Baraniec

Baraniec

poniedziałek, 11 grudnia 2017

La dolce vita - dzień szósty w Materze

Będąc w Apulii trudno odmówić sobie przejazdu do odległej o zaledwie kilkadziesiąt kilometrów Matery, miasta tak oryginalnego jak chyba żadne inne.
Zanim jednak wyjeżdżamy, korzystam z pięknego poranka aby poznać nieco bliżej tereny otaczające nasze trullo. I choć krajobraz wokół wydaje się nieco monotonny, bo wszędzie drzewa oliwne i krzewy opuncji, to jednak w porannym, ciepłym świetle inaczej to wszystko wygląda. Okolica obfituje nie tylko w nowo wybudowane „krasnoludzkie domki”, co krok widać też stare, niekiedy sypiące się wręcz zabudowania, często pozbawione dachów.
kto rano wstaje, temu piękne światło... ;-) 

otoczenie naszego trullo
najbliższe sąsiedztwo naszego trullo... gaje oliwne i opuncja
Tuż po śniadaniu, dopinając jeszcze szczegóły trasy, wyjeżdżamy z Ostuni, nowo zaplanowaną drogą. Drobna pomyłka na jednym ze skrzyżowań skutkuje niezapomnianym przejazdem przez niekończące się gaje oliwne, pełne starych drzew, uginających się pod ciężarem dojrzałych o tej porze owoców.
Ten osobliwy fragment trasy zajmuje nam niespełna godzinę, ale dzięki temu mamy okazję lepiej poznać tereny, jakich trudno szukać gdziekolwiek indziej. Zatrzymujemy się nawet na chwilę pod jednym z takich starych trullo.
wyjazd z Ostuni to Matery, niekończące się gaje oliwne ...
W ramach przerwy kawowej, będącej już rytualną wręcz częścią dnia, robimy postój w niedużej miejscowości o interesująco brzmiącej nazwie Massafra. Wjeżdżając do centrum jeszcze nie wiemy, że podobnie jak w Materze, tu też miasto przecina spektakularny wąwóz Gravina di San Marco. Mamy zresztą okazję nad nim przejeżdżać jednym z trzech wiaduktów. 
Kawę udaje nam się niespiesznie wypić w jednej z kafejek, prowadzonych przez starsze małżeństwo. 
Myślę, że Massafra może być miastem godnym zainteresowania turystycznego, właśnie z powodu wspomnianego kanionu, jak również wykutych w skale jaskiń czy kościołów i ciekawego ponoć zamku.
kawa w miejscowości Massafra, która jak się okazuje, słynie również z imponujących kanionów, przecinających miasto
chciałyśmy choć z perspektywy mostu, zerknąć na Gravina di San Marco 
Nas jednak czas nieco goni i mkniemy dalej w stronę Matery, miasta leżącego już w innym regionie Włoch – Bazylikacie. Jakże inna jest to kraina w porównaniu z witalną, radosną Apulią. Właściwie na całej trasie, ciągnącej się od wybrzeża do Matery, mijamy nieco górzyste, niemalże niezamieszkałe tereny. Już po naszej wyprawie wyczytałam w internetach, że Bazylikata należy do najsłabiej zaludnionych regionów Włoch, a zasiedla ją średnio 62 osoby na km2.

Jest środek tygodnia, poza sezonem, więc udaje się nam zaparkować w samym centrum miasta, tuż obok rozpoczynającej się ścieżki turystycznej, poprowadzonej w dzielnicy Sasso Caveoso. W centrum informacyjnym zaopatrujemy się jeszcze w mapki i rozpoczynamy swoją przygodę w tym niezwykle interesującym zakątku Europy.
Dzięki swojemu niepowtarzalnemu klimatowi Matera bardziej się kojarzy z Jerozolimą, czy Kapadocją niż z typowym włoskim miastem. Często więc, bez zbędnych kamuflaży, czy przebudowy, służy jako scenografia w wielkich produkcjach, z których najbardziej znana jest oczywiście „Pasja” reżyserowana przez Mela Gibsona, „Ewangelia według świętego Mateusza” Pasoliniego, czy ostatnia ekranizacja „Ben-Hura”.

Co stanowi o niezwykłości tego miasta? Powodów jest wiele… niesamowite położenie nad głębokim kanionem rzeki Gravina, mnóstwo zabytków. Jednak najbardziej osobliwy jest kompleks wykutych w skale domostw i obiektów sakralnych, wpisany w 1993 r. na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Według wielu historyków Matera jest jednym z najstarszych miast na świecie.
Spacerując wąskimi uliczkami, chodnikami zabytkowej części, stąpamy po dachach domostw, położonych w niższych kondygnacjach… Tak, tu domy położone są warstwowo, stąd też podczas zwiedzania trzeba się nastawić na ciągłe schodzenie w dół i podchodzenie w górę.
Właściwie trudno przyjąć jaki model zwiedzania w tym mieście będzie najwygodniejszy. My nie miałyśmy zbyt wiele czasu, a po zaledwie kilku minutach stwierdziłyśmy, że mapki które wzięłyśmy z punktu informacyjnego, są po prostu zbędne. W ciasnej zabudowie, wśród gęstwiny maleńkich uliczek, łatwo bowiem zgubić właściwą ścieżkę turystyczną. Dla tych jednak, którzy się nie spieszą, zdecydowanie polecam jednodniowy rekonesans, bez założonego celu, a każdy kolejny dzień może już być bardziej zaplanowany, skoncentrowany na wybranych atrakcjach, a tych tu nie brakuje.
robimy wielkie WOW! - punkt widokowy przy Piazzeta Pascoli

Obłędna panorama z punktu widokowego przy Piazzeta Pascoli
widok na Sasso Barisano 

widok na Sasso Barisano drugą stronę kanionu rzeki Gravina di Matera
rozpoczynamy naszą przygodę w Sasso Caveoso, po około 10 minutach mamy wrażenie, że mapa jest całkiem zbędna ;-)
Widok na drugą stronę kanionu rzeki Gravina di Matera - Sasso Caveoso
Nam intuicyjnie udaje się znaleźć jedno z domostw - Casa Grotta di Vico Solitario, które zostało udostępnione do zwiedzania i daje wyobrażenie jak żyło się tu jeszcze zaledwie 30-40 lat temu!
Wchodzimy więc do dwukondygnacyjnej jaskini, której górną część zwykle zamieszkiwali domownicy, podczas gdy dolna stanowiła swoistą oborę dla zwierząt, tam też przechowywano narzędzia rolnicze i inny sprzęt gospodarski. Dół jaskini służył też często jako spiżarnia. O systemie wentylacji, czy oświetlania można było sobie jedynie pomarzyć, jedynym źródłem światła i świeżego powietrza było wejście do jaskini i okienko nad nim. Biorąc pod uwagę, że nie było tam również instalacji wodno-kanalizacyjnych, można sobie tylko wyobrazić jaki smród i wilgoć panowały wewnątrz. W codziennym życiu wykorzystywano wodę deszczową, spływającą poprzez specjalny system rur z ulicy i gromadzoną w specjalnym zbiorniku. Nie było też elektryczności. Dopiero z początkiem XX w., bezpośrednio z ulicznej sieci oświetleniowej, podłączano do mieszkania po jednej żarówce, która świeciła się tak długo jak oświetlenie miejskich ulic.
Taki stan władze tolerowały jeszcze do połowy XX w., potem na przedmieściach wybudowano kwatery, do których wszyscy mieszkańcy sassi zostali przymusowo wysiedleni.
Przydzielając nowe mieszkania nie pomyślano jednak o utrzymaniu zbudowanych przez pokolenia relacji sąsiedzkich. To spowodowało, że jeszcze przez lata, spora część ludzi wciąż wracała do swoich starych domów, po czym zaraz byli ponownie eksmitowani. Taką sytuację porównywano nawet do piekła Dantego. Dopiero w 1987 roku wprowadzono możliwość dzierżawy domów, w zamian za ich obowiązkowy remont.
Dziś te zabytkowe dzielnice nadal obrazują prostotę i nędzę, choć trzeba przyznać, że spacerując uliczkami sassi, można trafić na doskonale zadbane domostwa, próbujące się odgrodzić od otaczającej biedy choćby ogromnymi donicami pełnymi kwiatów.
Osobiście uważam że obejrzenie jednego mieszkania w grocie w zupełności wystarczy, pozostały czas lepiej poświęcić na wałęsanie się po starym mieście. Myślę też, że nie ma potrzeby zwiedzać wszystkich kościołów wykutych w skale (tzw. chiesi rupesti), a jest ich tu ponad sto!
zaglądamy do jednego z dawnych domostw Matery - Casa Grotta (vico Solitario)



Spod Casa Grotta di Vico Solitario schodzimy na najniższe kondygnacje miasta, skąd ściele się widok na wąwóz i ukryte po drugiej stronie jaskinie. Dość szeroką aleją widokową podążamy w stronę jednego z bardziej spektakularnych miejsc, a mianowicie wysokiej skały, w której wydrążony jest kościół Madonna de Idris. Zanim jednak do niego dotrzemy przedzieramy się przez system licznych stopni, pnąc się do góry i schodząc. Stąd otwiera się nieco inne spojrzenie na miasto, a konkretnie na dzielnicę Sasso Barrsisano. Na pierwszym planie podziwiamy jednak, ukrytą w dole i zawieszoną niemalże na krawędzi urwiska bryłę kościoła Saint Pietro Caveoso.
Z każdymi kolejnymi minutami zmienia się oświetlenie zaułków starego miasta. Większa część zabudowy Sasso Caveoso tonie już w popołudniowych cieniach, podczas gdy Sasso Barrisano lśni złotym, słonecznym blaskiem.
schodzimy na dolne tarasy widokowe 
trochę podglądniętych "smaczków", w tym systemy wentylacyjne, czy zbiorniki na deszczówkę
kierujemy się w stronę jednego z piękniejszych kościołów - Madonna de Idris

do kościoła Madonna de Idris można dojść na szereg sposobów, nie da się jednak uniknąć schodków ;-)

na tyłach skały, w której mieści się wspomniany kościół, robimy "koszulkowe zdjęcie"
Kościół Madonna de Idris, którego początki datuje się na XIV w. jest absolutnie zjawiskowy. Jest to niewątpliwie jeden z tych kilku kościołów w skale, który zobaczyć trzeba koniecznie! Panuje w nim cisza absolutna i nie wyczuwa się tu żadnych woni kadzideł, świec… Właściwie dziś trudno mi nawet przypomnieć sobie zapach panujący w środku. Dyskretne światło ciepło otula wyłaniające się zza kolejnych łuków postaci z fresków: Chrystusa Pantokratora, Matki Bożej, Archanioła Michała, św. Jana Chrzciciela i wielu innych świętych. Spędzamy tu krótką chwilę.
wreszcie i trochę sacrum - kościół Madonna de Idris, pełen unikalnych fresków


prawdziwej elegancji nigdy za wiele ;-)
Na placyku przed kościołem odpoczywamy jeszcze jakiś kwadrans, zastanawiając się co dalej.
Zostaje nam niespełna dwie godziny do zachodu słońca, a więc do planowanego przejazdu na drugą stronę miasta.
kolejne miejsce widokowe i chwila na odpoczynek
MY!

tym razem niemalże u naszych stóp Piazza San Pietro Caveoso

Po drodze zatrzymujemy się w nie rzucającej się w oczy swoją nachalnością, małej knajpce. Ulegając namowom kelnera, a być może nawet samego właściciela tego przybytku, zamawiamy lokalny przysmak Matery i do tego wino. Cóż… ani o jednym ani o drugim za wiele dobrego powiedzieć nie można, aczkolwiek myślę, że warto było spróbować czegoś zupełnie nowego, typowego dla miejscowej kuchni.
A mowa o niewyszukanym, prostym wręcz daniu o nazwie Cialledda. To kawałki czerstwego chleba, maczane w pomidorach i oliwie, z dodatkiem oliwek i rukoli. 
Cóż rzec, głodny człowiek wszystko zje, natomiast do rarytasów kulinarnych Cialleddy nie zaliczę - i ja i koleżanki również.
i coś dla ciała - niezapomniana Cialledda, lokalna potrawa z tzw. odzysku, na bazie czerstwego chleba, maczanego w pomidorach i oliwie z dodatkami 
Ponieważ czas płynie nieubłaganie, powoli kierujemy się w stronę naszego parkingu. Znów schody, schody, schody… Wpisane jednak w tak piękne otoczenie, wydają się być jedynie drogą do celu, a nie uciążliwością.
Wracając przemieszczamy się jeszcze wzdłuż jednego z głównych deptaków przy Piazza San Francisco, z cudnie oświetlonym promieniami gasnącego słońca kościołem św. Franciszka z Asyżu.
w drodze na parking, zakamarkami Sasso Caveoso


z ciasnych uliczek Sasso Caveoso wydostajemy się na Plac Franciszka, który z jednej strony zamyka kościół św. Franciszka z Asyżu 
Z centrum miasta pokonujemy odcinek kilku kilometrów aby znaleźć się po drugiej stronie kanionu. Szczerze mówiąc myślałyśmy, że uda się to zrobić na piechotę, korzystając z wiszącego mostu. Jednakże już na początku naszej wycieczki, w punkcie informacyjnym, pozbawiono nas złudzeń w tym temacie. Szkoda.
Na drugą stronę kanionu przyjeżdżamy właściwie w ostatniej chwili. Powoli zmierzcha, a ciasna zabudowa sassi dyskretnie rozświetla się  tysiącem żarówek. Szkoda, że możliwości aparatu niewielkie, bo widok to rzeczywiście zjawiskowy. Gdybyśmy miały więcej czasu, na pewno warto byłoby jeszcze poszwendać się wąskimi ścieżkami, ciągnącymi się wzdłuż jaskiń, wykutych także i po tej stronie.
Przejeżdżamy na drugą stronę kanionu rzeki Gravina di Matera do Sasso Caveoso

zachód słońca w Materze... każda kolejna minuta to inne światło, inne też patrzenie na ten sam obraz
Żegnamy Materę, żegnamy Bazylikatę i wracamy do naszej Apulii.

Przed nami wrażeń ciąg dalszy i właściwie do dziś nie wiem, które mocniejsze, pełniejsze… te z Matery, czy czekającego na nas w nocnej odsłonie Locorotondo? 

foto: La Dolce Vita Company


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz