Nasze ferie, wyczekane, wytęsknione... Nie mogę wprost uwierzyć ile mnie ominęło przez te wszystkie lata, kiedy nie jeździłam na nartach. Podczas tego wyjazdu po raz pierwszy czułam niezwykłą radość, jaką dawał mi pęd na policzkach i tak zmrożonych przez lodowate powietrze. Trasy nie najgorzej utrzymane /zwłaszcza rano/, dawały szansę na korzystanie w pełni z uroków stoku Czarnej Góry i Żmijowca. No i co najwspanialsze, brak "dzikiego tłumu", co pozwalało delektować się na miarę swoich możliwości szybką jazdą.
...Nic jednak nie przebiło naszej wycieczki, którą planowałam mimo początkowych oporów mojej połowy. Czeskie Góry Stołowe zimą to jest to, zwłaszcza że pokazały nam się w pełnej swej krasie. Biel śnieżnych poduch, otulających wszystko dookoła cudownie kontrastowała z mocnym błękitem nieba, no i ten mróz – jakieś -15 stopni, powodujący że każdy krok odbijał się skrzypiącym echem. A skały adrszpaskie wysokie, dostojne, zabawnie kształtne, niekiedy rubaszne odsłoniły się przed nami ku mojemu zaskoczeniu w całości, nawet w górnych partiach, do których wstęp zimą jest na własną odpowiedzialność. Decyzja o zaryzykowaniu i sprawdzeniu dostępności ścieżki była strzałem w dziesiątkę! Przepiękna panorama, efektowne "drabiniaste" podejścia - zwłaszcza dla naszej Pociechy i widok na najbardziej spektakularną, wypiętrzoną część skalnego miasta. Uczta dla oka...
Sudety pewnie jeszcze nie raz mnie zaskoczą i na pewno tam nie omieszkam wrócić z kolejnymi pomysłami -niezależnie od pory roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz