Fado (los, przeznaczenie) muzyka, która nie jest muzyką narodową ale jest postrzegana jako narodowy symbol Portugalii, jest jej znakiem rozpoznawczym, tak jak z Hiszpanią kojarzy się z flamenco. Trudne jest precyzyjne ustalenie historycznych korzeni fado. Są teorie, mówiące że fado pochodzi od pieśni Maurów, którzy mieszkali blisko Lizbony. Inna teoria przedstawia fado jako utwór pochodzący od lundum, muzyki brazylijskich niewolników, którzy przybywali na statkach powracających portugalskich żeglarzy, przywożąc ze sobą swe pieśni. Jeszcze inny pogląd umiejscawia narodziny fado w średniowieczu, czasach minstrelów i bardów. Pewnym jest, że fado najpierw zawitało do Lizbony i Porto, a następnie pojawiło się w Coimbrze i w zależności od miejsca różne są sposoby śpiewania fado.
Z fado stykałam się incydentalnie, głównie za sprawką Marcina Kydryńskiego i jego trójkowych Siest. Nigdy jednak muzyka ta nie porywała mnie specjalnie, może dlatego, że nie preferuję muzyki melancholijnej i tęsknej, wyrażającej smutek. Tak właśnie postrzegałam fado. Ze względu jednak na umiłowanie do filmów Saury zdecydowałam się w zeszłym roku w ramach tanich, letnich seansów Pod Baranami na obejrzenie Fados /kolejny kultowy film Carlosa Saury/. I stało się… fado mnie poraziło, tak jak poraziło mnie w Sewilli flamenco na żywo. Z muzyką tak już jest, że jak się nie jest do niej przekonanym to trzeba jej posłuchać kolejny raz i kolejny raz, lub dać się jej ponieść podczas koncertu, lub znaleźć się pod wpływem impulsu, który sprawi że muzyka ta zaczyna smakować. Takim impulsem może być po prostu odpowiedni nastrój ale może to być też wpływ przyjaciół. Ja mam takie szczęście, że to właśnie oni często wprowadzają mnie w zakamarki nowych doznań muzycznych.
Ale wracając do filmu, w kinie podczas tego seansu fado brzmiało głośno, tchnęło swoistym smutkiem, ale też kipiało namiętnością i wolnością. Zachwyciła mnie Mariza, porównywana do legendarnej sławy Amalii Rodriguez. Mariza wnosi jednak do fado nowoczesne brzmienia z wykorzystaniem nie tylko gitary ale również fortepianu czy saksofonu. Swój niezwykły talent łączy z nietuzinkowym wizerunkiem (krótkie blond włosy i piękne długie suknie). Oprócz wielu klasycznych kompozycji w czasie oglądania filmu Fados porwała mnie jeszcze jedna - zupełnie inna i daleka od ortodoksyjnych korzeni fado. Utwór Marceneiro (SP & Wilson), nadający się tylko do głośnego słuchania. Ten właśnie utwór powoduje, że nie sposób przy nim usiedzieć, bo zarówno muzyka jak i tancerze sprawiają, że chce się tańczyć. Koniecznie!
Carlos Saura oprawił tę piękną muzykę w jak zwykle niepowtarzalną, jedyną w swoim rodzaju ramę i to wszystko spowodowało, że fado gdzieś rozkwitło w mojej świadomości muzycznej. Mało tego, film i muzyka obudziły we mnie pragnienie wyjazdu do Portugalii i powłóczenia się po obrzeżach Lizbony. Zachwycił mnie filmowy klimat portowych knajpek, w których spotykają się ludzie aby posłuchać lub wspólnie pośpiewać fado. Niesamowite jak muzyka ta przechodząc z pokolenia na pokolenie łączy je.
Z fado stykałam się incydentalnie, głównie za sprawką Marcina Kydryńskiego i jego trójkowych Siest. Nigdy jednak muzyka ta nie porywała mnie specjalnie, może dlatego, że nie preferuję muzyki melancholijnej i tęsknej, wyrażającej smutek. Tak właśnie postrzegałam fado. Ze względu jednak na umiłowanie do filmów Saury zdecydowałam się w zeszłym roku w ramach tanich, letnich seansów Pod Baranami na obejrzenie Fados /kolejny kultowy film Carlosa Saury/. I stało się… fado mnie poraziło, tak jak poraziło mnie w Sewilli flamenco na żywo. Z muzyką tak już jest, że jak się nie jest do niej przekonanym to trzeba jej posłuchać kolejny raz i kolejny raz, lub dać się jej ponieść podczas koncertu, lub znaleźć się pod wpływem impulsu, który sprawi że muzyka ta zaczyna smakować. Takim impulsem może być po prostu odpowiedni nastrój ale może to być też wpływ przyjaciół. Ja mam takie szczęście, że to właśnie oni często wprowadzają mnie w zakamarki nowych doznań muzycznych.
Ale wracając do filmu, w kinie podczas tego seansu fado brzmiało głośno, tchnęło swoistym smutkiem, ale też kipiało namiętnością i wolnością. Zachwyciła mnie Mariza, porównywana do legendarnej sławy Amalii Rodriguez. Mariza wnosi jednak do fado nowoczesne brzmienia z wykorzystaniem nie tylko gitary ale również fortepianu czy saksofonu. Swój niezwykły talent łączy z nietuzinkowym wizerunkiem (krótkie blond włosy i piękne długie suknie). Oprócz wielu klasycznych kompozycji w czasie oglądania filmu Fados porwała mnie jeszcze jedna - zupełnie inna i daleka od ortodoksyjnych korzeni fado. Utwór Marceneiro (SP & Wilson), nadający się tylko do głośnego słuchania. Ten właśnie utwór powoduje, że nie sposób przy nim usiedzieć, bo zarówno muzyka jak i tancerze sprawiają, że chce się tańczyć. Koniecznie!
Carlos Saura oprawił tę piękną muzykę w jak zwykle niepowtarzalną, jedyną w swoim rodzaju ramę i to wszystko spowodowało, że fado gdzieś rozkwitło w mojej świadomości muzycznej. Mało tego, film i muzyka obudziły we mnie pragnienie wyjazdu do Portugalii i powłóczenia się po obrzeżach Lizbony. Zachwycił mnie filmowy klimat portowych knajpek, w których spotykają się ludzie aby posłuchać lub wspólnie pośpiewać fado. Niesamowite jak muzyka ta przechodząc z pokolenia na pokolenie łączy je.
Słucham więc fado będąc w odpowiednim nastroju. Słucham siedząc w ulubionym fotelu, czasem tańczę…
A moi przyjaciele sprawili mi niezwykłą radość ofiarowując w prezencie urodzinowym "trójCDpak" fado&the city. Świeżutki album, którego premiera miała miejsce 29 stycznia 2010r.
Wchodzę więc jak zaczarowana w zamknięty w nastrojowej, pełnej liryzmu i ekspresji muzyce świat portowych lizbońskich dzielnic.
Wchodzę więc jak zaczarowana w zamknięty w nastrojowej, pełnej liryzmu i ekspresji muzyce świat portowych lizbońskich dzielnic.
I dobrze mi tam ;-)....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz