Baraniec

Baraniec

niedziela, 27 sierpnia 2017

Rumunia 2017 - dzień I

Dyrektor techniczny imprezy, na minutę przed wyjazdem ;-)

Po roku znów wracamy do Rumunii, tym razem planując penetrowanie jej południowo-zachodniej części.
Podróż niestety nie rozpoczyna się dobrze. Ciężka, nieprzespana i przechorowana noc, nad ranem przed samym wyjazdem wątpliwości, czy nie przesunąć naszego odpoczynku o choćby jeden dzień… Na szczęście jakoś udaje się pozbierać i już po szóstej wyjeżdżamy z Krakowa, kierując się sprawdzoną drogą przez Nowy Sącz, Tylicz, Bardejów, Koszyce , Debreczyn prosto do Oradei.
Dla Polaków jadących do Rumunii z Krakowa i okolic jest to jeden z najbardziej optymalnych wariantów. Całą podróż – nieco powyżej 500 km - można zamknąć w ośmiu godzinach, uwzględniając krótkie chwile na odpoczynek w trasie.

Oradea jest dużą, liczącą ponad 180 tys. mieszkańców aglomeracją, o bogatej historii sięgającej 1000 roku. Jak większość rumuńskich miast przeżywała swój najlepszy okres pod koniec XIX w., za czasów panowania Habsburgów. Wtedy też zyskała przydomek „perły w koronie Habsburgów”, czy „oradiańskiego Parnasu”.
I nie ma w tym cienia przesady, bo choć dziś miasto jest nieco „zwietrzałe”, to jednak widać, że przeżywa prawdziwe odrodzenie. Remontowane są liczne kamienice, budynki użyteczności publicznej, place… Spora część zaczyna przypominać te z najlepszego okresu świetności.
My po odbyciu wszelkich formalności rejestracyjnych w hotelu Cetati Oradea (nomen omen po gruntownym liftingu), ruszamy w miasto aby choć z grubsza poznać największe jego atuty.
Nie ukrywam, mam niedosyt, bo Oradei warto poświęcić zdecydowanie więcej niż tylko kilka godzin. Wystarcza to jednak aby zobaczyć to co najważniejsze i zachwycić się wspaniałą architekturą.
Z naszego hotelu, poniekąd z uwagi na wciąż jeszcze nie najlepszy stan mojego zdrowia, korzystamy z dobrodziejstw prywatnej komunikacji w Rumunii i taksówką podjeżdżamy kilka kilometrów, tuż pod budynek Katedry katolickiej. Jako że jest sobota, podobnie jak dwa lata temu trafiamy na ceremonie ślubne. Jedna z par akurat oczekuje na wejście do Kościoła, druga uczestniczy jeszcze w nabożeństwie. To niestety powoduje, że zwiedzanie sprowadza się zaledwie do krótkiej wizyty wewnątrz kościoła. Sama bryła katedry jest dość ciekawa, poprzez „obrócenie” o pewien kąt, wież zamykających po obu stronach główną nawę. Przez to powstał układ tworzący wklęsłą fasadę. Wnętrze stanowi typowy przykład barokowego wystroju. Przed świątynią warto zwrócić uwagę na replikę pomnika św. Władysława, którego kult widoczny jest jeszcze w kilku miejscach miasta, oraz na stojący tuż obok katedry Pałac biskupi, wzorowany na pałacu arcybiskupim w Wűrzburgu. Trudno uwierzyć, że przylegający do katedry park pałacowy jest ulubionym miejscem spacerów Oradian (wzmianka w przewodniku) - wszędzie tu pełno śmieci. Przestaje mnie to jednak dziwić im bardziej poznaję Rumunię i zamieszkujących ją ludzi.
Katedra katolicka
Niewątpliwie atrakcją w tej okolicy są XIII-wieczne arkady, ciągnące się wzdłuż Strada Silur Canonicilor, zwane Korytarzem kanoników. Korytarz ten, łączący 10 budynków i składający się z 57 łuków mierzy aż 250 metrów.
Korytarz Kanoników

Dalszy spacer kontynuujemy wzdłuż Strada Republicii, która jest prawdziwym kąskiem zarówno dla amatorów jak i koneserów architektury secesyjnej. Większą cześć stanowi zamknięty dla ruchu samochodowego deptak, wzdłuż którego warto obejrzeć wspaniałe kamienice. Jak wspominałam większość wymaga remontu ale i one dają wyobrażenie arcymistrzowskiego zamysłu. Komentarz jest zbędny, a widoczne działania, mające na celu odzyskanie dawnego blasku, rodzi nadzieję, że za przynajmniej 20 lat będzie to perełka dla zwiedzających Oradeę turystów. 
Strada Republicii



Ten istny raj dla oka zamyka stojący przy Placu Ferdynanda I wyremontowany budynek Teatru Państwowego
Plac Ferdynanda I z Teatrem Państwowym

Nie wiedzieć kiedy dochodzimy nad brzeg Szybkiego Kereszu. Z mostu wyłania się imponujący widok na w pełni wyremontowane otoczenie Piata Unrii, oraz stojącą w oddali synagogę.   

Najpierw udajemy się pod maleńki, barokowy kościół św. Władysława, którego nie udaje nam się zwiedzić ze względu na wspomniane już wcześniej ceremonie ślubne. Tuż obok stoi Pałac biskupów greckokatolickich, reprezentujący styl belle epoque. Naprzeciwko warto zajrzeć do Cerkwi pod Księżycem, której wnętrze zachwyca barokowym przepychem. Nazwa wiąże się z umieszczonym w wieży kościelnej mechanizmem wskazującym fazy Księżyca. 
Piata Unrii (na górze od lewej: Szybki Keresz, Ratusz, Synagoga; w środku od lewej Kościół św Władysława i Kamienica Czarny Orzeł oraz Cerkiew pod Księżycem; na dole Pałac biskupów greckokatolickich i Kamienica Czarny Orzeł

Cerkiew pod Księżycem

Jednakże bodajże najwspanialszym przykładem oradiańskiej secesji jest Pałac Czarny Orzeł (Palatul Vulturul Negru), z przeszklonym dachem i ciągnącym się pod nim wewnętrznym pasażem handlowo-gastronomicznym. 
Kamienica Czarny Orzeł
Wracając do hotelu mijamy jeszcze park Copii, dosłownie tryskający świeżością za sprawą szpaleru fontann, co w tym upale (bliskim 40 stopni) stanowi nie lada ochłodę.
Nasz spacer po Oradei kończymy w ogromnym budynku cytadeli o kształcie pięciokąta, w którym niegdyś mieściła się siedziba biskupa. Dziś w części dawnej twierdzy mieści się hotel, w którym mieliśmy przyjemność się zatrzymać. O ile może razić brak klimatyzacji w pokojach (zamiast oferuje się duże wentylatory), o tyle niewątpliwym atutem jest przestronność pomieszczeń. Nam w rozsądnej cenie udało się dostać dwupokojowy apartament z wliczonym śniadaniem. 

foto: Krzysiek, ja okazjonalnie ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz