Baraniec

Baraniec

niedziela, 30 sierpnia 2015

Rumunia - żywa mozaika /dzień IV/

Wciąż w górach… Za oknem sterczący pióropusz postrzępionych grani masywu Ceahlau. Pensjonat, w którym nocujemy położony jest w głębi doliny jako jeden z ostatnich chyba domów. Wokół niezwykła cisza i spokój.    
nasz pensjonat w Izvoru Muntelui
Szybko spakowani po śniadaniu wyjeżdżamy w kolejną trasę kierując się na południe Rumunii. Zanim dojedziemy do Bicaz wracamy się jeszcze na brzeg jeziora Izvorul Muntelui. Niestety czujne oko policji tuż przy zaporze nie pozwala na robienie zdjęć, co jest nieco zabawne bo dokładnie kilka dni później bez najmniejszego problemu udaje nam się robić zdjęcia i to na obiekcie znacznie większym, w dodatku z policjantami pilnującymi porządku na drodze, a stojącymi tuż obok.
Spoglądamy więc ostatni raz na spokojną taflę jeziora i jedziemy dalej. Dziś w planie przejazd przez jeden z najbardziej spektakularnych wąwozów w Europie. Aby do niego dojechać w miejscowości Bicaz skręca się w kierunku zachodnim w drogę 12C. Kilkanaście kilometrów dalej rozpoczyna się piękna przygoda z wysokimi skałami, ciasno otaczającymi drogę. Głowę trzeba zadzierać wysoko, z drugiej strony kłopot polega na tym, że mało tu miejsc aby spokojnie zatrzymać samochód i zrobić jakieś zdjęcia. Wzdłuż drogi na całym odcinku ciągnącego się wąwozu liczne kramy i ludzie biegający z jednej na drugą stronę aby uchwycić choć jeden kadr. W trakcie przejazdu, zajmującego kilkanaście minut kręcimy więc filmik aby jak najwięcej uchwycić z tego niezwykłego miejsca. Aż trudno uwierzyć, że jest tu dopuszczony ruch ciężarówek i autokarów turystycznych. Na jednym z ciasnych zakrętów  mamy właśnie okazję obserwować „składanie się” autobusu na jednym z takich wiraży. Aż strach pomyśleć co dzieje się gdy w takich miejscach spotkają się pojazdy podobnych gabarytów. Ślady na skałach, wyłamane barierki świadczą o nieudolnych próbach poradzenia sobie z tą sytuacją.
Tu też oczywiście spotykamy się z niefrasobliwie ulokowanym obiektem przemysłowym, dziś straszącym pustymi oczodołami okien i graffiti.
Wąwóz Bicaz - obok naturalnego piękna, sterty śmieci - niestety częsty to widok w Rumunii
opuszczone fabryki wtapiające się niezdarnie w naturalny krajobraz wąwozu
A zaledwie kilka kilometrów dalej wjeżdżamy w kolejny ciekawy zakątek nad jezioro Lacul Rose. Nie bylibyśmy nawet w stanie przeoczyć tego miejsca bo po drugiej stronie ulicy pełne aut parkingi i atmosfera festynu. Zatrzymujemy się tu jednak aby gdzieś w zaciszu pozachwycać się tym miejscem, które na swój sposób jest szczególne. Z ciemnozielonej toni jeziora wystają kikuty drzew – osobliwe wrażenie. A wokół pływający ludzie na wypożyczonych łódkach, stragany z pamiątkami i budki z szybkim jedzeniem.
W głównej części przy przystani jest dość gwarno, zewsząd dociera do nas hałaśliwe niezbyt wysmakowane disco, ale wystarczy przejść kawałek dalej i mamy szansę na całkiem przyjemny kontakt z przyrodą. Tak w ogóle jezioro można obejść dookoła i nie jest to wcale jakiś niezwykle wymagający spacer. Lacul Rose to przykład naturalnie powstałego jeziora, utworzonego w 1837 r. na skutek osuwiska.
nad pięknym Lacul Rose
A z Lacul Rose wjeżdżamy w płaski, niezwykle rozległy krajobraz. W miejscowości Gheorgeni  zbaczamy nieco z głównej drogi aby zwiedzić interesujący kasztel w Lazarea. Niestety na miejscu dowiadujemy się, że wszystko pozamykane na kłódkę, co nie zmienia faktu że i z zewnątrz warto się poprzyglądać. Początki kasztelu sięgają połowy XVI w. a ciekawostką jest, że zameczek zdobi tzw. polska attyka, dobrze zachowana do dziś a powstała na życzenie żony Stefana II Lazara - Polki. Pomimo licznych najazdów i oblężeń  a także pożaru w 1748 r. kasztel przetrwał w swoim późnorenesansowym charakterze do dziś i odbywają się tu różnego rodzaju plenery. Aż prosi się aby obiekt odzyskał dawny blask.
kasztel w Lazarea
Czas płynie nieubłaganie, jeszcze kilka atrakcji po drodze a i późno popołudniowe zwiedzanie Braszowa w planie. Zatrzymujemy się jeszcze w Carcie, maleńkiej wiosce, w której na wzgórzu znajduje się całkiem niedawno wyremontowany kościół warowny. Zabawne bo pierwotnie, planując nasz wyjazd do Rumunii myślałam o zupełnie innej Carcie, słynącej z kolei z ruin opactwa cystersów. Miejsce to warto włączyć do swojego planu zwiedzania - jest malownicze a dzięki otaczającemu kościół staremu cmentarzykowi nabiera dodatkowego charakteru.
kościół warowny w Carta
otaczający go cmentarzyk
Giewont po drugiej stronie lustra?
Zbliżając się do miejscowości Prejmer, którą planujemy odwiedzić zbaczając nieco z głównej drogi zastanawiamy się co rzeczywiście robić. Jest późno, coraz bardziej oddala się wizja zobaczenia czegokolwiek za dnia w Braszowie. Decydujemy się jednak podjechać pod ten najbardziej chyba znany kościół warowny Rumunii zakładając, że przynajmniej zobaczymy go z zewnątrz. Już przy wjeździe do miasteczka rzuca się w oczy zwarta, kolorowa zabudowa, niezwykle kusząca od fotografowania zwłaszcza w popołudniowym, ciepłym świetle. Upał niemiłosierny ale wysiadamy z samochodu aby obejść kościół dookoła. No i przy wejściu ulegamy pokusie aby kupić bilety i wejść do środka. Dziś mogę powiedzieć, że absolutnie warto. Jest to przykład najpotężniejszej świątyni o warownym charakterze, wpisanym na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Świątynia została zbudowana w 1218 r przez Krzyżaków a o jej dalszych losach decydowali cystersi, dzięki czemu kościół nabrał typowego dla tego bractwa gotyckiego charakteru. Wewnątrz kaplicy zachwycają ascetyczne sklepienia sześciopolowe i okrągłe okienka, przez które wpada dyskretne światło. Nie kościół jednak stanowi o wyjątkowości tego miejsca. Warto wspomnieć o murach, których grubość początkowo osiągała 3 m a z czasem pogrubiono je do 4.5 m. Dodatkowo w górnej części muru poprowadzono ponad dwumetrowej szerokości korytarz. Najbardziej ciekawe jednak jest to, że wewnętrzną część muru okalają rzędy cel – jest ich 270. Załażeniem była ochrona rodzin przed ewentualnymi najazdami pobliskich miejscowości.  W podwórzu, dobudowanym już nieco później mieściły się piekarnia i konny młyn. Można powiedzieć, że kościół po zamknięciu bram był na jakiś czas samowystarczalny. W życiu nie widziałam takiej formy świątyni, więc tym bardziej mnie cieszy, że zdecydowaliśmy się jednak ukraść trochę czasu na jej zwiedzanie.
Prejmer - potężny kościół warowny
cele okalające mur od wewnątrz
wnętrze kościoła
korytarz w murach
kolorowa zabudowa w Prejmer i dziewczynki, które swoim ubiorem cofnęły się w lata 3-te ubiegłego stulecia - czarujące były ;-)
Głodni jesteśmy jednak niemiłosiernie i na opłotkach Prejmer zatrzymujemy się w przydrożnym pensjonacie na obiad. Znów jest tradycyjnie, tłusto i kalorycznie ale przede wszystkim smacznie.
jak nie mamałyga to fasola ;-)
A w godzinę później wjeżdżamy do Braszowa. Po raz pierwszy od kilku dni mamy do czynienia z dużym miastem i sporym ruchem na drodze. A musimy dotrzeć do samego centrum, tam bowiem mamy zarezerwowany nocleg. Braszów leży pod wzgórzem, na szczycie którego widnieje ogromny biały napis BRASOW. Stara część jest zachwycająca, przeciskamy się wąskimi uliczkami - w większości jednokierunkowymi aby dotrzeć do kamienicy z naszym pokojem. Tu z rozkoszą rzucamy wszystkie bagaże i powoli zwalniamy. Ponieważ syn nasz nie jest skory do dalszego zwiedzania, decydujemy się na małżeński, romantyczny spacer w późne popołudnie a właściwie to wczesny już wieczór. Łapiąc ostatnie promienie słońca robimy jeszcze kilka zdjęć w okolicach Piata Sfatului. Nieco pobieżnie oglądamy Ratusz, Czarny Kościół i Hirscherhaus - odpowiednik naszych krakowskich Sukiennic. Potem oddalając się nieco od rynku robimy spacer pod Czarną i Białą Basztą. Na Cytadelę i inne atrakcje nie ma już czasu. Zmrok zastaje nas w bocznej uliczce, gdzie zatrzymujemy się w ogródku apetycznie wyglądającej winiarni. A co tam – następnego dnia mamy kolejną okrągłą rocznicę ślubu, zamawiamy więc polecone przez miłego młodego sprzedawcę doskonałe białe wino - oczywiście rumuńskie. I tak spędzamy przy butelce dłuższy czas, po czym robimy jeszcze jakieś drobne zakupy w otwartym do późna spożywczaku.
stolica Transylwanii, piękny Braszów
Aby nasz syn nie wyniósł mylnego wyobrażenia, że Rumunia to tylko wsie, góry, cerkwie i warowne kościoły planujemy jeszcze dnia następnego przed wyjazdem zabrać go do starego centrum Braszowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz