natomiast fantastycznie oddany jest na zdjęciach min. Tadeusza Rzący, Stanisława Kolowcy czy Jana Bułhaka. 
Całkiem niedawno Krzychu podrzucił mi stronę z prawdziwym fotograficznym odkryciem - zdjęciami Vivian Maier. Jej prace odkryto podczas aukcji w Chicago i okazało się, że to dorobek około 100 tysięcy negatywów średniego formatu, nie mówiąc o nie wywołanych rolkach filmów. Jej zdjęcia to przykład street foto w najlepszym wydaniu.

Piszę o czarno-białej fotografii, bo właśnie wróciliśmy z wystawy poświęconej twórczości Andreasa Feiningera z okresu lat 40-tych, kiedy z zamiłowaniem poświęcał się utrwalaniu na kliszy życia w Nowym Jorku. Wystawa mieści się w Galerii Międzynarodowego Centrum Kultury jeszcze do 29 sierpnia. 
Zdjęcia są niezwykłe... począwszy od tych, na których widnieją nowojorskie wieżowce ze słynnym Empire State Building, mosty, ulice a skończywszy na pokazaniu życia ulicznego, ludzi, zdarzeń. Niezwykłe miejskie pejzaże ... tak bym powiedziała, spowite mgłą, skąpane w słońcu, zasypane śniegiem. Zwykli ludzie, zamknięci na zawsze w kadrach, przedstawiających ich codzienność. Czasem jest to pęd do pracy w wielkim tłumie, innym razem spokojna drzemka, ucięta na krześle stojącym przed sklepem. 
Na jednych wysmakowana oszczędność formy, na drugich bogactwo szczegółów.

Feininger był jednym z najsłynniejszych fotografików XX wieku, zaangażowanym we współpracę z amerykańskiem magazynem Life. Historia tego czasopisma jest krótko opisana na wystawie. Oprócz ogromnej kolekcji zdjęć, bo jak mówił z aparatem chodził wszędzie i fotografował wszystko co go ciekawiło, nieważne czy było zwykłe, interesujące, brzydkie czy piękne jest też autorem licznych książek o fotografii (około 50).

Thomas Buchsteiner, autor wystawy w MCK, we wstępie do katalogu fotografii Feiningera pisze:
"Tworzył w ten sposób fotograficzną opowieść o metropolii, jawiącą się niczym ekspresjonistyczny wielkoformatowy obraz, symfonia wielkiego miasta ukazująca niejako w żywym organizmie jego wnętrzności i zewnętrzną powłokę. To historia w obrazach, która od ponad 60 lat odciska piętno na naszym postrzeganiu Nowego Jorku i która przyniosła Feiningerowi wielką sławę"

Wystawę polecamy ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz