Baraniec

Baraniec

piątek, 29 grudnia 2017

La Dolce Vita - dzień siódmy w Ostuni

Ostuni "Białe Miasto" -  taka drobna manipulacja Beatki :-)
Nadszedł wreszcie czas na odwiedzenie miasta, w którym dane nam było stacjonować przez niemalże cały pobyt. Dziś z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że jest to jedno z tych miejsc w Apulii, które pozostawiło uczucie niedosytu. Dlaczego?
Na jego zwiedzanie przeznaczyłyśmy zaledwie kilka godzin, a warto - powtórzę to raz jeszcze - WARTO pobyć tu dłużej.
Ostuni zwane "Białym Miastem" bardziej przypomina marokańską, niż włoską miejscowość. Śnieżnobiała architektura uderza już z odległości kilku kilometrów - miasto bowiem położone jest na wzgórzach – biorąc pod uwagę bliskość morza, dość wysokich, bo ponad 200 m n.p.m.
Wracając z plaży, zatrzymujemy się w jednym z punktów widokowych, może nie tak pysznych jak obrazek powyżej, który jest drobną manipulacją Beaty ;-).
widok na starą część miasta 
Z zaparkowaniem, jak w większości turystycznych perełek (nawet poza sezonem), jest problem. Jeździmy blisko kwadrans, szukając miejsca i w końcu zatrzymujemy się na dużym parkingu u podnóża miasta.
zmiana stylizacji - z plażowej na turystyczną ;-)
Stąd zaledwie kilka przecznic dzieli nas od wąskich zaułków, w których autentycznie można się zapomnieć. Z plątaniny stromych alejek, udaje nam się znaleźć balkon, z którego roztacza się niezapomniany widok.
schody, schodki, schodeczki... w górę! 
jedno z "okien widokowych"


Niespiesznie kierujemy się w stronę serca miasta, czyli na Piazza della Libertà. Tu i na przyległych uliczkach tętni życie, tu jest najgwarniej i najweselej. Ze szczytu sterczącej pośrodku placu kolumny, nad miastem czuwa jego patron - Święty Oronzo, ten sam, który patronuje Lecce.
Piazza della Libertà z Ratuszem i Kolumną ze Św. Oronzo
uliczki Ostuni
Zatrzymujemy się na chwilę w jednej z kawiarni, zamawiając schłodzoną kawę z „wkładką”. W międzyczasie robimy jeszcze drobne zakupy.
przerwa kawowa i shoping ;-)
Zapadający zmierzch i rozświetlające się coraz śmielej latarnie, odkrywają dyskretny, urok ostuńskich zakamarków, maleńkich placyków, ciasnych uliczek, wzdłuż których przemieszczamy się nieco intuicyjnie w stronę Katedry di Santa Maria Assunta.
Niestety późna już pora nie sprzyja zwiedzaniu, za to otoczenie katedry z uroczym łukiem Arco Scoppa rekompensuje wszystko. Tu zatrzymujemy się dłużej i robimy kilka wspólnych zdjęć.
Ostuni o zmroku - jakże jesteśmy wdzięczne Eli za jej samotne wycieczki ;-)

szwendając się w stronę ostuńskiej katedry 
okolice katedry - Arco Scoppa 


Katedra di Santa Maria Assunta spod łuku Arco Scoppa 

Wracając w stronę wspomnianego już placu, zatrzymujemy się w restauracji Casa san Giacomo przy Via Bixio Continelli.
I tu rozpoczyna się kolejna przygoda, bo miejsce to niezwykłe - począwszy od obsługującego nas kelnera przystojniaka, a skończywszy na babci, robiącej na oczach gości makaron i inne smakołyki.

Właściwie trudno sugerować się wyborem dań, przedstawionych w karcie, bo okazuje się, że w praktyce jest ona zawężona do zaledwie kilku pozycji, które przy stoliku szczegółowo omawia kelner. Patrząc na to co dzieje się obok, czyli na nestorkę rodu (najpewniej), można wnioskować, że wszystko co poleca kelner, to świeżo wykonane przez nią dzieło.
Próbując napisać o Ostuni tych kilka słów, starałam się poczytać na ten temat na innych blogach - na jednym z nich wyczytałam, że Ostuńczycy uwielbiają dobrze zjeść i słyną ponoć z ostentacyjnego wręcz zachwycania się jedzeniem.
Po naszym pobycie w restauracji, trudno zaprzeczyć, że jest inaczej.
Wszystko było tak pyszne i tak elegancko podane, że ciężko to dziś wyrazić słowami. Spędzamy tu urocze kilkadziesiąt minut, organizując przy okazji, zupełnie spontanicznie, sesję kapelusikową.

Dzięki Ci Kingo za Twą kapeluszową pasję, której słabością raczej nazwać nie można.
wreszcie kolacja - restauracja Casa san Giacomo


wszystkie te smakołyki powstają na oczach głodnych gości
sesja kapeluszowa w kapelutku Kingi

W doskonałych nastrojach wracamy na parking, skąd przejechaną już tyle razy trasą, wracamy do naszego trullo.
Przed nami ostatnia noc, ostatnie godziny spędzone razem i pożegnanie z miejscem, którego zapomnieć nie sposób.

foto: La Dolce Vita Company

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz