Baraniec

Baraniec

poniedziałek, 25 czerwca 2018

Val d'Orcia - perełka Toskanii


To jeden z tych najbardziej wyczekiwanych dni podczas naszego wyjazdu, najdłuższy i najbardziej obfitujący w atrakcje. Czeka nas wczesna pobudka i sporo kilometrów do przejechania. W planie Pienza, Montepulciano i wyjątkowa krajobrazowo dolina Val d’Orcia.
Niestety nastroje burzy nieco pochmurne niebo, nie zrażamy się tym, zakładając że im bardziej na południe, tym lepsza gwarancja pogody. Jednak zbliżając się do Montepulciano nasze obawy rosną, a przed samym zjazdem z autostrady wręcz zaczyna solidnie padać. Przeczekujemy ten czas na parkingu stacji benzynowej. Na szczęście deszcz ustaje, a w parę minut później, chowając już parasole, wyruszamy spod murów do centrum miasta. 
Montepulciano należy niewątpliwie do tych miast, które będąc w Toskanii odwiedzić należy. Usadowione na długim, wąskim i wyniesionym ponad okoliczne doliny grzbiecie, stanowi niezwykłą atrakcję. Miasto słynie też z win, wśród których prym wiedzie wytrawne Nobile. Do centrum wchodzimy przez Porta al Prato, monumentalną bramę, jedną z sześciu wpasowanych w XVI-wieczne mury obronne. Wzdłuż głównej uliczki ciągną się liczne sklepy, z których większość handluje winem i oliwą. Kuszą atrakcyjne promocje i przede wszystkim możliwość degustacji. 
Może to wpływ pogody, a może okres poza sezonem – ludzi na ulicach niewielu. Niezależnie od tego, zawsze można uciec w boczne, ciasne uliczki, często stromo pnące się ku górze. Zanim dotrzemy do Piazza Grande, zaglądamy do kościoła Saint Agostino, sąsiadującego z wieżą, którą na szczycie zdobi postać Pulcinelli, stąd zresztą jej nazwa - Torre di Pulcinella.
wejście do zabytkowej części Montepulciano przez Porta al Prato - na dzień dobry sklepy z winami i oliwą

kościół Saint Agostino
Torre di Pulcinella
Spacerując uliczkami centro, nie przykładamy zbyt wielkiej wagi do planu miasta. Warto się tu nawet nieco zagubić, nam przez przypadek udaje się dotrzeć pod kolejną z bram - Porta San Donato.
Mijając Muzeum Tortur docieramy na Piazza Grande. Plac położony jest w najwyższej części miasta, a o jego osobliwym uroku świadczy niedokończona, surowa wręcz w swojej formie, fasada katedry di Santa Maria Assunta, obok której stoi budynek ratusza Palazzo Pubblico, zwieńczony wieżą słynącą z pięknej panoramy na okolice. Okazuje się, że obraz w ołtarzu świątyni, Zwiastowanie Taddea di Bartola, jest w trakcie renowacji. 
pod katedrą di Santa Maria Assunta

Palazzo Comunale i stojąca obok katedra di Santa Maria Assunta

katedra di Santa Maria Assunta
Na parking wracamy idąc wzdłuż drugiej strony wzgórza, z której roztaczają się wspaniałe widoki z murów. Po drodze robimy jeszcze zakupy wina i oliwy.
widoki z murów też piękne...

góra, dół, góra, dół... ;-)
Będąc w Montepulciano warto zajrzeć do odległego o niespełna dwa kilometry od centrum, kościółka San Biaggio, stanowiącego przykład jednej z piękniejszych włoskich budowli renesansowych. Kościół wzniesiony na planie krzyża greckiego, słynie z niezwykłej akustyki - wystarczy stanąć w osi szczytu kopuły i klasnąć w dłonie. Sprawdzałam – niezwykłe doświadczenie.
Kościół stanowi też atrakcję w krajobrazie Montepulciano, dlatego warto podejść nieco wyżej aby móc się o tym przekonać. My niestety, z racji dalszych planów, rezygnujemy i jedziemy dalej. 
kościół San Biagio w Montepulciano

I tak oto kierując się na Monticchiello, wjeżdżamy w jedno z najpiękniejszych miejsc Toskanii – dolinę Val d’Orcia. O tym jak ważne to miejsce na mapie turystycznej regionu, świadczy wpis doliny na listę UNESCO. Wznosimy się po łagodnych, uporządkowanych wzgórzach, obrośniętych cyprysami. Światła do fotografowania nie mamy, bo i pora nie ta i w ogóle niebo nie zachwyca, wyobrażam sobie jednak te pocztówkowe wręcz krajobrazy, otulone mgłą o świcie, lub zanurzone w miękkich promieniach słońca późnego popołudnia. Najpiękniej tu chyba jednak jesienią, kiedy soczysta zieleń ustępuje odcieniom oliwki, ochry czy terakoty.
Val d'Orcia
Val d'Orcia - okolice Monticchiello

daleko od szosy... ;-)
To z czego jeszcze słynie dolina Val d’Orcia, to wyjątkowe punkty widokowe na tzw. „cyprysowe sprężynki”. Nam udało się zamknąć w kadrze tę w Chianciano Terme (La Foce). Z lokalnej strade bianche, z dala od innych turystów chłoniemy piękno niepowtarzalnych krajobrazów.
"cyprysowa sprężynka" La Foce
"cyprysowa sprężynka" z drogi SP40

Nigdy nie przyszłoby mi do głowy kojarzyć Toskanii z gorącymi źródłami, a to przecież takie naturalne, zważywszy na bardzo urozmaiconą budowę geologiczną Włoch.
Zanim ustaliliśmy, które kąpielisko wybierzemy, prześledziłam kilka opisów z bloga italia-by-natalia.pl.
Ponieważ autorka postu najwyżej oceniła, leżące niespełna 30 km od Pienzy, Bagni San Filippo, a ja zwracam uwagę na walory przyrodnicze, zdecydowaliśmy się na wybór tego miejsca
Samochód najlepiej zaparkować przy Via Fosso Bianco, skąd leśną ścieżką, schodzi się do źródeł jakieś kilka minut. Widok jaki się przed nami odsłania jest nieprawdopodobny. Biała, wapienna skała z wydrążonymi nieckami, w których gromadzi się mlecznobłękitna woda - im wyżej, tym cieplejsza. Warto więc wspiąć się po chropowatej, wapiennej powierzchni i znaleźć dla siebie odpowiedni basenik. Ponoć w miejscu wypływu, woda ma temperaturę powyżej 50 stopni, nam udało się zanurzyć w takiej, która dawała uczucie przyjemnego ciepła. Mając już zaprawę po islandzkich podróżach, zapach unoszącego się siarkowodoru niemalże zignorowaliśmy, zresztą po jakimś czasie jest on prawie niewyczuwalny. 
Z rozkoszą spędzamy tu prawie godzinę i gdyby nie dalsze plany chętnie zostalibyśmy dłużej. 
Bagni San Filippo

cudownie się wygrzać ;-)

Jest dość późno, wracając kierujemy się na Pienzę, chcąc po drodze zobaczyć kilka pocztówkowych gospodarstw i najsłynniejszą chyba we Włoszech kapliczkę Capella Madonna di Vitaleta
Trasa przez Gallinę, w stronę San Quirico d’Orcia, obfituje w liczne atrakcje. Mijamy między innymi agriturismo Poggio Covili, które zarówno z jednej jak i drugiej strony wygląda obłędnie – no może z punktem przewagi dla widoku od strony zachodniej. 
z drogi SR2

Agriturismo Poggio Covili - od wschodu
Agriturismo Poggio Covili - od zachodu

Agriturismo Poggio Covili - od zachodu

Co ciekawe, wystarczy przejść na drugą stronę drogi SR2 aby zanurzyć wzrok w odcieniach zieleni, otaczających inne gospodarstwo - Poggio Istiano.

a z drugiej strony drogi SR2  agriturismo Poggio Istiano 
Nie wiedzieć kiedy dojeżdżamy do miejsca rozpoznawalnego z daleka. Stoi tu już kilka samochodów, a obok liczni amatorzy fotograficznego szaleństwa z osadzonymi na statywach obiektywami aparatów, wycelowanymi prosto w środek pola, na którym niczym samotny żagiel, stoi wspomniana już kapliczka, również wpisana na listę UNESCO. Uroku dodaje jej kilka cyprysów, sterczących obok. Mieliśmy w planie podjechać bliżej aby zobaczyć to miejsce od zupełnie innej strony ale czas nie pozwolił. 
Tak bardzo chcieliśmy jeszcze zobaczyć Pienzę w promieniach zachodzącego słońca. 
Cappella Madonna di Vitaleta

Do miasta docieramy przed 19-stą. Mam chyba wyjątkowe szczęście do tej pory dnia, bo i poprzednio, przed pięciu laty, zwiedzaliśmy Pienzę późnym popołudniem. W pierwszej kolejności robimy zakupy serowe, bo miasto oprócz wspaniałej zabudowy i zapierających dech widoków na okolice, słynie z produkcji pecorino - twardych owczych serów, co zresztą jest wyczuwalne zaraz po przekroczeniu głównej bramy miasta Porta al Prato. Wszędzie tu pełno sklepików, gdzie można spróbować każdego rodzaju sera. Niemałe znaczenie dla turystów, robiących serowe zakupy ma to, że każdy kawałek na życzenie może być zapakowany próżniowo. 
Pienza - okolice katedry di Santa Maria Assunta
A centro znów jak kiedyś tonie w ciepłym popołudniowym świetle. Trochę nas pogania widok nadciągających od wschodu granatowych chmur i lekkie pomruki nieba. Z murów delektujemy się jeszcze wspaniałą panoramą. 
uliczki Pienzy

widok z murów jak zawsze niezapomniany

okolice Pienzy

pod katedrą di Santa Maria Assunta

A przed kolacją wchodzimy jeszcze, do utrzymanej w stylu gotycko – renesansowym, katedry di Santa Maria Assunta, stojącej przy Piazza Pio II. Wewnątrz panuje absolutna cisza, a podczas zwiedzania towarzyszy nam zaledwie dwójka innych turystów. Ciekawostką jest, że katedra usytuowana na uskoku, w części bliższej ołtarza „łamie” się nieco w dół. Widzimy zresztą liczne pęknięcia na ścianach, spięte w w kilku miejscach klamrami.
katedra di Santa Maria Assunta

Po wyjściu, nieco zaniepokojeni zmianą pogody, szukamy miejsca na kolację. Zatrzymujemy się na Piazza Dante Alighieri, w restauracji La Mensa del Conte. Ledwie się rozsiadamy, kiedy zaczyna solidnie padać. Dobrze, że tutejszy ogródek jest zadaszony aby uchronić się przed zacinającym deszczem. Łączymy zresztą nasz stolik ze stolikiem sąsiedniej pary, jak się okazuje Belgów. Miło spędzamy wspólnie czas, panowie nawet odkrywają wspólne pasje muzyczne.
O zmroku opuszczamy Pienzę. Przed nami jeszcze przynajmniej dwie godziny jazdy.

Val d'Orcia jest zdecydowanie miejscem na dłużej... miejscem, gdzie każdy pasjonat piękna krajobrazu odnajdzie chwilę szczęścia, inspiracji, spokoju. Chciałabym aby kraina ta skradła mi serce raz jeszcze... może jesienią? 


foto: K. Sobiecki z moim skromnym współudziałem

poniedziałek, 18 czerwca 2018

Skok w bok do Ligurii, czyli Cinque Terre

Tego dnia pod wieczór, oprócz niezwykłych wrażeń, przywożę do Fognano intensywną czerwień opalenizny, by nie powiedzieć poparzenia. Prognozy nie wróżyły słonecznej pogody, więc wyjeżdżając nie zabezpieczyliśmy się w mleczka czy kremy z filtrem. Na miejscu, w Cinque Terre, nad głowami dominuje błękit bezchmurnego nieba.
Wyjeżdżamy dość wcześnie, bo to jeden z tych dwóch dłuższych, naszpikowanych atrakcjami dni.
Mkniemy więc, przemieszczając się na zachód tą samą autostradą, którą jechaliśmy dwa dni wcześniej. Już od Lukki towarzyszy nam wypiętrzony łańcuch Alp Apuańskich. 
Z autostrady zjeżdżamy w La Spezia. Na szczęście to taka pora, że w miarę sprawnie przemieszczamy się przez miasto. Aby najszybciej dostać się do Cinque Terre należy wjechać w dzielnicę portową, która wygląda naprawdę imponująco. Gdybym wiedziała, że tego dnia i tak nie uda nam się zrealizować drugiej części naszego planu, czyli przejazdu przez Alpy Apuańskie, pewnie zatrzymalibyśmy się w porcie na chwilę. Gigantyczne kontenerowce, promy podróżne robią niesamowite wrażenie, nawet z perspektywy samochodowego okna. Warto dodać, że w La Spezia jest również baza marynarki wojennej, więc można tu również dostrzec jednostki podwodne.
Alpy Apuańskie z okna samochodu
Systemem wąskich, podrzędnych miejskich uliczek wydostajemy się wreszcie na drogę prowadzącą do Riomaggiore. Do dziś nie wiem dlaczego nawigacja natrętnie kierowała nas na wąską, stromo poprowadzoną trasę przez Biassę. Mimo wszystko polecam bardzo ten dojazd, zwłaszcza kierowcom mającym spore doświadczenie w jeżdżeniu po górach. Droga momentami mrozi krew w żyłach, szczególnie na zakrętach, gdy wyobraźnia podpowiada jadącego w przeciwnym kierunku, temperamentnego i pełnego fantazji Włocha.
W ramach nagrody obłędne widoki na morze. 
pierwsze widoki na morze na trasie La Spezia - Riomaggiore
Postanawiamy skorzystać z polecenia Małgosi i nieco zmieniamy nasz plan. To w Riomaggiore zostawimy samochód, a resztę miasteczek będziemy zwiedzać korzystając z pociągu.
To dobre rozwiązanie, trzeba być jednak odpowiednio wcześnie aby skorzystać z ograniczonej tu liczby miejsc parkingowych. Nam udaje się takie znaleźć dosłownie w ostatniej chwili.
Aby dojść do centrum trzeba przemieścić się stromo w dół. Już po przejściu kilkudziesięciu metrów wchodzimy w uliczkę, stanowiącą rodzaj wąskiego gardła, z wysoko wypiętrzonymi kamienicami po obu stronach. Panuje tu spory ruch i nawet nie chcę sobie wyobrażać jak to wygląda w sezonie. W każdej chwili można uciec w jedną lub w drugą stronę, znikając w systemie jeszcze węższych uliczek - chodników właściwie, bo samochody tu już nie docierają. Wszędzie schody, schodki i mnóstwo kolorów, domy bowiem pomalowane są z zewnątrz we wszystkich możliwych odcieniach żółci, pomarańczu i czerwieni. Wszędzie unosi się zapach smażonych ryb, czy owoców morza, sprzedawanych na wynos w kartonowych pudełeczkach, często przypominających rożki.

Docieramy na sam dół, skąd można wypłynąć w morze łódką lub udać się bezpośrednio nad stromą nieco plażę, leżącą po obu stronach mariny.
zgubić się w Riomaggiore...
jeden z tarasów widokowych w Riomaggiore
kolor wody bajeczny...
Chwilę odpoczywamy na jednej z nich z dala od zgiełku centrum miasteczka. Pięknie tu. Bezkres lazurowego, krystalicznego morza, zderzony z upchanymi na klifie kolorowymi, kilkupiętrowymi kamieniczkami. Wąska, wciśnięta wręcz w ulicę marina, zupełnie nie przypomina tej z Viareggio. To zaledwie kilkanaście łodzi, wepchniętych na brzeg.
uciec na chwilę od tłumów...
Udajemy się na drugą stronę, pokonując niezliczoną ilość schodów – nie wiemy jeszcze, że na stację kolejową można się dostać kolorowym tunelem.
stacja kolejowa - tak daleko i tak blisko ;-)
I słów kilka o zwiedzaniu Cinque Terre (Pięć Ziem). Zdecydowanie najwygodniejszą formą przemieszczania się między miasteczkami jest kolej. Jeśli ktoś planuje zobaczyć wszystkie pięć miejscowości, najlepiej kupić bilet dzienny – nie tani, bo kosztujący 16 euro, ale dający możliwość korzystania również z busów dowożących turystów z centrum na stacje. W niektórych przypadkach jest to naprawdę wygodne. Ciekawostką jest również to, że miasteczka te łączą piesze szlaki turystyczne, poprowadzone stromo nad morzem. To świetna forma atrakcji, zważywszy, że w linii prostej miasteczka oddalone są o zaledwie kilka kilometrów. Część tras bywa czasowo zamknięta.

My w pierwszej kolejności jedziemy do najdalej położonego 
Monterosso. Mimo dość częstych kursów, tłum w pociągu niemożliwy, a jeszcze większy na maleńkiej stacji, skąd część udaje się na plażę, część do centrum.
Jakoś nie bardzo mamy ochotę zostać tu dłużej...

Schodzimy na chwilę na brzeg. Plaża tu kamienista i niezbyt przyjazna dla stóp. Podczas krótkiego spaceru fale moczą niemalże całe spodnie ;-)
plaża w Monterosso
Wracamy na stację i omijając Vernazzę, zatrzymujemy się w Corniglii. Ze stacji do miasta jest niespełna kilometr ale prawie cała trasa to strome podejście do góry, co w przypadku coraz wyższej temperatury jest nie lada wyzwaniem.  
w drodze do centrum Corniglii
Corniglia, podobnie jak Riomaggiore, zachwyca swoją wielobarwną architekturą. Nie ma tu co prawda zejścia na plażę, ale wrażenie robi spacer wąskimi uliczkami, odsłaniające się z różnych miejsc widoki na morze. Warto przejść obok kościoła św. Piotra na Via Stazione, skąd roztacza się obłędna panorama na gęsto utkane kamieniczki przypominające kolorowe landrynki.
Corniglia
Corniglia - jest i przestrzeń ;-)
Corniglia - widok z Via Stazione
Corniglia - kościół św. Piotra
Do stacji dojeżdżamy busem i dalej przemieszczamy się pociągiem do Manaroli. Z dworca do centrum przechodzi się tunelem. My instynktownie kierujemy się górze, idąc w okolice kościoła San Lorenzo. Stąd można rozpocząć wycieczkę szlakiem turystycznym, ciągnącym się w stronę Corniglii. Można też zejść z niego wcześniej, kierując się na cmentarz i punkt widokowy. 
Manorola - widok spod kościoła San Lorenzo
Manorola - ścieżka turystyczna 
W upalny dzień wyjście na wspomnianą ścieżkę jest pewnym wyzwaniem, zwłaszcza dla osób bez kondycji - trzeba bowiem nieco się wspiąć. Ewenementem jest to, że ścieżka poprowadzona jest pomiędzy terasami, podzielonymi na działki, wśród których na większości uprawia się winorośl. Ciekawym akcentem mijanym po drodze są charakterystyczne napowietrzne kolejki, służące najpewniej do transportu, co na tych wysokościach jest niewątpliwie koniecznym udogodnieniem.
Nie mamy żadnej mapy, więc ze szlaku w stronę cmentarza schodzimy intuicyjnie. Widok na marinę i zawieszone nad nią miasto jest obłędny!
Dopiero tu dostrzegam skutki ostrego słońca i swojej bezmyślności. Ramiona i kark są po prostu oparzone.

W centrum Manaroli dajemy się skusić na sprzedawane niemalże na każdym kroku owoce morza.
Manorola - widok ze ścieżki turystycznej 
dla takich obrazków warto się pomęczyć ;-)
Manorola - okolice cmentarza
Manorola - mało kto tam zagląda a widok spod cmentarza obłędny!
Robi się dość późno, już wiemy, że nasz plan przejazdu przez Alpy Apuańskie został pogrzebany. Wracamy do Riomaggiore. Jeszcze chwila odpoczynku i kierujemy się na parking.
Oceniamy czas i podejmujemy decyzję o przejechaniu w drodze powrotnej do Colonnaty i Carrary. La Spezia w godzinach szczytu jest niemalże sparaliżowana, tracimy ponad pół godziny na przejazd przez miasto.
Z autostrady w stronę Colonnaty zjeżdżamy zaraz po 18. Nawigacja kieruje nas przez tunel, ciągnący się ponad 2 kilometry, zupełnie wymarły zarówno po jednej jak i drugiej stronie. Gdy z niego wyjeżdżamy okazuje się, że droga jest zamknięta. Jedyne co możemy zrobić to albo wrócić albo zjechać w stronę Carrary. 
Studiując przed wyjazdem mapy tej okolicy byłam świadoma, że drogi w tej okolicy są skomplikowane i dość wymagające. Trzeba pamiętać, że część z nich to tak naprawdę drogi techniczne, którymi ogromne ciężarówki wywożą marmur, z którego słyną te okolice. Nie chcemy więc na koniec dnia tracić czasu na błądzenie w tym labiryncie.
Zjeżdżamy do Carrary, którą i tak chciałam zobaczyć.

Parkujemy w samym centrum, niedaleko Duomo. Przynajmniej przez chwilę chcielibyśmy poczuć atmosferę tego miasta, znanego na całym świecie z wydobycia tzw. białego marmuru kararyjskiego, w którym rzeźbił sam Michał Anioł czy Giovanni Bernini. Kamieniarskie tradycje, sięgające czasów etruskich, miasto kontynuuje do dziś. Działa tu Accademia di Belle Arti, kształcąca specjalistów w artystycznej obróbce marmuru, mieliśmy zresztą okazję obok niej przechodzić, Ciekawostką jest, że w nieodległej Pietrasancie miał swoją pracownię polski rzeźbiarz Igor Mitoraj.
Carrara - zdecydowanie ładniejsze centrum miasta 
Zanim odnajdziemy plac katedralny, zapuszczamy się w wąskie uliczki śródmieścia, gdzie niemalże na każdym kroku widać akcenty rzeźbiarskie. Katedra w Carrarze, wybudowana w stylu romańskim jest interesująca z różnych względów. Ozdobiona białym i szarym marmurem, zachwyca przepiękną rozetą, zdobiącą fasadę kościoła. Zaskakujące jest także surowe wnętrze, któremu nie możemy się zbyt dobrze przyjrzeć ze względu na odbywające w tym czasie nabożeństwo. Po drodze mijamy dom, w którym zamieszkiwał Michał Anioł. 
Carrara i Duomo
katedra w Carrarze
Szwendamy się bez zamierzonego celu, mijając po drodze kolejną perełkę miasta – Piazza Alberica. Klimat tego miejsca zupełnie przypomina mi okolice hotelu Dacia w rumuńskim Satu Mare. Przez wyblakłe już nieco kolory tynków, przebija się przebrzmiała świetność placu. Widać jednak, że kiedyś to miejsce tętniło życiem. Dziś plac o tej porze jest niemalże wymarły. 
Carrara i Piazza Erbe
uliczka śródmiejska i wszędzie rzeźbiarskie akcenty ;-)
Piazza Alberica
Wracając w stronę naszego miejsca parkingowego, mijamy jeszcze po drodze wspomnianą już Akademię Sztuk Pięknych – tu przed wejściem, jak na cmentarzyku, namiastka radosnej twórczości studentów, z przymrużeniem oka odnoszących się do ikon szeroko rozumianej sztuki czy pop kultury.
Akademia Sztuk Pięknych w Carrarze
Wracając samochodem ocieramy się o inny wymiar miasta - zapuszczony, biedny wręcz. Dosłownie przed zamknięciem sklepu udaje nam się jeszcze zrobić szybkie zakupy.
Kolację postanawiamy zjeść gdzieś w pobliżu Fognano.
Wybór pada na pizzerię w Montale, którą wypatrujemy podczas jednego z licznych objazdów. A zatem znów pizza – Krzychu zamawia serową, ja pewną odmianę capricciosy z ulubionymi karczochami - do tego dzbanek wina – pycha.

Kładę się spać z powtarzanym od lat przekonaniem – lepiej zobaczyć mniej i wolniej, niż więcej i byle jak. Robimy postępy, bo świadomie, zwiedzając Cinque Terre, zrezygnowaliśmy z karkołomnej, jak teraz widzę, wizji połączenia tych dwóch atrakcji.

Będę się uczyć dalej, bo przecież Alpy poczekają i kto wie czy następny wyjazd nie powinien być przez nie zdominowany ;-) A może też wrócić do Cinque Terre, skupiając się wyłącznie na jednym lub dwóch miejscach, szczególnie tych połączonych ścieżką turystyczną?



foto: K. Sobiecki z moim skromnym współudziałem