Baraniec

Baraniec

niedziela, 29 maja 2016

Weekend majowy w Rumunii - Góry Bihor, Turda

Prawosławny wielkanocny poranek, śniadanie z akcentami świątecznymi, na stole babka z bakaliami. 
Z hotelu w Lunca wyjeżdżamy dość wcześnie, panowie nieco naznaczeni dobroczynnym działaniem palinki. W planie do przejechania może niezbyt długi odcinek (ok. 160 km), ale droga kręta, mnóstwo wiosek, wioseczek – znamy to – minimum cztery godziny.
okolice Przełęczy Vartop
Do Przełęczy Vartop i Groapa Ruginoasa jedzie się około 45 minut znów pokonując duże wysokości. Samochód zatrzymujemy w zupełnie pustej zatoczce. Szlak do głównej atrakcji tego rejonu wychodzi prosto z drogi i od samego początku nie daje złudzeń – lekko nie będzie. Znów mierzymy się ze sporymi stromiznami, idąc wzdłuż potoku, który miejscami tworzy widowiskowe kaskady. Po około 30 minutach wspinaczki osiągamy lekko nachyloną łąkę, prowadzącą nas wprost nad brzeg urwiska. Ale jakież to urwisko! Kolejne zdumiewające miejsce w Rumunii (wrażenia podobne do tych podczas pobytu w rezerwacie wulkanów błotnych). Przed nami szeroko rozciągająca się przestrzeń z widokiem na odległe pasmo gór, pod nami zaś czeluść wypełniona esencjonalnym bukietem barw - od złoto cytrynowej żółci przez pomarańcze po ogniste czerwienie i łagodne brązy. Zjawiskowe miejsce, powstałe na skutek erozji, która sprawiła, że powstało ziejące grozą zapadlisko o głębokości ponad 150 m i kilkusetmetrowej szerokości.
Niesmak budzi niefrasobliwość rozbawionych turystów (Polaków), którzy stojąc nad urwiskiem przy wiszącym w połowie w powietrzu konarze sosny robią sobie „słit focie”. To zresztą kolejny przykład rumuńskiego podejścia do tego typu atrakcji - tabliczka z ostrzeżeniem wisi a i owszem – ale nic poza tym. Zwłaszcza po intensywnych opadach rejon ten może być szczególnie niebezpieczny.
Do samochodu schodzimy tym samym szlakiem. W górę zmierza już niemały tłumek – obrazek niczym się nie różniący od tego spod Giewontu. Stromym szlakiem podążają panie i panowie w wypucowanych mokasynach, sandałkach, sznurowanych, lakierowanych półbucikach ;-)).
szlak do Groapa Ruginoasa
kolorowe zapadlisko Groapa Ruginoasa
A przed nami długi zjazd wzdłuż koryta rzeki Aries – zjazd, bo przez ponad sto kilometrów sukcesywnie obniżamy zdobytą do tej pory wysokość. Mijamy ubogie wsie, uśpione nieco może z racji świątecznego dnia. Dookoła góry, gdzieniegdzie przyozdobione poszarpanymi pióropuszami grzęd skalnych, i mnóstwo zieleni we wszystkich możliwych odcieniach.
widoczny z drogi wodospad
I tak oto docieramy do Rimatei (węg. Torocka), małej wioski, która z kilku powodów stanowi niewątpliwie ogromną atrakcję turystyczną. Największą z pewnością jest Szeklerska Skała, u której stóp leży wioska. Wysoka na ponad 1100 m n.p.m. wyraźnie góruje nad wioską, nadając jej niepowtarzalny charakter. Jej specyficzne położenie geograficzne powoduje, że w Rimatei można dwukrotnie podziwiać wschód słońca. 
Walory przyrodnicze to jedno, warto jednak zwrócić uwagę na osobliwą architekturę miejscowości z charakterystycznymi bielonymi domkami, przyozdobionymi zielonymi okiennicami. Gdzieniegdzie sklepiki z wiszącymi kolorowymi dywanikami. Spacerujemy niespiesznie uliczkami w poszukiwaniu miejsca gdzie można coś zjeść. Podane jadło nieco chyba rozczarowuje ;-)
Wracając zaglądamy jeszcze na stoiska handlowe, a my z Dagą jak to prawdziwe kobiety nie wychodzimy z pustymi rękami ;-).
Rimatea 
W drodze do Turdy zatrzymujemy się jeszcze przy jednym z monastyrów. Nie jest to jednak przykład architektury znanej nam z Marmuroszu czy Bukowiny. W Rumunii widoczna jest tendencja do budowania nowych świątyń, stylizowanych na te z dłuższą historią – i choć wyglądają pięknie... czegoś im jednak brakuje.
Monastyr przed Rimateą
Z Rimatei do Turdy jest zaledwie 30 km. Jest piękne, słoneczne późne popołudnie. Nieco zmęczeni odkładamy zwiedzanie wąwozu na dzień kolejny.
Po krótkiej odnowie biologicznej w hotelu udajemy się do centrum miasta z nadzieją na łyk jakiegoś rumuńskiego wina. Fundujemy sobie przejazd taksówką, jako że hotel jest nieco odległy od głównej części Turdy. Jaka szkoda, że w Polsce nie ma podobnych cen (przejazd około 5 km to koszt niespełna 8 zł), a główną atrakcję niewątpliwie stanowi rajdowe podejście taksówkarza, co tylko utwierdza nas w przekonaniu o zwariowanym stylu jazdy Rumunów.
Główna ulica Turdy - Piata Republicii - to zadbana, kolorowa arteria, nieco senna o tej porze, wzdłuż której warto zwrócić uwagę na Kościoły reformowane Starego i Nowego Miasta, żupy czy gotycki kościół katolicki
I o ile ta część miasta jest zwarta w swoim zamyśle architektonicznym, o tyle nieco dalej rozpoczyna się szalona wizja z czasów Ceausescu.
Wszędzie widoczne są akcenty świąteczne – kolorowe zające z pisankami, przy których dzieci robią sobie zdjęcia – ja też ;-))
I wreszcie znajdujemy jedyny czynny lokal, gdzie można coś wypić czy zjeść. Hmmm… na wino jednak nie ma co liczyć, a podany Aperol Spritz to jakaś podróba.
Piata Republicii w Turdzie
nieodłączny element rumuńskich miast - kłąbiące się kablowiska 
Do hotelu znów wracamy taksówką, tym razem z kierowcą o dużo mniejszym temperamencie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz