Baraniec

Baraniec

piątek, 18 czerwca 2010

paryska włóczęga... dzień pierwszy


Wróciliśmy wczoraj z Paryża. Ech....
Z czym mi się dzisiaj kojarzy? Z nowym chanelowskim zapachem Chance Eau Fraiche, z cudownie rozpływającym się w ustach smakiem croissanta, z zapachem niezwykle aromatycznego espresso podanego w miniaturowej filiżaneczce, z pięknie brzmiącym kobiecym zaśpiewem francuskiej mowy, ze spokojem wymalowanym na twarzach Paryżan i całym kalejdoskopem obrazów zamkniętych pod powiekami.
Przylecieliśmy dość późno w poniedziałek, więc tak naprawdę rzuciwszy wszystko w pokoju, od razu ruszyliśmy na nocny spacer po Montrmartrze, u stóp którego mieszkaliśmy. Co na początek? Feria kolorów z dominującą czerwienią, masa rozentuzjazmowanych turystów, obfotografowujących się na wszelkie możliwe sposoby ze znanym wszystkim wiatrakiem kabaretu Moulin Rouge. 



Niektóre panie całkiem sugestywnie wczuwały się w role modelek i lansowały swoje wdzięki przed okiem wymierzonych weń kamer, tudzież aparatów. Nie mówiąc już o wyeksponowanej przed budynkiem kabaretu platformie z nadmuchem /coś a’la Marilyn Monroe ze „Słomianego Wdowca”/, na której działy się cuda, włącznie z przebranymi w tradycyjny strój szkocki młodzianami ;-)) Niech nie zmyli zasłonięta część przyrodzeń owych panów. Tyłem się absolutnie nie przejmowali, rozbawiając do łez towarzystwo za nimi...


Przemykając aleją tętniącego wręcz życiem o tej porze pornobiznesu szukaliśmy ciszy i spokoju w labiryncie uliczek Montrmartru, który wieczorem łapie oddech i zachwyca swoją kameralnością. Nic dodać nic ująć. Morze stromych schodków, wąskie uliczki, urocze witryny sklepików z duperelkami i wypełnione rozgadanymi ludźmi kawiarenki. Słynny placyk tuż nieopodal Sacré Coeur za dnia wypełniony po brzegi, o tak późnej porze zachęca wręcz do przycupnięcia na chwilę. No i jak okiem sięgnąć rozległa panorama Paryża spod samej bazyliki. Wracając co krok otacza nas jakaś inna bajka. A to jakieś ciekawe wnętrze widziane przez mini okienko lub oto nagle ni stąd ni zowąd rozlega się jeden z moich ulubionych kawałków Marleya „Buffalo soldier”... W zachwycających zaułkach ledwo doświetlonych blaskiem ulicznych latarni można się zapomnieć na długie chwile.



A tuż przed powrotem w środku nocy zgiełk na głównej Avenue de Clichy wciąż ten sam - jak trzy godziny wcześniej... Paryż nocą wrze...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz