Baraniec

Baraniec

środa, 16 września 2015

Rumunia - żywa mozaika /dzień IX/ Sighisoara i powrót do domu

No i nadszedł ten ostatni dzień i długa podróż powrotna do domu.
Jako, że dzień poprzedni znów się nieplanowo wydłużył, postanowiliśmy wstać nieco wcześniej aby ruszyć na poranne, ekspresowe zwiedzanie Sighisoary. Nie darowałabym chyba sobie, gdybym będąc tu nie zobaczyła tych maleńkich, kolorowych uliczek, tych wszystkich drobiazgów, które sprawiają, że miasto to nazywane jest "Perłą Transylwanii". O tym jak atrakcyjne to miejsce miałam okazję przekonać się już dzień wcześniej, podczas nocnego spaceru z aparatem. 

Pomimo, że miasto nie jest wielkie – liczy niespełna 30 tysięcy mieszkańców, to jednak spenetrowaniu jego urokliwych zakątków warto poświęcić przynajmniej dzień. My mieliśmy zaledwie dwie, cudem „wykrojone” godziny.

Większość atrakcji skupionych jest na Wzgórzu Zamkowym, wpisanym na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO, tam też skierowaliśmy nasze kroki, wybierając jako punkt orientacyjny Wieżę Zegarową, zbudowaną w XIV w. Wieża przez lata pełniła rolę Ratusza, była też wielokrotnie przebudowywana. To co stanowi o jej wyjątkowości, to zegar z dwiema tarczami i drewnianymi figurkami, symbolizującymi dni tygodnia. Ponieważ pora na zwiedzanie zbyt wczesna, nie dana nam możliwość wejścia na wieżę ani też zobaczenia wnętrza pobliskiego Kościoła Klasztornego NMP, nie mówiąc już o Kościele na Wzgórzu. Staramy się jednak chłonąć leniwą atmosferę miasteczka, wolnego jeszcze od dzikich tłumów jakie w okresie letnim nawiedzają to miejsce. 

W drodze na Starówkę

Zaraz spod Wieży Zegarowej wchodzi się na plac Piata Cetatii, przy którym stoi kolejna atrakcja - Dom Drakuli. Nie jest to jednak dom słynnego Wlada Palownika, a jego ojca. Tuż obok tej jednej z najstarszych świeckich budowli Sighisoary stoi w rogu placu przepiękna kamienica Dom pod Jeleniami. I nietrudno domyślić się, że nazwę swą budynek ten zawdzięcza porożom jelenia, do którego na dwóch ścianach domalowano resztę zwierzęcia. Stąd w lewo skręca malownicza uliczka, podprowadzająca nas pod (dla mnie chyba najciekawsze) Schody Szkolne, schody które obecnie liczą 176 stopni (pierwotnie było ich trzysta). Schody wybudowano z myślą o dzieciach i nauczycielach, zmierzających do szkoły na wzgórzu. I nie było by w nich chyba nic interesującego, gdyby nie fakt, że są one całkowicie zadaszone, głównie z myślą o ochronie szkolnej braci przed kaprysami pogody. Mieliśmy wyjątkowe szczęście, bo o tej porze dnia schody były na naszą wyłączność, dzięki czemu spokojnie można było zachwycać się smugami światła, rozporoszonymi wewnątrz.

Wieża Zagarowa, Dom Drakuli, Dom pod Jeleniem
Schody Szkolne
Na wzgórzu obok starej szkoły z XVII w. stoi Liceum, które wzniesiono na przełomie XVIII i XIX w. Nie to jest jednak najcenniejszym tu zabytkiem. Zaledwie kilkadziesiąt metrów dalej stoi maleńki kościół (Kościół na Wzgórzu), o którym wzmiankowano już w XIII w. Świątynia zmieniała się wielokrotnie a wewnątrz, czego niestety nie doświadczyliśmy, można zachwycić się co najmniej kilkoma „kąskami”. Uwagę przykuwają gotyckie okna, bogato intarsjowane stalle i ołtarz autorstwa Jana Stwosza – syna Wita. I można tak wymieniać… kunsztowne tabernakulum, chrzcielnica, czy późno gotycka kamienna ambona, nie mówiąc o pięknym gwiaździstym sklepieniu w zakrystii. Perełką są też odkryte na nowo, a zamalowane w 1777 r. freski pochodzące z XV w. No i piękna nekropolia obok, uchodząca ponoć za najpiękniejszą w Transylwanii.

Z żalem opuszczamy to miejsce i schodzimy wzdłuż murów miejskich w kolorowy świat kamieniczek i wąskich uliczek. Niestety nie ma już czasu na przejście wzdłuż całego odcinka starych murów obronnych z zachowanymi dziewięcioma wieżami. Podobnie jak w Krakowie, tak i tu każda z baszt to inny cech rzemiosła. Jest więc Baszta Szewców, Krawców, Kuśnierzy, Powroźników i inne.

Jeżeli uwzględnimy dość ponurą historię miasta, obfitującą w liczne nieszczęścia jakie na nie spadały, tym bardziej można docenić jego osobliwy charakter i klimat. Było ono wielokrotnie plądrowane jak nie przez Szeklerów to Turków. Miasto nawiedziło też kilka pożarów, pomiędzy którymi zdarzyła się i niszcząca powódź. Ludność została zdziesiątkowana kilkoma wybuchami epidemii dżumy. Dopiero od XIX w. Sighisoara złapała oddech i zaczęła się rozwijać.
Kościół na Wzgórzu
 Kościół na Wzgórzu i kolorowy krajobraz Sighisoary 
A my zostawiamy Starówkę, nazywaną też rumuńskim Carcassonne i odwiedzamy dopiero co otwartą restaurację, gdzie pochłaniamy na śniadanie fantastyczne omlety.

Zbliża się 9.30, jeszcze drobne zakupy i wracamy do naszego pensjonatu aby domknąć bagażnik i ruszyć w dalszą podróż.

Pensjonat Casa Soare
A powrót? No cóż najbardziej zapada nam chyba w pamięć krótki odcinek autostrady, z której mamy okazję podziwiać spektakularne bramy Wąwozu Turda.

I nawet nie wiemy kiedy mijają kilometr za kilometrem, krajobraz zmienia się płynnie z górzystego w niemalże płaski i tak na przemian. Pętlę naszej podróży po Rumunii zamykamy w Satu Mare, gdzie dopiero co ją zaczynaliśmy. Jeszcze tylko małe spięcie na granicy i szybki przejazd przez Węgry i Słowację. 

Ponad 800 kilometrowy odcinek z Sighisoary do Krakowa pokonujemy w niespełna 13 godzin.
z okna samochodu już coraz bliżej domu
A gdzie zawsze najlepiej? W tym małym, ciasnym mieszkanku – naszym domu.
I myślę, że tych kilka dni pełnych obserwacji, rozmaitych spostrzeżeń, emocji, wrażeń, wzbogaconych w ciekawą lekturę Małgorzaty Rejmer zaowocuje jeszcze krótkim epilogiem, bo głodna tej Rumunii wciąż jestem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz