Co jak co, ale na pogodę
w Rumunii, zwłaszcza w okresie letnim, można liczyć. Temperatury nas jednak
przerastają, jeszcze się dobrze dzień nie zaczął, a na termometrach już z
trzydzieści stopni. Nic mi jednak nie zdoła popsuć nastroju, skoro wrócił
apetyt i zapomniałam już o fatalnej formie dnia poprzedniego. Sprawnie spakowani, robimy jeszcze krótki obchód cytadeli i ruszamy dalej.
zewnętrzna fosa Cytadeli w Oradei |
Naszym celem jest Timisoara, zanim tam jednak dojedziemy, zatrzymujemy się na dwugodzinny spacer po Aradzie, w którym będziemy poszukiwać eleganckiej atmosfery przełomu wieków XIX i XX - podobnej do tej w Oradei. Dość szybko wjeżdżamy do centrum, a ponieważ jest niedziela, nie mamy specjalnych problemów z zaparkowaniem, bezpośrednio przy bulwarze Rewolucji - głównej ulicy miasta, skąd już blisko do najważniejszych zabytków. Niewątpliwie szacunek wzbudza budynek Teatru Państwowego, obok którego stoi Katedra rzymskokatolicka pw. św. Piotra i Pawła – co ciekawe, jak na świątynię barokową, bardzo skromna.
Arad - u góry Katedra rzymskokatolicka, poniżej po lewej Teatr Państwowy. |
Spod Teatru Państwowego kierujemy się w poszukiwaniu słynnego Domu z kłódką, który stoi zaraz za Placem Avram Iancu. Stojący tuż obok budynek dawnej synagogi, stracił niestety swoje znaczenie i przypomina o nim już tylko nazwa ulicy.
Arad - Dom z kłódką i jego okolice |
okolice uliczk Gheorge Lazara |
Wracamy na Plac Avram Iancu, skąd kierujemy się deptakiem Strada Metianu, w kierunku Katedry prawosławnej. W tej części miasta panuje osobliwa atmosfera, maleńkie sklepiki – spora część z dewocjonaliami, wąskie uliczki… Wychodzimy na dość spory Plac Katedralny, zdominowany przez targ spożywczy, który mimo niedzieli tętni życiem. I gdzie okiem nie sięgnąć, wszędzie ciemnozielone lub żółte piramidki, utworzone z arbuzowych i melonowych kul. Stąd już całkiem niedaleko do zabytkowej, ponad 30-sto metrowej Wieży ciśnień, którą wybudowano pod koniec XIX w., chcąc rozwiązać problem dostarczania wody pitnej do miasta. Obecnie w wieży mieści się prywatna galeria. Przechodząc przez Plac Pompierilor, wracamy znów na Plac Katedralny aby zwiedzić wnętrze Katedry prawosławnej, wzniesionej na przełomie XVII i XVIII w.
Upał narasta, kupujemy więc na targu ogromną ćwiartkę arbuza, którą miły sprzedawca kroi nam na miejscu na mniejsze kawałki. Dzięki temu możemy spokojnie usiąść na ławce i łasuchować do woli.
Plac Katedralny i Wieża ciśnień |
Katedra prawosławna |
Wracając w kierunku naszego miejsca postojowego, mijamy jeszcze jedną z bardziej reprezentatywnych budowli miasta, a mianowicie neorenesansowy Ratusz, bardziej przypominający pałac. Dziś, po remoncie, wygląda niezwykle okazale, a "sznitu" dodaje mu ponad 50-metrowa wieża, w której działa sprowadzony ze Szwajcarii zegar. Teren przed pałacem wygląda jak barwny dywan, a przy głównym wejściu uwagę zwraca tablica upamiętniająca ofiary rewolucji z 1987 roku.
Miasto pozostawia „ciekawy smaczek”. Lubię takie wyłażące ze skorupy miejsca, a te z XIX – wiecznego fin de siècle, porażające jakąś niewypowiedzianą dekadencją, szczególnie. Podobne wrażenie miałam dwa lata temu, stojąc przed budynkiem hotelu Dacia w Satu Mare.
Ratusz |
Dalszą podróż odbywamy w błyskawicznym tempie, krótkim odcinkiem autostrady, łączącej Arad z Timisoarą. Krajobraz wokół raczej nie zachwyca, więc tym lepiej, że szybciej udaje nam się zajechać pod zamówiony apartament. Jego lokalizacja blisko centrum, sprzyja szybkiej teleportacji na Piata Victorii, który planujemy pozwiedzać tego dnia, skupiając się również na kwestiach gastronomicznych ;-).
Dyrektor techniczny w oczekiwaniu na meldunek w Timisoarze |
Ponieważ nasz apartament zlokalizowany jest po drugiej stronie rzeki, w pierwszej kolejności, zanim dotrzemy na plac, wchodzimy do Katedry prawosławnej, najbardziej charakterystycznej budowli Timisoary – najpewniej za sprawą bogatej kolorystyki jak i ciekawej pełnej wieżyczek architektury. To jednak nic w porównaniu z tym co jest w środku. Przepiękny ikonstas, liczne malowidła, bogate, złocone żyrandole i przede wszystkim interesujące posadzki, tak mocno odzwierciedlające wpływy twórczości ludowej. Niektóre z detali momentami bardzo mocno przypominają andaluzyjskie świątynie, co nie dziwi, bo kościół łączy styl bizantyjski z formą monastyrów z Bukowiny.
Wychodzimy oczarowani…
Katedra prawosławna |
Katedra zamyka Plac Victoriei (Zwycięstwa) na jednym z krótszych boków. Wystarczy przejść przez ulicę i zaczyna nas otaczać fascynująca stylistyka kamienic.
Plac ten jest jednym z ważniejszych miejsc w Rumunii, nie tylko za sprawą jego wielkości, czy liczby zabytków, ale przede wszystkim wartości historycznej. To tu bowiem rozpoczęły się 16 grudnia 1989 roku krwawe zamieszki, rozpoczynające krótki okres rewolucji rumuńskiej, zwieńczony upadkiem komunizmu. Do dziś nikt nie zna prawdziwej liczby ofiar tych dni, a wielu miejscach miasta można znaleźć miejsca upamiętniające ofiary tych wydarzeń.
Dziś plac wypełniają uśmiechnięte twarze turystów, spacerujących matek z dziećmi…
Tak jak wspomniałam walorem tego miejsca jest genialna wręcz architektura, nieco może zaburzona przez obecność współczesnych budynków. W centralnej części rozciąga się deptak usiany klombami kwiatów. Tuż obok fontanny, pośrodku placu stoi pomnik Wilczycy Kapitolińskiej, podarowany przez Rzym w 1926 r.
Od północy plac zamyka równie interesujący budynek Opery i Teatru Narodowego, obok którego stoją utrzymane w stylu klasycznym pałace Lloyda i Weiss.
Piata Victoriei |
u góry Pałac Weiss, poniżej pałac Lloyda |
W międzyczasie szukamy restauracji, poleconej nam przez właścicielkę naszego apartamentu. Okazuje się, że to lokal umiejscowiony w bezpośrednim sąsiedztwie budynku teatru, nad którym już tylko NIEBO - zajmuje on bowiem sporą powierzchnię tarasu widokowego na dachu. Widok na plac zapiera dech i choć pogoda wyraźnie się psuje „łapiemy” chwile, podczas których delektujemy się pięknym światłem, przenikającym przez chmury.
nad nami niebo w Timisoarze |
Późnym popołudniem - pod wieczór właściwie - planujemy jeszcze przejazd do przemysłowej dzielnicy Timisoary, w której warto zajrzeć na piwo do tutejszego browaru. Warto tam też „rzucić okiem” na kilka zabytków.
Problemy ze złapaniem taksówki - w końcu wybieramy się na piwo :) – powodują, że próbujemy podjechać tam trolejbusem. Jednakże i ten patent się nie sprawdza, bo po przejechaniu dwóch przystanków, trolejbus zmienia kurs.
Zaczyna mocno wiać a niebo zaciąga się burzowo, decydujemy się więc na krótki spacer przez centrum miasta, w ramach rekonesansu przed kolejnym dniem zwiedzania. W zaledwie kilkanaście minut docieramy do następnego głównego palcu Timisoary – Piata Libertati. Nie jest on może wieczorową porą rzęsiście oświetlony, panuje tu jednak osobliwy klimat. Plac jest dość przestronny a jedyną jego ozdobą oprócz interesującej nawierzchni (zwłaszcza z perspektywy lotu ptaka), jest pomnik św. Jana Nepomucena oraz rzeźba chłopczyka dzwoniącego przez telefon, wykonana z brązu. Projekt jest metaforą zarówno przyszłości jak i współczesności.
Na placu kupujemy doskonałe lody, których jakość odzwierciedla też cena ;-). Zaczyna padać więc pozwalamy sobie na chwilę przerwy pod lodziarnianym parasolem. Wracając znów zaglądamy na Piata Victoriei, który błyszczy w kolorowych iluminacjach i tętni życiem.
Plac Victoriei by night good ;-) |
W Timisoarze duży nacisk kładzie się też na odnawianie bram wejściowych - przykład taki o! |
Zapowiada się dobry kolejny dzień ;-)
foto: Krzysiek, ja okazjonalnie ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz