Kolejna sobota w porannym reżimie czasowym, spowodowanym wyjazdem z góry. Tym razem w planie zamknięcie głównej grani Tatr Zachodnich, czyli w naszym przypadku przejście odcinka ze Smutnej Przełęczy na Banówkę. I nowa jakość ;-))) wyjazd odbywa się wspólnie z naszymi Przyjaciółmi. Tak więc znów pobudka o 4.00 rano po to aby o 5.00 wyjechać na trasę. Przed nami dłuższy przejazd, bo wyjście planujemy z Doliny Żarskiej, trzeba zatem od zachodu objechać Tatry i mijając Liptowski Mikulasz dojechać do Żaru. Zajmuje nam to ponad trzy godziny i na szlak ruszamy dopiero około 8.30.
Pierwszy fragment to przejście do schroniska w Dolinie Żarskiej. Jego większa cześć prowadzi trawersem wzdłuż szosy, piętrząc się spokojnie ku górze. Mijamy wspaniałe drzewostany, których piękno potęguje magia padających przez korony drzew snopów światła. Nieco dalej - w miejscu, w którym odsłaniają się pierwsze widoki na masyw Barańca, widzimy jakie szkody w tutejszych lasach spowodowała lawina. Przykry widok.
W dolnej części Doliny Żarskiej
Do schroniska docieramy po niecałej godzinie marszu. Krótki odpoczynek i dalej na szlak. W powietrzu jest duszno, słońce trochę dokucza, na niebie pojawiają się coraz gęstsze chmury - wyraźnie czuć zmianę pogody. W tej sytuacji modyfikujemy plan wycieczki aby wcześniej pokonać trudności na grani w razie gdyby pogoda miała się załamać. Szlak wiodący na Przełęcz Smutną jest niezbyt trudny. Odkrywamy zupełnie inne niż przed tygodniem czy dwoma oblicze dolin. Po tej stronie Tatr jest zielono i witalnie.
Na szlaku w Dolinie Żarskiej, w tle Trzy Kopy i Hruba Kopa
Widzimy ogrom masywu Barańca z sąsiadującym z nim szczytem Smreka. Wyłaniają się też Trzy Kopy, Hruba Kopa, w dalszej części szerokie zbocze Banówki.
Cała dalsza trasa jak na dłoni. Dość szybko zdobywamy przełęcz, na której robimy krótki postój. Nie widać spodziewanych tłumów turystów. Do tej pory spotkaliśmy ich zaledwie kilku.
Przed nami odcinek graniowy, opisywany jako najciekawszy ale też i dość wymagający technicznie. Pierwszą z Trzech Kop - Przednią Kopę /2150m n.p.m./ osiągamy w niecałe pół godziny. Mamy przedsmak czekających nas atrakcji wspinaczkowych ;-) Ze szczytu roztacza się przed nami cud panorama z przykuwającymi uwagę Rohaczami. Dalej, nie powiem dość forsowna ale niezwykle emocjonująca część trasy. Większość ekspozycji jest ubezpieczona łańcuchami, długość niektórych z nich przekracza 10m. Jest intrygująco i przepaścisto - bardzo bardzo interesująco...
Martwi nas tylko pogoda. Nad Tatrami Wysokimi wiszą ciężkie grafitowe chmury, niebo w tamtych okolicach pomrukuje już ostrzegając nas przed burzą. Nie poświęcamy więc na odpoczynki zbyt wiele czasu.
Zdobywamy dalsze dwie Kopy - Drobną i Szeroką. Przejście między szczerbinami, kominami i zacięciami dostarcza nie lada wysokogórskich emocji. Dla odmiany wejście na Hrubą Kopę /2163m n.p.m./ jest niezwykle łagodne. Z tego trawiastego wierzchołka widok również należy do wspaniałych. Z dołu od północnej strony zerkają Rohackie Stawy. Banówka wydaje się taka nieodległa. Zanim ją jednak zdobędziemy musimy przejść jeszcze jakieś 45 minut w dość trudnym terenie. Czekają nas tu wyjątkowe trudności, mija się charakterystyczną - wyposażoną w łańcuch - skalną czubę. Wejście na szczyt poprzedza ekscytująca wspinaczka skalna przez liczne zęby, uskoki i gładkie płyty. Na tym odcinku ekspozycje są chyba najbardziej spektakularne. Ostatni fragment to około 3m długości przejście ubezpieczone łańcuchem, które niespodzianie kończy atak szczytowy.
Jesteśmy znów na Banówce. Niestety widoki w porównaniu z zeszłotygodniowymi są nieporównywalnie słabsze. Prawie całe niebo przykrywa gęsta warstwa chmur. Przed nami jeszcze około 2.5 -3 godzin marszu.
Schodzimy na Przysłop. Szlak na tym odcinku jest dość uciążliwy ze względu na sporą piarżystość terenu. Pół godziny zajmuje nam dotarcie na ostatni już dzisiaj wierzchołek. Ze szczytu Przysłopu /2145m n.p.m./ widok jest jeszcze bardziej okazały, obejmując całą naszą marszrutę a także tę część grani, którą zdobywaliśmy z Krzychem tydzień temu. Sylwetki wysokotatrzańskich szczytów ledwo majaczą w tle.
Gdyby nie fakt, że musieliśmy się trochę spieszyć ze względu na ryzyko załamania pogody, zapewne delektowalibyśmy się smaczkami tej trasy. Zejście jest piękne, wzdłuż trawiastego, puszystego wręcz zbocza w kierunku niezwykle malowniczej Jałowieckiej Przełęczy. Następnie szlak wiedzie trawersem wzdłuż kosówek, by nieco dalej stromo schodzić żlebem w dół. Po prawej stronie towarzyszy nam szumiący potok, który miejscami kaskadami opada w kierunku dna Doliny Żarskiej.
Około pół godziny przed dojściem do schroniska czujemy pierwsze spadające krople deszczu. Zaczyna grzmieć. Parę minut później zaczyna się regularna ulewa z towarzyszącą burzą. Z żalem mijamy przepiękny Szarafiowy Wodospad, by jak najszybciej dotrzeć do dna doliny. W schronisku pełna sala zmokniętych turystów, my również do suchych nie należymy. Sposobem na przeczekanie burzy jest obiad i szklanka zimnego piwa. Na szczęście przestaje padać, decydujemy się więc na wyjście, tym razem wybierając szlak wzdłuż szosy, dając namiastkę ulgi naszym nogom.
I tak w godzinę później kończymy naszą eskapadę. Jest późno, dochodzi 19. Żegnamy Tatry i wyjeżdżamy z Piotrem Bukartykiem na ustach.
Szlak ten należy bez wątpienia do najbardziej atrakcyjnych przejść w Tatrach Zachodnich. Jest w nim wszystko co tylko można sobie wymarzyć; sielankowa dolina, przepiękne tętniące życiem zbocza, przepaściste fragmenty grani i smakowite widoki.
Do absolutnego polecenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz