Baraniec

Baraniec

piątek, 27 maja 2016

O sole mio! - neapolitańskiej włóczęgi ciąg dalszy...


Przed nami ostatni dzień zwiedzania, w całości poświęcony starej części Neapolu z Duomo, Muzeum Capodimonte, czy gwarnymi, wąskimi uliczkami, tak charakterystycznymi dla tego miasta.

Dzień tradycyjnie zaczynamy od filiżanki aromatycznego cappucino, choć tym razem nie zawłaszczamy ogrodowego stoliczka pobliskiej knajpki, a okupujemy ją w środku. Obserwujemy narastający gwar i ruch w lokalu, typowe włoskie przekrzykiwania, dźwięk stukającej o siebie porcelany, parzonej pod ciśnieniem kawy. 
śniadanie jak codzień w naszej kawiarence 
Stąd Via Toledo wiedzie nas w stronę Piazza Dante. Zanim tam jednak docieramy, realizujemy chytry plan zakupu torebki dla naszej Kierowniczki Kingi – torebki, która kilka dni wcześniej wpadła jej w oko, co w sumie wcale nie dziwi, wystarczy spojrzeć na ten piękny odcień słonecznej żółci, tak wyrazisty jak sama obdarowana ;-).
odrobina babskiej radości w kolorze yellow ;-))
Via Toledo w stronę Placu Dantego
Na Placu Dantego dostrzegamy wzmożone środki ostrożności w postaci dodatkowej obstawy uzbrojonych służb, pewnie wynik ostatnich wydarzeń w Europie. Ponieważ ciągnie nas dalej, nie zabawiamy tu długo i skręcamy w wąską, krótką Via Port Alba, przy której aż roi się od księgarni i antykwariatów. Stąd zahaczając o Piazza Vincenzo Bellini, z wystającymi pośrodku zieleni ruinami starożytnych murów greckich, docieramy na Via dei Tribunali - handlową uliczkę, tętniącą życiem, której ciasną przestrzeń wypełnia cała gama rozmaitych zapachów. W przejściu pod arkadami znajdujemy mnóstwo sklepików oferujących wszystko, od świeżych ryb, mięsa, owoców i warzyw po kiczowate pamiątki. Całość tworzy niepowtarzalny klimat miasta, które pielęgnuje swoją „brzydotę”. Swojsko tu, choć nieco klaustrofobiczna atmosfera szybko daje o sobie znać. W jednym z zaułków odnajdujemy figurkę neapolitańskiego symbolu - Pulcinelli.
Plac Dantego
magiczne miejsce pełne księgarni i antykwariatów - Via Port Alba 
okolice  Piazza Vincenzo Bellini i Via dei Tribunali
rozpoczyna się "rajd" wśród małych, podcieniowych barów, sklepików z rybami, mięsem... 
a w wąskim zaułku natrafiamy na neapolitański symbol - Pulcinellę
W końcu docieramy do niewielkiego placyku, skąd zagłębiamy się już w wąskie zakamarki Via san Gregorio Armen. Niezwykła to uliczka, dedykowana wyjątkowemu rzemiosłu jakim jest „szopkarstwo”. Tradycja wykonywania szopek sięga w Neapolu już XIII w., natomiast jej rozkwit przypada na wiek XVIII. I pewnie nie byłoby nic dziwnego w tych rozmaitych konstrukcjach, które przecież są nam tak dobrze znane z krakowskiego podwórka, gdyby nie fakt, że coraz częściej w szopkach tych akcentuje się zwykłych ludzi, wykonujących swoje codzienne obowiązki, często wplatając w to znane postaci ze świata biznesu, polityki, sportu czy sztuki - wątki religijne stają się przez to jakby mniej widoczne. Aby tego było mało w szopkach tych tętni życie – dosłownie, bo większość scenek to żywe obrazy napędzane ukrytymi silniczkami elektrycznymi. A dla fascynatów tych małych dzieł jest jeszcze jedna gratka  - nieskrępowana możliwość zakupienia dowolnych figurek, rekwizytów, w postaci pieców, studni, warsztatów aż po takie detale jak bochenki chleba, kosze z owocami, czy klatki z królikami.
Warto to zobaczyć.
z Via del Tribunali skręcamy w Via san Gregorio Armeno
Niezwykle kolorowa, gwarna i jedyna w swoim rodzaju uliczka w Neapolu - Via San Gregorio Armeno
oszałamiające w swojej kolorystyce i różnorodności elementy neapolitańskich szopek
wszytko własnoręcznie wykonane, w świecie szopek można się nawet udać do pediatry  lub warsztatu mechanicznego ;-)
i wszędzie pranie albo przydomowe ołtarzyki
Niespiesznie opuszczamy to niezwykłe miejsce, które długo jeszcze nie daje o sobie zapomnieć, bo okoliczne uliczki wciąż oferują tego typu asortyment.
Znów zatrzymujemy na chwilę czas aby odpocząć przy kawie, czymś "na ząb". Siadamy w ogródku kawiarenki, do której przylega maleńki plac. Łapiemy wczesnopopołudniowe słońce.
kawa w południe obowiązkowa ;-)
jest i czas na sesję z nową torebką
jednym słowem CHILLOUT ;-)
W chwilę później znów znikamy w ciasnych zakamarkach uliczek prowadzących nas do Duomo. Wszędzie nad głowami wisi pranie, zniszczone, odrapane ściany co rusz ozdabia jakaś kapliczka ze sztucznymi kwiatami, zdjęciami rodzinnymi. Od Kingi dowiaduję się skąd na bramie wejściowej do jednej z kamienic błękitny kwiat z tkaniny przypominającej atłas. W ten sposób obwieszcza się światu narodziny dziecka.
Zanim dotrzemy do Katedry mijamy jeszcze uroczą rupieciarnię, z siedzącym przy jej wejściu właścicielem. Nie wiem dlaczego ale pierwsze skojarzenie podążyło w stronę Gepetto ze znanej książki o przygodach drewnianego pajacyka. Jak dobrze się przyjrzeć taki Pinokio wisi właśnie w drzwiach sklepiku.
uliczki żyją swoim rytmem 
wąskie uliczki prowadzące do neapolitańskiej Katedry, znów wiszące pranie i ołtarzyki...
Miejscem, które w Neapolu koniecznie trzeba odwiedzić jest neapolitańskie Duomo - Katedra pod wezwaniem di San Gennaro lub di Santa Maria Assunta (obie nazwy są praktykowane). Sama budowla, będąca największym obiektem sakralnym Neapolu powstała już w XIII w., jednakże często ulegała zniszczeniu na skutek różnych nieszczęść nawiedzających miasto. Zwiedzając Katedrę warto zejść do krypty z Kaplicą Spowiedzi San Gennaro, zwaną też Kaplicą Carafa – kardynała, który sfinansował budowlę. To tu na wprost klęczącej figury fundatora znajdują się wyjątkowe relikwie św. Januarego – męczennika, który zginął w wyniku prześladowań w III w. Jego zakrzepła krew zebrana w dwóch fiolkach, trzy razy do roku upłynnia się, co z Neapolu czyni miasto cudu. Kaplicę, w której umieszczono relikwie ufundowano jako wotum dziękczynne mieszkańców miasta za uratowanie ich przed epidemią dżumy. W podziemiach uwagę zwracają także pozostałości z czasów greckich, które odkryto podczas prac konserwatorskich.
Obok wspomnianej krypty niezwykłą atrakcją Katedry jest również wspaniała Kaplica del Tesoro, w której znajdują się skarby świętego patrona miasta - dzieło znanego architekta Francesco Grimaldi. Już przy wejściu wzrok przykuwa przepiękny ołtarz, w górnej części wykonany ze srebra. W kaplicy warto też zadrzeć głowę aby podziwiać przepiękne sklepienie.
No i dodać trzeba koniecznie, iż to tu właśnie znajduje się najstarsze Baptysterium w Europie, datowane na V w. Niestety okres II wojny światowej sprawił, że zniszczeniu uległa znaczna część  fresków zdobiących Katedrę.
Katedra św. Januarego
La capella del Succorpo - Kaplica kardynała Carafa, który sfinansował budowę Katedry i krypta z relikwiami św. Januarego
jeszcze krótki odpoczynek na schodach pod Duomo
Z Duomo kierujemy się w stronę Via Foria, szerokiej arterii, znanej nam już sprzed kilku dni, przy której usytuowany jest budynek Muzeum Archeologicznego. Tu czekamy na autobus, który ma nas zawieźć na wzgórze Capodimonte ze słynnym pałacem, w którym obecnie mieści się włoskie muzeum sztuki w Neapolu - Museo di Capodimonte. Mamy wyjątkowe szczęście do takich miejsc, bo nie dość, że kolekcja wewnątrz niezwykła to i otoczenie wspaniałe. Pałac otacza bowiem rozległy park, widać że lubiany przez Neapolitańczyków. Zdjęcia zresztą mówią same za siebie - wszechotaczająca, soczysta zieleń, wspaniała panorama na miasto...
A samo muzeum oferuje oczywiście królewską kolekcję dzieł sztuki. My ze względu na dość późną porę i potworne już zmęczenie skupiłyśmy się na części poświęconej malarstwu wychodzącemu spod pędzla takich mistrzów jak Tycjan czy Pieter Bruegel (starszy). Zachwycają też apartamenty królewskie.
przepiękny kompleks parkowy przy Museo di Capodeimonte
DZIUBKI ;-)
królewska kolekcja dzieł sztuki m.in. Tycjana czy Bruegela, na nas ogromne wrażenie wywarła Judyta zabijająca Holofernesa  włoskiej malarki Artemisi Gentileschi
genialne malarstwo Joachima Beuckelaera obrazujące sceny jarmarczne 
dominują jednak motywy sakralne
apartamenty królewskie
słynna orientalna komnata z niezwykłym żyrandolem ;-)
po całym dniu chodzenia szukałyśmy czegokolwiek do siedzenia ;-)
kolejna odsłona królewskich ogrodów
z przepiękną fontanną...
i zjawiskowym widokiem na Neapol
I cóż… głód gna znów w stronę centrum, wysiadamy na naszej Via Toledo i wybieramy restaurację Mattozzi przy Piazza della Carita. Tradycyjnie już na stole lądują przystawki wszelakie, makarony, małże, krewetki, pomidory.
a potem już tylko profanum - kolacja przy Via Toledo
Ponieważ to ostatni moment aby spróbować kultowej ponoć kawy z najstarszej i najbardziej ekskluzywnej kawiarni Gambrinus w Neapolu, bez cienia wahania podążamy w stronę portu do końca Via Toledo. Mimo że jest już grubo po 22, lokal wciąż jest otwarty i wiatr po nim bynajmniej nie hula. Wnętrze nieco oszałamia swoim przepychem. Aby obniżyć nieco koszt naszego zamówienia, tradycyjnie wybieramy wariant "bez stolika". Przy rozkosznie prezentującej swoje wdzięki ladzie wybieramy (z ogromnym trudem) ciastka.
No i nic dodać nic ująć caffe alla nocciola czyli kawa z dodatkiem kremu z orzechów laskowych jest zjawiskiem samym w sobie. Podana w szklaneczce przypominającej odwrócony dzwonek, w pełni zasługuje na miano kawy jednej z najlepszych na świecie. A w wersji bez coperto potrafi zadowolić podniebienie i zawartość portfela zwykłego przechodnia.
i doskonała kawa choć pora nie kawowa 
pomyszkowałyśmy trochę w boskiej kawiarni Gambrinus 
i spacerkiem w stronę domu
Kinga jak zwykle pieskom "nie przepuściła" 
I tym przesmacznym akcentem kończymy naszą podróż po stolicy Kampanii, Mimo że minął miesiąc od tego wpisu, wciąż nie potrafię jasno określić emocji jakie wywołuje we mnie to miasto. Jedno jest pewne chciałabym tu jeszcze wrócić, na chwilę, na dwie…

foto: BABEK Company ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz