Tego
dnia pod wieczór, oprócz niezwykłych wrażeń, przywożę do
Fognano intensywną czerwień opalenizny, by nie powiedzieć
poparzenia. Prognozy nie wróżyły słonecznej pogody, więc
wyjeżdżając nie zabezpieczyliśmy się w mleczka czy kremy z
filtrem. Na miejscu, w Cinque Terre, nad głowami dominuje
błękit bezchmurnego nieba.
Wyjeżdżamy
dość wcześnie, bo to jeden z tych dwóch dłuższych, naszpikowanych
atrakcjami dni.
Mkniemy
więc, przemieszczając się na zachód tą samą autostradą, którą
jechaliśmy dwa dni wcześniej. Już od Lukki towarzyszy nam
wypiętrzony łańcuch Alp Apuańskich.
Z
autostrady zjeżdżamy w La Spezia. Na szczęście to
taka pora, że w miarę sprawnie przemieszczamy się przez miasto.
Aby najszybciej dostać się do Cinque Terre należy wjechać w
dzielnicę portową, która wygląda naprawdę imponująco. Gdybym
wiedziała, że tego dnia i tak nie uda nam się zrealizować drugiej
części naszego planu, czyli przejazdu przez Alpy Apuańskie, pewnie
zatrzymalibyśmy się w porcie na chwilę. Gigantyczne kontenerowce,
promy podróżne robią niesamowite wrażenie, nawet z perspektywy
samochodowego okna. Warto dodać, że w La Spezia jest również baza
marynarki wojennej, więc można tu również dostrzec jednostki
podwodne.
Alpy Apuańskie z okna samochodu |
Systemem
wąskich, podrzędnych miejskich uliczek wydostajemy się wreszcie na
drogę prowadzącą do Riomaggiore. Do dziś nie wiem
dlaczego nawigacja natrętnie kierowała nas na wąską, stromo
poprowadzoną trasę przez Biassę. Mimo wszystko polecam bardzo ten
dojazd, zwłaszcza kierowcom mającym spore doświadczenie w
jeżdżeniu po górach. Droga momentami mrozi krew w żyłach,
szczególnie na zakrętach, gdy wyobraźnia podpowiada jadącego w
przeciwnym kierunku, temperamentnego i pełnego fantazji Włocha.
W
ramach nagrody obłędne widoki na morze.
pierwsze widoki na morze na trasie La Spezia - Riomaggiore |
Postanawiamy
skorzystać z polecenia Małgosi i nieco zmieniamy nasz plan. To w
Riomaggiore zostawimy samochód, a resztę miasteczek będziemy
zwiedzać korzystając z pociągu.
To
dobre rozwiązanie, trzeba być jednak odpowiednio wcześnie aby
skorzystać z ograniczonej tu liczby miejsc parkingowych. Nam udaje
się takie znaleźć dosłownie w ostatniej chwili.
Aby
dojść do centrum trzeba przemieścić się stromo w dół. Już po
przejściu kilkudziesięciu metrów wchodzimy w uliczkę, stanowiącą
rodzaj wąskiego gardła, z wysoko wypiętrzonymi kamienicami po obu
stronach. Panuje tu spory ruch i nawet nie chcę sobie wyobrażać
jak to wygląda w sezonie. W każdej chwili można uciec w jedną lub
w drugą stronę, znikając w systemie jeszcze węższych uliczek -
chodników właściwie, bo samochody tu już nie docierają. Wszędzie
schody, schodki i mnóstwo kolorów, domy bowiem pomalowane są z
zewnątrz we wszystkich możliwych odcieniach żółci, pomarańczu i
czerwieni. Wszędzie unosi się zapach smażonych ryb, czy owoców
morza, sprzedawanych na wynos w kartonowych pudełeczkach, często
przypominających rożki.
Docieramy
na sam dół, skąd można wypłynąć w morze łódką lub udać się
bezpośrednio nad stromą nieco plażę, leżącą po obu stronach
mariny.
zgubić się w Riomaggiore... |
jeden z tarasów widokowych w Riomaggiore |
kolor wody bajeczny... |
Chwilę
odpoczywamy na jednej z nich z dala od zgiełku centrum miasteczka.
Pięknie tu. Bezkres lazurowego, krystalicznego morza, zderzony z
upchanymi na klifie kolorowymi, kilkupiętrowymi kamieniczkami.
Wąska, wciśnięta wręcz w ulicę marina, zupełnie nie przypomina
tej z Viareggio. To zaledwie kilkanaście łodzi, wepchniętych na
brzeg.
uciec na chwilę od tłumów... |
Udajemy
się na drugą stronę, pokonując niezliczoną ilość schodów –
nie wiemy jeszcze, że na stację kolejową można się dostać
kolorowym tunelem.
stacja kolejowa - tak daleko i tak blisko ;-) |
I
słów kilka o zwiedzaniu Cinque Terre (Pięć
Ziem). Zdecydowanie najwygodniejszą formą przemieszczania się
między miasteczkami jest kolej. Jeśli ktoś planuje zobaczyć
wszystkie pięć miejscowości, najlepiej kupić bilet dzienny –
nie tani, bo kosztujący 16 euro, ale dający możliwość
korzystania również z busów dowożących turystów z centrum na
stacje. W niektórych przypadkach jest to naprawdę wygodne.
Ciekawostką jest również to, że miasteczka te łączą piesze
szlaki turystyczne, poprowadzone stromo nad morzem. To świetna forma
atrakcji, zważywszy, że w linii prostej miasteczka oddalone są o
zaledwie kilka kilometrów. Część tras bywa czasowo zamknięta.
My w pierwszej kolejności jedziemy do najdalej położonego Monterosso. Mimo dość częstych kursów, tłum w pociągu niemożliwy, a jeszcze większy na maleńkiej stacji, skąd część udaje się na plażę, część do centrum.
Jakoś
nie bardzo mamy ochotę zostać tu dłużej...
Schodzimy
na chwilę na brzeg. Plaża tu kamienista i niezbyt przyjazna dla
stóp. Podczas krótkiego spaceru fale moczą niemalże całe spodnie
;-)
plaża w Monterosso |
Wracamy
na stację i omijając Vernazzę, zatrzymujemy się
w Corniglii. Ze stacji do miasta jest niespełna kilometr
ale prawie cała trasa to strome podejście do góry, co w przypadku
coraz wyższej temperatury jest nie lada wyzwaniem.
w drodze do centrum Corniglii |
Corniglia,
podobnie jak Riomaggiore, zachwyca swoją wielobarwną architekturą.
Nie ma tu co prawda zejścia na plażę, ale wrażenie robi spacer
wąskimi uliczkami, odsłaniające się z różnych miejsc widoki na
morze. Warto przejść obok kościoła św. Piotra na Via Stazione,
skąd roztacza się obłędna panorama na gęsto utkane kamieniczki
przypominające kolorowe landrynki.
Corniglia |
Corniglia - jest i przestrzeń ;-) |
Corniglia - widok z Via Stazione |
Corniglia - kościół św. Piotra |
Do
stacji dojeżdżamy busem i dalej przemieszczamy się pociągiem
do Manaroli.
Z dworca do centrum przechodzi się tunelem. My instynktownie
kierujemy się górze, idąc w okolice kościoła San Lorenzo. Stąd
można rozpocząć wycieczkę szlakiem turystycznym, ciągnącym się
w stronę Corniglii. Można też zejść z niego wcześniej, kierując
się na cmentarz i punkt widokowy.
Manorola - widok spod kościoła San Lorenzo |
Manorola - ścieżka turystyczna |
W
upalny dzień wyjście na wspomnianą ścieżkę jest pewnym
wyzwaniem, zwłaszcza dla osób bez kondycji - trzeba bowiem nieco
się wspiąć. Ewenementem jest to, że ścieżka poprowadzona jest
pomiędzy terasami, podzielonymi na działki, wśród których na
większości uprawia się winorośl. Ciekawym akcentem mijanym po
drodze są charakterystyczne napowietrzne kolejki, służące
najpewniej do transportu, co na tych wysokościach jest niewątpliwie
koniecznym udogodnieniem.
Nie
mamy żadnej mapy, więc ze szlaku w stronę cmentarza schodzimy
intuicyjnie. Widok na marinę i zawieszone nad nią miasto jest
obłędny!
Dopiero
tu dostrzegam skutki ostrego słońca i swojej bezmyślności.
Ramiona i kark są po prostu oparzone.
W
centrum Manaroli dajemy się skusić na sprzedawane niemalże na
każdym kroku owoce morza.
Manorola - widok ze ścieżki turystycznej |
dla takich obrazków warto się pomęczyć ;-) |
Manorola - okolice cmentarza |
Manorola - mało kto tam zagląda a widok spod cmentarza obłędny! |
Robi
się dość późno, już wiemy, że nasz plan przejazdu przez Alpy
Apuańskie został pogrzebany. Wracamy do Riomaggiore. Jeszcze chwila
odpoczynku i kierujemy się na parking.
Oceniamy
czas i podejmujemy decyzję o przejechaniu w drodze powrotnej do
Colonnaty i Carrary. La Spezia w godzinach szczytu jest niemalże
sparaliżowana, tracimy ponad pół godziny na przejazd przez miasto.
Z
autostrady w stronę Colonnaty zjeżdżamy zaraz po 18. Nawigacja
kieruje nas przez tunel, ciągnący się ponad 2 kilometry, zupełnie
wymarły zarówno po jednej jak i drugiej stronie. Gdy z niego
wyjeżdżamy okazuje się, że droga jest zamknięta. Jedyne co
możemy zrobić to albo wrócić albo zjechać w stronę Carrary.
Studiując
przed wyjazdem mapy tej okolicy byłam świadoma, że drogi w tej
okolicy są skomplikowane i dość wymagające. Trzeba pamiętać, że
część z nich to tak naprawdę drogi techniczne, którymi ogromne
ciężarówki wywożą marmur, z którego słyną te okolice. Nie
chcemy więc na koniec dnia tracić czasu na błądzenie w tym
labiryncie.
Zjeżdżamy
do Carrary, którą i tak chciałam zobaczyć.
Parkujemy
w samym centrum, niedaleko Duomo. Przynajmniej przez
chwilę chcielibyśmy poczuć atmosferę tego miasta, znanego na
całym świecie z wydobycia tzw. białego marmuru kararyjskiego, w
którym rzeźbił sam Michał Anioł czy Giovanni Bernini.
Kamieniarskie tradycje, sięgające czasów etruskich, miasto
kontynuuje do dziś. Działa tu Accademia di Belle Arti,
kształcąca specjalistów w artystycznej obróbce marmuru, mieliśmy
zresztą okazję obok niej przechodzić, Ciekawostką jest, że w
nieodległej Pietrasancie miał swoją pracownię polski rzeźbiarz
Igor Mitoraj.
Carrara - zdecydowanie ładniejsze centrum miasta |
Zanim
odnajdziemy plac katedralny, zapuszczamy się w wąskie uliczki
śródmieścia, gdzie niemalże na każdym kroku widać akcenty
rzeźbiarskie. Katedra w Carrarze, wybudowana w stylu
romańskim jest interesująca z różnych względów. Ozdobiona
białym i szarym marmurem, zachwyca przepiękną rozetą, zdobiącą
fasadę kościoła. Zaskakujące jest także surowe wnętrze, któremu
nie możemy się zbyt dobrze przyjrzeć ze względu na odbywające w
tym czasie nabożeństwo. Po drodze mijamy dom, w którym
zamieszkiwał Michał Anioł.
Carrara i Duomo |
katedra w Carrarze |
Szwendamy
się bez zamierzonego celu, mijając po drodze kolejną perełkę
miasta – Piazza
Alberica.
Klimat tego miejsca zupełnie przypomina mi okolice hotelu Dacia w
rumuńskim Satu Mare. Przez wyblakłe już nieco kolory tynków,
przebija się przebrzmiała świetność placu. Widać jednak, że
kiedyś to miejsce tętniło życiem. Dziś plac o tej porze jest
niemalże wymarły.
Carrara i Piazza Erbe |
uliczka śródmiejska i wszędzie rzeźbiarskie akcenty ;-) |
Piazza Alberica |
Wracając
w stronę naszego miejsca parkingowego, mijamy jeszcze po drodze
wspomnianą już Akademię Sztuk Pięknych – tu przed wejściem,
jak na cmentarzyku, namiastka radosnej twórczości studentów, z
przymrużeniem oka odnoszących się do ikon szeroko rozumianej
sztuki czy pop kultury.
Akademia Sztuk Pięknych w Carrarze |
Wracając
samochodem ocieramy się o inny wymiar miasta - zapuszczony, biedny
wręcz. Dosłownie przed zamknięciem sklepu udaje nam się jeszcze
zrobić szybkie zakupy.
Kolację
postanawiamy zjeść gdzieś w pobliżu Fognano.
Wybór
pada na pizzerię w Montale, którą wypatrujemy podczas jednego z
licznych objazdów. A zatem znów pizza – Krzychu zamawia serową,
ja pewną odmianę capricciosy z ulubionymi karczochami - do tego
dzbanek wina – pycha.
Kładę się spać z powtarzanym od lat przekonaniem – lepiej zobaczyć mniej i wolniej, niż więcej i byle jak. Robimy postępy, bo świadomie, zwiedzając Cinque Terre, zrezygnowaliśmy z karkołomnej, jak teraz widzę, wizji połączenia tych dwóch atrakcji.
Będę
się uczyć dalej, bo przecież Alpy poczekają i kto wie czy
następny wyjazd nie powinien być przez nie zdominowany ;-) A może
też wrócić do Cinque Terre, skupiając się wyłącznie na jednym
lub dwóch miejscach, szczególnie tych połączonych ścieżką
turystyczną?
foto: K. Sobiecki z moim skromnym współudziałem
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz