Dziś
liczymy na poprawę pogody, a przynajmniej brak opadów. Niestety od rana wieje
nieprawdopodobnie silny wiatr, pada. Brak szans na jakąś poprawę. Kiedy przed
południem zapada decyzja o przeczekaniu, część z nas wyjeżdża do sklepu, celem uzupełnienia
zapasów z „procentem”. Pozostała grupa w większości oddaje się zupełnie innej
rozrywce.
Będziemy
się uczyć panadery.
To
sentymentalna pieśń
należąca do klasyków stylu flamenco, często wykonywana z akompaniamentem gitary. A jeśli się nie ma instrumentu... co może nim zostać? Własne ręce i kawałek stołu. Wyszukujemy więc w internecie jeden z przykładów takiego wykonania. Dodatkowo youtube oferuje nam mini
warsztaty właściwego wystukiwania rytmu - rozpoczynamy naukę.
Najprościej
mówiąc cały układ choreograficzny sprowadza się do uderzania o dłonie, uderzania
dłonią o stół lub łokciem o stół – wszystko we właściwym 12-miarowym metrum z odpowiednimi
akcentami. Trudne to trochę, zwłaszcza gdy tempo trzeba przyspieszyć.
Śmiechu jednak przy tym co nie miara. W międzyczasie rozpisujemy też na
kartkach tekst podzielony na 4-wersowe strofy.
Po godzinie, wzmocnione
doskonałym Primitivo, tudzież limoncello śpiewamy i tłuczemy w stół koncertowo.
Zapału nam nie brakuje, co widać po lekko już posiniaczonych dłoniach.
|
Widok zza... drzwi nie wzbudza entuzjazmu, co widać po zdegustowanej minie Kingi, widać też jak wiatr figluje z drzewami. A po prawej stronie prezentacja naszego obuwia, a właściwie sznurówek - jedynie Kasia zademonstrowała się trendy - żadnych kokardek, pełen minimalizm. Na co jeszcze Kasia postawiła? Na przekór wszystkiemu pokazała "włoski styl" i gdzie nam do niej z tymi puchami ;-))) |
|
są KOBIETY, jest WINO i jest ŚPIEW ;-) |
Około 13, licząc
jednak na przerwę w opadach - wiatr wciąż hula niemożliwie- decydujemy się na
wyjazd do odległego o zaledwie 35 kilometrów Alberobello.
Cóż rzec... Alberobello, wiztówka Apulii, miasteczko jak z bajki, "samograj" do
fotografowania, w taką pogodę nie rozpieszcza.
Biegamy nieco
skulone wąskimi uliczkami pomiędzy domkami trulli, trzymając w jednej ręce
parasol w drugiej aparat lub telefon. Trudno nawet coś planować. Turystów, jak
na lekarstwo, a znudzeni sprzedawcy sklepików, kuszą w drzwiach aby zajrzeć do
ich królestwa.
I zaglądamy, bo o
ile pamiątkowe gadżety do najbardziej wyrafinowanych nie należą, o tyle apulijskie
specjały, czyli różnego sortu likiery lub ciasteczkowe przekąski są warte
grzechu. Korzystamy więc z licznych degustacji, kupując nawet dość oryginalny w
smaku likier z opuncji czy pyszną orzechówkę.
|
Takiego Alberobello nie widział chyba nikt ;-)))) |
|
na jednym z tarasów widokowych |
|
niezależnie od aury miasteczko jest urokliwe i wyjątkowo puste |
Przy okazji takich odwiedzin
wchodzimy na jeden z licznych tu tarasów widokowych, skąd ściele się morze dachów w charakterystycznym,
stożkowatym kształcie. Tu warto przywołać dane liczbowe – Alberobello należy do
miejscowości, w której jest najwięcej, bo aż 1435 domków typu trullo. Z tego
też powodu to oryginalne i łatwo rozpoznawalne miasto od 1996 wpisane jest na listę
UNESCO.
A
nazwa domków pochodzi od łacińskiego turris, greckiego tholos lub
grecko-bizantyjskiego torrulosa, co
oznacza wieżę, kopułę.
Część z trulli,
zwłaszcza tych znajdujących się w
dzielnicy Rione Monti, ozdobionych
jest malunkami, które za dawnych czasów miały oddalić złe moce oraz zapewnić
domostwu szczęście i dobrobyt. Znaki te przekazywano z pokolenia na pokolenie i
jeśli trullo musiał zostać zburzony (łatwiej je było zbudować na nowo, niż
wyremontować), dany znak odtwarzano na nowo wybudowanym budynku. Z czasem owa
tradycja zaczęła zanikać. Część symboli została odtworzona w 1927 roku – możliwe, że przy okazji wizyty Benita Mussoliniego w Alberobello.
Partia faszystowska nakazała władzom miasteczka namalowanie znaków na dachach
domków, aby uczynić je bardziej tajemniczymi. Symbole na dachach trulli można podzielić z grubsza na
sześć grup: prymitywne, magiczne, pogańskie, chrześcijańskie, ozdobne i
groteskowe.
|
na ułamek sekundy wyjrzało nawet słońce ;-) |
Do naszego
przytulnego trullo dojeżdżamy już o zmroku.
To kolejny wieczór,
kiedy oddajemy się wspólnemu gotowaniu i poważnym Polaków rozmowom. Ogień w
kominku buzuje, z odtwarzacza sączą się portugalskie bossa novy, robi się coraz
bardziej błogo i przyjemnie.
|
to już zakupiony przez nas likier z opuncji |
A nocą niebo
miejscami odsłania świecące mocnym blaskiem gwiazdy. Jest nadzieja na poprawę
pogody.
foto: La Dolce Vita Company
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz