Baraniec

Baraniec

wtorek, 12 października 2010

warto odgrzebać dinozaura ;-)))



Od wczoraj nie mogę uwolnić się od muzyki, która powstała końcem 1979r. Dla niektórych może to jakiś relikt, muzyczny dinozaur... a jednak po tylu latach brzmi świetnie, wręcz zaraźliwie. Mowa o płycie Helicopters formacji Porter Band. Przyznam szczerze, że żadnego z utworów nie znam, nie słyszałam, ale takie to były czasy, że na inne gatunki patrzono bardziej przychylnym okiem a dobra muzyka schodziła do tzw. podziemi. 
John Porter dziś bardziej kojarzony z śliczniutką Anitą, to muzyk o bardzo pojemnej przeszłości muzycznej, mający na swoim koncie zarówno wątki hippisowskie jeszcze z czasów studenckich, jak i produkcje, obfitujące w solidne rockowe rytmy, później łączone z jazzem, funky. W latach 80-tych współpracował również z Zembatym, śpiewając piosenki Leonarda Cohena. 
Wspomniana płyta wymieniana jest jako jedna z najlepszych płyt rockowych jakie powstały w Polsce, mało tego - ocenia się ją jako podwaliny polskiego rocka lat 80-tych. Jest na niej trochę tzw. klimatów - do moich ulubionych należy Life /rewelacja/. Osobiście podobne nastroje odkrywam obecnie słuchając między innymi Scotta Matthew. Jest jednak także trochę mocniejszych brzmień np. New York City. Właściwie płyta to melanż różnych gatunków, wśród których znajdziemy także blues /Fixin/. Są również utwory, bardzo przypominające wczesny Maanam min. Ain't Got My Music /tu Porter brzmi trochę jak David Byrne/ czy  Aggresion. Nic dziwnego - Porter był współzałożycielem formacji Maanam-Elektryczny Prysznic. Grali zresztą razem z Jackowskim i Korą przez prawie dwa lata do 1979 roku. Przez przypadek doszło do rozstania z ekscentrycznym małżeństwem, które nie pojawiło się na koncercie we Wrocławiu. W ten sposób Porter poznał muzyków, z którymi założył Porter Band. 
Płyta jest świetna - Marek dziękuję ;-))), pozwala wrócić do klasycznych brzmień, melodyjnych, treściwych, czasem z wykopem. Bardzo polecam...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz