Zapewne każdy
zgodzi się, że wyjazd na urlop i wczesne wstawanie to pojęcia niemalże
wykluczające się, zwłaszcza gdy mówimy o pobudce o czwartej rano naszego czasu.
Zawsze jednak jestem w stanie zrobić wyjątek jeśli wiem, że dzień ten
przyniesie coś niezwykłego. Tak jest zawsze kiedy szykuję się na sobotni lub niedzielny
wyjazd w ukochane Tatry, tak też było kiedy ustalaliśmy z właścicielem
pensjonatu w Murighiol, godzinę wyjazdu na rejs łódką po Delcie Dunaju. Zależało
nam na absolutnie kameralnym pobycie na wodzie, pośród dzikiej przyrody w
chłodzie poranka.
Tak jak wspominałam
Dunaj tuż przy swoim ujściu do Morza Czarnego rozdziela się na trzy główne
odnogi, każda mierząca ponad 100 km. Najbardziej wysunięta na północ, granicząca
z Ukrainą to Kilia. Środkową (Sulina) można dopłynąć do miejscowości o tej samej nazwie. My zaś startowaliśmy z wioski położonej nad południową
odnogą zwaną Święty Jerzy (Sfantu Gheorghe). Ta część Dunaju wpływa do morza w miejscowości również o tej
samej nazwie. Nie jest jednak wielką atrakcją przemieszczanie się wzdłuż głównych
nurtów Dunaju. Niewątpliwe rzeka budzi podziw i imponuje swoim ogromem, jednak
to co najpiękniejsze kryje się w tysiącach wąskich, wodnych korytarzy, łączących
ogromne jeziora utworzone między trzema odnogami.
Szczerze mówiąc wyjeżdżając
rano z naszym przewodnikiem nie spodziewałam się co zastanę podczas trzech
godzin naszego rejsu. Wiedziałam, że będą jeziora, będą ptaki i będzie pięknie.
Jednak to co zobaczyłam w rzeczywistości przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania.
O tej porze - szósta rano (piąta naszego
czasu) - na przystani w Murighiol jest wyjątkowo cicho i spokojnie. W łodzi towarzyszy nam
jedynie młoda kobieta z córką. Nie mija kilka minut kiedy wpływamy do Świętego
Jerzego, skąd kawałek dalej zanurzamy się w zatoczce prowadzącej nas do kanału
przepływającego przez maleńką osadę Uzlina. To miejsce, do którego można dotrzeć
jedynie drogą wodną. Nasz przewodnik wskazuje nam urokliwy, dość sporych
rozmiarów pensjonat, który swojego czasu był letnią rezydencją Ceausescu. Kanał,
którym płyniemy zwęża się z każdym kilometrem, wokół nas pochylają się drzewa,
na gałęziach których pojawia się pierwsze wodne ptactwo. Tu między innymi mamy
okazję na bardzo krótką chwilę podglądać zimorodka, mieniącego się na grzbiecie
mnóstwem niebieskich odcieni. Jakie jest nasze zdziwienie, kiedy z bardzo
ciasnego korytarza wpływamy na ogromną przestrzeń jeziora, którego sporą powierzchnię
okrywa płaszcz liści nenufarów w kolorze soczystej zieleni. Co jednak najzabawniejsze
po tych zielonych sercowatych wyspach przemieszczają się gromady ptaków i to bynajmniej
nie latając a podskakując. Od czasu do czasu podnosimy do lotu stada kormoranów
lub pelikanów.
Pamiętam jak trzy lata temu będąc w Hiszpanii i jadąc do rezerwatu
Fuente de Piedra
nastawiliśmy się na oglądanie siedlisk pełnych różowych flemingów
i jakie było nasze rozczarowanie kiedy nie zobaczyliśmy ani jednego.
Bałam się,
że podobny scenariusz czeka nas tu w Rumunii, w Delcie Dunaju.
Nic podobnego, mogliśmy
podziwiać te piękne ptaki z różnych odległości, w locie, w stadzie, podczas
nurkowania... emocje nie do opisania.
Emocje towarzyszyły też podczas każdego
kolejnego zapuszczania się w ciasne gardziele wymoszczone tatarakiem, gdzie niejednokrotnie moja twarz
czy ramiona były muśnięte opadającymi wiotkimi gałęziami drzew. W niektórych z
tych korytarzy zatrzymywaliśmy się przymusowo na skutek grzęźnięcia śruby motorówki
w płytkich wodach zbiorników wodnych a wokół nas niejednokrotnie uwalniała się charakterystyczna
woń gazu, wydostającego się na skutek poruszonego przez motor gnijącego podłoża, pełnego zbutwiałych roślin. Zdarzało się też, że nasz przewodnik własnoręcznie musiał oczyszczać śrubę z nadmiaru
traw wodnych jakie się w nią wkręciły.
I w takich okolicznościach,
mijając kilkakrotnie uśpione w ciszy łodzie z rybakami zwiedzaliśmy kolejne jeziora,
połączone ze sobą takimi właśnie przesmykami.
wschód słońca nad pięknym Dunajem... modrym chyba raczej nie ;-) po prawej rezydencja letnia Ceausescu |
pierwsze gromady ptaków wodnych i pierwsze jezioro - Uzlina |
i pierwsze pelikany |
wyspy nenufarów |
i wąskie zatoczki |
kormorany i pelikany ... niemalże do znudzenia ;-) |
dzikie ostępy, gdzie brakowało jedynie aligatorów |
i dzika przestrzeń i wiatr we włosach... |
i kolejne jeziora, przesmyki, jeziora |
momentami ciasno wręcz ;-) |
Warto było
zmierzyć się z poranną niechęcią do opuszczenia łóżka, warto tym bardziej, że w
chwili kiedy wpłynęliśmy z powrotem do zatoki w Murighiol oczom naszym ukazał
się istny „jarmark”. Zastawiony samochodami parking, pełno ludzi tworzących
kolejne grupy chętne na rejs. I coraz bardziej dokuczliwy upał, mimo tak
wczesnej jeszcze pory.
My Deltę Dunaju
mieliśmy niemalże na wyłączność.
a my zobaczyliśmy łącznie sześć jezior (w północno-wschodniej części od Uzliny) |
Nie potrafię teraz myśleć
o tym miejscu inaczej niż w charakterze istnego cudu natury, jakiego
jeszcze do tej pory nigdy nie widziałam. Nie dziwie się więc absolutnie wysiłkom
i wszelkim działaniom na skalę ogólnoeuropejską aby zachować ten zakątek w jego
niemalże pierwotnej postaci. Każda poważniejsza ingerencja wydawałaby się czymś
nie do zaakceptowania.
A być w Rumunii i
nie zobaczyć Delty Dunaju to tak jak być w Paryżu i nie zobaczyć wieży Eiffla,
czy będąc w Rzymie nie przejść obok Koloseum.
Trzeba wrócić koniecznie.
foto: BKP Sobieccy (z absolutnym pierwszeństwem dla K)
Basiu, aż tu do mnie dotarł orzeźwiający podmuch Waszej wyprawy. Piękna! I Świetnie udokumentowana :)
OdpowiedzUsuńMałgosiu, bardzo Ci serdecznie dziękuję za te ciepłe słowa. Podmuch to dobre określenie ;-)
UsuńDzień dobry,
OdpowiedzUsuńW tym roku w 2 połowie czerwca wybieram się z rodziną do Rumunii po raz pierwszy. Stąd mój wpis, a mianowicie, czy mogłaby Pani polecić nocleg w Murighiol? Jak umówić się na wycieczkę, itp związaną z deltą
Z poważaniem Marek Bogdanski