Kolejny dzień, który w całości znów spędzamy poza Neapolem.
Tym razem celem wycieczki mają być włoskie perełki Capri i Sorrento.
W lekkim pośpiechu docieramy do neapolitańskiego portu, skąd
na Capri odpływają nieduże promy.
Ponieważ w Neapolu jest kilku przewoźników oferujących takie rejsy, warto
upewnić się, z której części portu odpływa dany statek. Miejsca te są oddalone
od siebie nawet o kilkaset metrów, często uliczkę która do nich prowadzi
wybiera się intuicyjnie. Ceny rejsów też są zróżnicowane, co często pociąga za sobą czas przepłynięcia.
My kupujemy bilety za drugim podejściem w przystani Napoli Beverello (koszt za jedną osobę to około 19 Euro).
|
jeszcze w neapolitańskim porcie - ahoj przygodo! |
|
z górnego pokładu naszego statku oglądamy coraz bardziej oddalający się ląd |
Na statku można zająć miejsca na dwóch poziomach – dolnym może nieco bardziej komforowym (blisko kawy!) i górnym, na którym z kolei można poczuć morską bryzę i zew przygody. Wybieramy więc drugą opcję, co nie przeszkadza nam aby zejść na dół i nieco się „dokofeinować„.
Rejs nie trwa długo, bo około 45 minut (inne tańsze promy oferują niestety nieco dłuższy czas przepłynięcia). Mamy ogromne szczęście bo pogoda jest wyśmienita, bezchmurne, niemalże niebo i ciepło na tyle, że wreszcie zdejmujemy swetry odsłaniając ramiona.
|
co by nie powiedzieć REJS ;-) |
Wyspa Capri już z poziomu przypływającego statku robi ogromne wrażenie – wysokie przepaściste wzgórza, udrapowane białą zabudową – krajobraz iście cukierkowy.
|
zbliżamy się do Capri |
Tuż po zacumowaniu w porcie Marina Grande przyciąga nas plaża i lazurowa wręcz toń Morza Tyrreńskiego. Spędzamy tu chwilę, wyżywając się - a jakże fotograficznie!
Zanim rozpoczniemy zwiedzanie okupujemy pobliski portowy ogródek i zamawiamy kawę z ciastkiem, do tego obowiązkowo Aperol Spritz - jak się później okazało chyba najdroższy jaki udało nam się kiedykolwiek zamówić :-).
|
Port w Capri - nie wiemy gdzie oczy podziać ;-) |
|
na dobry początek trochę turkusu morza |
|
a na jeszcze lepszy początek kawa i łyk Aperolu |
Do głównej części miasta najwygodniej dostać się kolejką naziemną, której dolna stacja znajduje się tuż przy porcie.
|
kolejką naziemną na szczyt wzgórza |
Widok ze szczytu na morze i gęsto utkane na wzgórzu domki jest wręcz obłędny. Wąskimi uliczkami zagłębiamy się w ekskluzywnym świcie drogich hoteli, butików, willi. Mijamy po drodze witryny sklepów tak znanych marek jak Dolce Gabbana, Luis Vuitton, Hermes... Od czasu do czasu ciasnymi alejkami przemyka meleks – podstawowy środek transportu.
|
i wspaniałe widoki z góry |
|
rozpoczynamy nasze wałęsanie po ciasnych, z początku baaaardzo ekskluzywnych uliczkach Capri |
|
ulubiony motyw Kingi - witryny sklepowe ;-) |
Jednym z celów naszego wałęsania się jest znalezienie miejsca na planowany piknik oraz wyszukanie Villa San Michele i motylego motywu dla Przemka ;-))) … tak… "błogosławimy" go za każdym razem jak zbłądzimy, nierzadko pokonując spore różnice wysokości – właściwie dziś patrząc na mapę wyspy odnoszę wrażenie, że szukałyśmy tej willi nie tam gdzie trzeba. Miałyśmy jednak przy tym i mnóstwo zabawy i zachwytu, bo dzięki temu trafiałyśmy w niezwykle urocze zakamarki miasta.
|
a im dalej tym więcej "smaczków" |
|
upał i poszukiwania ....nieco wykańczają ;-) |
|
towarzyszy nam również motyw cytrynowy |
|
przez jakiś czas mamy nawet rudego towarzysza ;-) |
|
kolorowe bramy, drzwi... można by zrobić oddzielną galeryjkę ;-) |
|
i wszędzie ozdobne kafle... jak w Hiszpanii ;-) |
|
nawet toalety mają swój niepowtarzalny klimat ;-) |
Niestety dogodnego miejsca na piknik wciąż nie udaje się znaleźć, a głód doskwiera - o siatach z prowiantem nie wspomnimy.
W końcu jednak obierając przeciwny kierunek spaceru trafiamy do Ogrodów Augusta, skąd rozciąga się wspaniała panorama z widokiem na skały sterczące z turkusowej toni morza.
Wokół pachnie obłędnie od barwnych kwiatów. Robi się też nieco chłodniej, nie mówiąc o porywistym wietrze, który pojawia się nie wiedzieć kiedy. Jest to jednak wymarzone miejsce na lunch w plenerze, rozkładamy się więc z naszym prowiantem na wygodnych, szerokich ławach. Ależ przy tym zabawy i śmiechu.
Zajadamy się włoskimi smakołykami, popijając nieco konspiracyjnie „czerwony barszczyk” a na deser wielkie truskawki.
Może nie tak wyobrażałyśmy sobie nasz piknik ale z pewnością zapamiętamy go jako najbardziej zwariowany i wesoły.
|
docieramy do pachnącej i tonącej w fioletach bocznej części wzgórza |
|
gdzie z miejscowej perfumerii pachnie także cytryną i pomarańczą |
|
natomiast po wejściu do ogrodów (za jedyne 1 Euro) mamy taki oto widok |
|
idealne miejsce na zaplanowany piknik ;-)) |
|
to nic, że wiatr urywał głowy ;-) |
|
wino i zakąski smakowały wyśmienicie ;-) |
|
najlepsze były jednak truskawki! |
Z ogrodów wracamy tę samą trasą mijając po drodze perfumerię Carthusia, której historia sięga 1948 roku - wzmianki o kompozycjach zapachowych pochodzą jednak ze znacznie wcześniejszego okresu. Można tam zakupić różnego rodzaju kosmetyki, których bazowym zapachem jest nuta cytryny czy pomarańczy.
|
ale trzeba schodzić ... |
Nie opieramy się również przydrożnej lodziarni, tym bardziej że lodów podczas tego pobytu jeszcze nie jadłyśmy ;-).
|
i obowiązkowo LODY! |
Będąc z powrotem w porcie raz jeszcze zaglądamy na plażę. Słońce się z nami już całkiem pożegnało, niebo przykryła gęsta warstwa chmur.
Co bardziej odważne z nas moczą nóżki w morzu. Woda jest rzeczywiście lodowata, do tego kamieniste podłoże nie sprzyja bosym stopom.
|
a przed wypłynięciem do Sorento jeszcze kilka chwil nad morzem |
Z Capri do Sorrento przemieszczamy się znów promem (cena za rejs to około 17 Euro). Znów śmiechu co niemiara.
|
niektóre z nas były solidnie umęczone ... inne dla odmiany mocno rozbawione ;-)))) |
A Sorrento to kolejna turystyczna mekka Kampanii, miasteczko podobnie jak Capri usytuowane na wzgórzu. Już sam widok z portu zapiera dech. Do centrum podjeżdżamy autobusem miejskim, nie mogąc się nadziwić jak pojazdy takich gabarytów radzą sobie ze „składaniem się” na serpentynach. A w mieście oddajemy się z przyjemnością leniwemu spacerkowi wzdłuż głównej ulicy handlowej – uliczki właściwie, bo wąsko tu niemiłosiernie. Tu też robimy większość pamiątkowych zakupów. A co w Sorrento kupić warto? Na pewno cytrynowe landrynki, czy draże wypełnione cytrynowym likierem (dziś mogę powiedzieć PYCHA), limoncello a jakże! Piękna tu też porcelana - zarówno ozdobne figurki różnej wielkości, jak i ta bardziej użytkowa; urocze talerze, półmiski, kubki. I warto się skusić na zakup wyrobów skórzanych – obok "limoncellowych" sklepików to dominujący profil handlowy.
Wypijamy jeszcze kawę i kierujemy się w stronę stacji kolejowej, skąd planujemy wrócić do Neapolu. W pobliskim markecie robimy jeszcze zakupy pod kątem kolacji, którą tym razem planujemy zjeść w domowym zaciszu.
|
i wreszcie późnym popołudniem Sorento! |
|
a Sorento to królestwo kolorowej nie tylko użytkowej porcelany ... |
|
... ale i Limoncello ;-))) |
|
centrum miasteczka również ulokowane jest na wysokim wzgórzu |
|
z którego roztacza się taki oto widok nie tylko na na port |
Sorrento opuszczamy z małym opóźnieniem, a podróż zajmuje około godziny i jak zwykle urozmaicona jest występem muzycznym miejscowych „lokalsów”.
Na szczęście na stacji Garibaldi meldujemy się przed 23, do domu docieramy więc metrem.
|
Już o zmroku wracamy włoskimi kolejami do Neapolu - tradycyjnie obładowane siatami |
|
Kasia demonstruje jak nauczyła się kupować bilet w automacie |
A tam już przygotowana ekspresowo kolacja do tego wino i Limoncello. Niektórym z nas nie udaje się dotrwać do końca ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz