Baraniec

Baraniec

czwartek, 11 września 2014

Lax-á Hekla cottage - Reykjavik - dzień ósmy


Z żalem opuszczamy nasz uroczy, mały domek na dzikim pustkowiu u stóp Hekli i ostatni już raz przejeżdżamy trasą 268 zachowując w obiektywie kilka obrazów. Pięknie tu mimo, że oko zawisa jedynie na nagich skałach, otoczonych namiastką zieleni. Jest jednak coś magnetyzującego w tej surowości krajobrazu i jego ascetycznej formie. Niestety nadal towarzyszy nam zmienna aura i tak będzie już do końca tego dnia.
surowe oblicze drogi 268 pod wulkanem Hekla
A zmierzając w kierunku naszej kolejnej bazy wypadowej w Reykjaviku planujemy zahaczyć o islandzką atrakcję w pigułce czyli tzw. Złoty Krąg, na który składają się pole geotermalne Geysir, wodospad Gullfoss i Þingvellir.
Zanim jednak dojeżdżamy do Geysir zatrzymujemy się w miejscu do złudzenia przypominającym mi pejzaż z Toskanii ze słynną kapliczką Cappella di Vitaleta. Jestem zauroczona dziką, zieloną łąką z przecinającym ją żółtym pasem kwiatów, wijącą się wstążką szosy. Wszystko to z białą sylwetką widniejącego w dali kościoła w Skálholt tworzy idealną całość, stąd też planuję zrobić kilka zdjęć nieco niżej drogi, zbiegając z niewielkiej górki w stronę dzikich zarośli. I tu nie wiedzieć kiedy w fotografowany przeze mnie pejzaż wkomponowały się cztery konie, które zaciekawiane i najwyraźniej złaknione ludzkiego towarzystwa przybiegły do mnie. Znów przeżyłam niezwykłe chwile głaszcząc je, patrząc im w oczy. O ile trzy z nich były bardziej zajęte sobą - dwa nawet wyraźnie miały się ku sobie - o tyle uroczy siwek wtulał się pyskiem w mój kark i domagał się pieszczoty.

okolice Skálholt

Pierwszą obowiązkową atrakcją przy drodze 35, należącą do Złotego Kręgu jest Geysir – najbardziej znane pole ze źródłami geotermalnymi. Już na parkingu, wypełnionym po brzegi samochodami i autokarami wyczuwamy znajomą woń siarkowodoru. Przejście pod słynny Strokur (isl. maselnica) zajmuje dosłownie kilka minut. Ze ścieżki roztacza się widok na wysycone kolorami pola, nad którymi niczym z małych kominów unoszą się kłęby gorącej pary.
Mży...
Miejsce, o którym wspomniałam jest łatwo rozpoznawalne z daleka bo wokół wypełnionego po brzegi oczka z bulgoczącą, błękitną wodą tworzy się wianuszek turystów, czekających z wymierzonymi w jeden cel obiektywami aparatów czy kamer. Rzeczywiście biorąc pod uwagę fakt, że strzelający na wysokość 35 m gejzer wyrzuca strumień wody mniej więcej co 10 minut i trwa to zaledwie kilka sekund, lepiej trwać w pełnej gotowości do zarejestrowania całego tego procesu.
Stojąc po drugiej stronie, z której nie widać samego zagłębienia a jedynie tryskającą strugę próbuję się jakoś do tego przygotować. Emocje towarzyszące obserwacji tego niezwykłego zjawiska są nie do opisania. Mam kolejne 10 minut na przejście bezpośrednio pod otwór i przysposobienie aparatu. Nie jest tak łatwo ogarnąć jednym kadrem wszystkie fazy wybuchającej wody.
A ten krótki moment rozpoczyna się od niewinnych, nieśmiałych, powiedziałabym zalotnych wręcz bulgotów wrzącej, niespokojnej cieczy, która w najmniej spodziewanym momencie strzela w górę wysokim słupem. Nie mniej ciekawa jest również ta chwila, kiedy woda w otworze zostaje całkowicie zassana a jeszcze przed kilkoma sekundami pełny otwór zieje pustką i znów powoli się wypełnia.
Spod Strokur kieruję się jeszcze pod położone nieco wyżej małe mleczno-niebieskie jeziorka, obok których napisem
Geysir uwieczniono nazwę największego gejzeru, wyrzucającego niegdyś wodę na wysokość 80m. Obecnie nie jest on już aktywny ale to właśnie od jego nazwy pochodzi miano nadane wszystkim tego typu źródłom geotermalnym na całym świecie.
Dodać trzeba, że przemieszczanie się po terenie pól o takim charakterze odbywa się wyłącznie wzdłuż wyznaczonych ścieżek, co nie dziwi bo rzeczywiście wszędzie wokół można obserwować małe wodne wgłębienia, czy płynące strumyczki o temperaturze dochodzącej nawet do 100 stopni.
otoczenie najsłynniejszego gejzeru Islandii

Strokur - kilka sekund akcji ;-)

Naszą wycieczkę kontynuujemy drogą 35, prowadzącą pod wodospad Gullfoss. Tu również stajemy na wypełnionym po brzegi parkingu, skąd słychać już szum wody. Pod wodospad można dojść właściwie z kilku punktów, z każdego też roztacza się inny widok. Wprost brak mi słów aby opowiedzieć o skali tego imponującego uosobienia piękna i zarazem niewyobrażalnej siły. Co ciekawe podmuchy wiatru nakładające się na siłę uderzenia wody sprawiają, że zasięg mgiełki unoszącej się nad wodospadem to niemalże 200m i to pierwszy sygnał, że aparat fotograficzny czekają znów trudne chwile. Rzeczywiście z tej perspektywy udaje się zrobić zaledwie kilka zdjęć. W miarę jak zbliżamy się do wodospadu w uszach rośnie huk grzmiącej, kotłującej się wody, nad którą unosi się tuman wodnego pyłu. Mijamy szczeliny, w które wodospad wpada mniejszymi kaskadami. Przy głównej platformie, położonej tuż nad progiem wodospadu warunki do robienia zdjęć są nieco lepsze ale i doznania bardziej intensywne, szczególnie gdy patrzy się na uciekające w dół kłębiące się masy wody, sprawiające wrażenie, że za chwilę ziemia usunie się spod nóg. Na długich czasach próbuję nieco ujarzmić rwące, spienione strumienie, sprawić aby były bardziej delikatne i miękkie. Przy tej pogodzie to nieco trudne.
No niestety podczas naszego pobytu w Islandii nie mieliśmy szczęścia do utrwalania fotogenicznych walorów wodospadów.
kolejny ze spektakularnych wodospadów - Gulfoss
Jadąc w stronę Þingvellir nie wiedzieć kiedy znajdujemy się nad taflą największego islandzkiego jeziora Þingvallavatn, a dalsza droga prowadzi nas już przez teren parku narodowego, w którym obowiązuje ograniczenie prędkości do 50km/h. Przed oczami przesuwają się niezwykłe obrazy, wyraźnie wskazujące na bogatą działalność sejsmiczną i wulkaniczną tego rejonu. Krajobraz miejscami poprzecinany jest licznymi szczelinami, z których największa tworzy głęboki wąwóz Almannagjá. Tu również euroazjatycka płyta tektoniczna styka się z północnoamerykańską.
Staramy się dotrzeć na jeden z parkingów, skąd można odbyć odpowiedni do posiadanego wolnego czasu spacer.
Teren parku to nie tylko walory związane z estetyką krajobrazową ale przede wszystkim ogromne znaczenie historyczne, co zresztą widać na każdym kroku, gdzie dzięki poustawianym wzdłuż ścieżek tablicom informacyjnym można uszczknąć co nieco z pradawnych faktów tej wyspy. To tu w 930 roku zebrał się po raz pierwszy islandzki parlament Althing, który uznawany jest za najstarszą instytucję parlamentarną na świecie. Tu również w 1944r. ogłoszono niepodległość Islandii. Dodam, że do tego czasu kraj ten był pod dominacją Danii.
Ponieważ pogoda nas nieco zniechęca, skracamy nasz spacer do i tak dość sporej pętli. 
Þingvellir
Zbliżając się do Reykjaviku objeżdżamy jezioro od wschodniej nie mniej bogatej w widoki strony.
Po drodze zatrzymujemy się jeszcze na szybki obiad i rozpoczynamy poszukiwania naszej ostatniej już bazy noclegowej. Szczerze mówiąc mamy pewne obawy co do tego jak będzie wyglądało nasze zakwaterowanie. Krążące w sieci opinie o pensjonacie, za który już z góry zapłaciliśmy były powiedziałabym najdelikatniej skrajnie różne. Udaje nam się jednak nawiązać kontakt telefoniczny z właścicielem, który umawia się z nami na miejscu (nie mieszka w tym samym budynku).
Nawigacja prowadzi nas do spokojnej dzielnicy domków jednorodzinnych, znajdującej się na obrzeżach miasta. W sam raz z wypakowaniem bagażu pojawia się nasz gospodarz i wprowadza nas na pokoje. I tu muszę przyznać zostaję bardzo miło zaskoczona, ponieważ przed nami otwiera się bardzo przestronny apartament - świetnie wyposażona kuchnia, duża, ładna i bardzo czysta łazienka, sypialnia i salon, z którego można wyjść do ogródka. Nic więcej nie trzeba.
I z każdym kwadransem rośnie nadzieja na poprawę pogody.

Trasa:
Lax-á Hekla cottage - Reykjavik: około 220km

fot. BK Sobieccy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz