Baraniec

Baraniec

wtorek, 23 września 2014

Reykjavik - dzień dziesiąty

No cóż... trochę smutno bo to ostatni dzień kosztowania Islandii, ale za domem też już tęskno...
Dziś w planie Reykjavik - niewielki jak na miasto stołeczne kawałek ziemi. W skali Islandii jest to jednak prawdziwa metropolia z dużym zapleczem handlowym na obrzeżach miasta, dwu-trzy pasmową obwodnicą. Nie korci mnie zbyt szczegółowe rozpisywanie się na temat zwiedzania miasta może dlatego, że po prostu było to najzwyklejsze szwendanie się uliczkami centrum, bez szczególnej troski o jakikolwiek plan. W taki sposób "zaliczamy" jedno z obowiązkowych miejsc stolicy - jezioro Tjörnin. Dużo tu ptaków i atmosfera niespieszna, powiedziałabym nawet leniwa. Jedna z mew wdzięczy się przed obiektywem, przyjmując różne mniej lub bardziej dziwaczne pozy. Pod budynkiem Ratusza, przed którym wiszą tęczowe flagi jestem nawet świadkiem ptasiego pokazu "i kto tu rządzi...". 
od góry po lewej: luterańska katedra w Reykjawiku, pomnik Jóna Sigurðssona - przywódcy niepodległościowego,
na dole po prawej budynek parlamentu Alþingishúsið
u góry: nad jeziorem Tjörnin,
poniżej podpatrzone zakamarki stolicy 
Wędrując zaciszną dzielnicą docieramy pod najbardziej chyba charakterystyczny obiekt miasta - Hallgrímskirkja - kościół, którego bryła przypomina wzgórze bazaltowej lawy. Wewnątrz zaskakuje surowe wnętrze i bardzo interesujące ławki, które dzięki zmieniającemu położenie oparciu powalają siedzieć twarzą do ołtarza lub opcjonalnie twarzą do organów. Przyznam, że z takim rozwiązaniem nie spotkałam się jeszcze. 
Kościół Hallgrimskirkja i stojący przed nim pomnik Leifa Erikssona
W planie również - co ważne - drobne zakupy, maleńkie upominki… Schodzimy więc w stronę głównego deptaka, na którym dla odmiany tętni życie. Dużo tu turystów, jest kolorowo i gwarno. Kuszą witryny sklepów, zauważalne są wyraźnie akcenty związane z modą sportową. Drogo jednak niemożliwie... Jeżeli koszt tabliczki czekolady jest jakimś wyznacznikiem to zdradzę, że kosztuje tu ona powyżej 20 zł - zwykła czekolada mleczna! - odpowiednik naszej wedlowskiej tudzież z Wawelu. O innych zakupach lepiej się nie rozpisywać ;-)) W ramach szaleństwa fundujemy sobie rodzinny prezent w postaci wzorzystych, wełnianych czapek islandzkich.
O wyborze naszego obiadu decyduje Piotrek, który w momencie kiedy zachwycam się ozdobami bożonarodzeniowymi i skrzynką na listy do Św. Mikołaja zasiada przy stoliku we włoskiej restauracji. Trudno go nie zauważyć z ulicy, siedzącego przy oknie i szczerzącego się w wielkim uśmiechu. Wybór rzeczywiście jest znakomity - na kuchnię włoską zawsze można liczyć, a ta na pewno jest godna polecenia. 
Do pensjonatu wracamy z przykrym poczuciem konieczności spakowania bagaży i przede wszystkim porządnego wyspania się przed kolejnym czekającym nas dniem - dniem powrotu do domu.

foto: BK Sobieccy



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz