Baraniec

Baraniec

wtorek, 25 sierpnia 2015

Rumunia - żywa mozaika /dzień III/

Wita nas kolejny pogodny poranek, choć powietrze jeszcze dość rześkie. Góry – od razu czuć ;-)
Pakujemy nasze manele i wyjeżdżamy kierując się w stronę Przełęczy Prieslop (czyt. Prieszlop), odległej od naszego miejsca noclegowego o zaledwie kilkanaście kilometrów. Głód kofeinowy każe nam jednak zatrzymać się nieco wcześniej i w przydrożnym pensjonacie kupujemy mocną kawę. Wokół niezwykle malownicze Góry Rodniańskie – zwane także Alpami Rodniańskimi, których najwyższy szczyt Pietrosul wznosi się aż na 2303 m n.p.m. (podobnie jak nasza tatrzańska Świnica). Otaczające nas z drugiej strony Góry Marmoroskie są dla naszego oka jeszcze nie łaskawe ale wystarczy przejechać kilka kilometrów i oto mamy okazję zachwycać się malowniczymi pasmami, podobnymi do naszych połonin bieszczadzkich. 
Hotel Victoria w Górach Rodniańskich 
przerwa na kawę w Górach Rodniańskich
Na Przełęcz Prieslop jak to na przełęcz wspinamy się stromymi, ciasnymi serpentynami, zerkając na otwierające się coraz piękniejsze i bardziej rozległe panoramy. Sama przełęcz jest niezwykle obszernym miejscem a walory widokowe oczywiście nie do opisania, zwłaszcza że światło jeszcze przyjazne i ciepłe. Zatrzymujemy samochód na parkingu, skąd robimy krótką (naprawdę krótką) wycieczkę. Z zazdrością patrzę na mijających nas turystów z plecakami, którzy dziarskim krokiem maszerują w głąb Gór Rodniańskich. Z przełęczy otwiera się pod tym względem wiele możliwości. Niezwykłe jest natomiast to, że w tym samym miejscu budowany jest kompleks sakralny składający się z trzech cerkwi (każda w innym stylu). Wznoszą się więc drewniane wieże świątyń jakby chciały konkurować z wierzchołkami gór, jakby chciały sięgnąć nieba. Trudno w tym jednak dostrzec jakiś skład i ład. Przechodząc przez ów kompleks mijamy totalny rozgardiasz, z wiszącym praniem, suszącym się pośród rozrzuconych dech, zardzewiałych gratów, resztek kamienia budowlanego. Obok pasą się krowy, a zaledwie sto metrów dalej stoi chałupa, na ścianach której bielą się wiszące ścierki, wypełnione ociekającym jeszcze serem.
Znów sacrum miesza się z profanum.
Spędziłabym w tych górach więcej czasu ale przed nami tego dnia szlak monastyrów i dojazd do jeziora Izvorul Muntelui. Długa trasa a jeszcze nie wiemy, że kilka jej odcinków będziemy pokonywać w ślimaczym wręcz tempie.
Przełęcz Prieslop i nie wiadomo gdzie oczy podziać ;-) 
zachłyśnięcie się górami wokół Przełęczy Prieslop
oj dużo tu przestrzeni na tej Przełęczy i aż nogi by niosły dalej ;-)
Opuszczamy więc Przełęcz Prieslop. Z drugiej strony sylwetki wspomnianych cerkwi prezentują się dużo ciekawiej. Zachwycamy się wdziękiem głębokich dolin, otoczonych postrzępionymi graniami gór. Trasa jest niezwykle malownicza. Na tym jednak koniec ekscytacji bo oto zaczyna się nasza walka z dziurami. Droga numer 18 jest na tym odcinku idealnym przykładem jak nie powinna wyglądać droga ;-). Dziury są wszędzie i wykonujemy autentyczny slalom aby je choć w minimalnym stopniu ominąć. Na szczęście ruch o tej porze jest jeszcze bardzo umiarkowany. Co kilkaset metrów łudzimy się, że to już, że to koniec ale rzeczywistość jest bardziej przykra a przejazd ten trwa w nieskończoność. Trudno mi też jednoznacznie wskazać jaki to był dystans ale mogło to być około 20 kilometrów przejechanych z prędkością nie większą niż 20, 30 km/h.
Zjazd z Przełęczy - 20km/h i nic więcej...
Niewątpliwie jednak naszą drogową tragikomedię rekompensują sielskie widoki z niezwykle malowniczą i barwną zabudową z charakterystycznymi ornamentami kwiatowymi. Nawet przystanki autobusowe podążają za tą modą i wyglądają zupełnie jak nie przystanki. I oczywiście nie brak krów, przechadzających się z pietyzmem wzdłuż lub czasem też i w poprzek drogi.
Tradycyjna zabudowa w dolinie rzeki Aurie (kilkanaście kilometrów od Przełęczy Prieslop). Nawet przystanki autobusowe trzymają fason ;-)
przepięknej zabudowy tradycyjnej ciąg dalszy i wspomnienie z dzieciństwa - wokół zapach mleka prosto od krowy 
Mijamy też miejsca, które powoli przestają nas w ogóle dziwić. Mniej lub bardziej nowoczesne fabryki, wtopione w zupełnie przypadkowy sposób w krajobraz gór czy rzek. A kawałek dalej okazałe cerkwie, urokliwy miejscowy folklor, snujące się w powietrzu smużki dymu - kto wie czy nie z przydomowej wędzarni.
pocztówki z okna samochodu - dziwne i jakże różne to czasem widoki 
Z taką dawką emocji wjeżdżamy w drogę nr 17 nieco już odmiennego stanu. Tu Unia doinwestowała, droga jest szeroka, z gładką nawierzchnią, nic nie stuka nie puka, nie trzęsie - są nawet dodatkowe pasy do wyprzedzania na podjazdach. I widoki wciąż obłędne. Znów jednak zmieniamy szosowy standard bo w planie zwiedzanie monastyru w Vatra Moldavitei. Wydaje nam się to dobrym pomysłem, tym bardziej że monastyr stoi nieco na uboczu. Zanim tam dotrzemy znów wspinamy się stromymi serpentynami w górę, mijając przepiękne, soczyście zielone łąki, nieco pagórkowate, upstrzone klockowatymi stodołami. Piękne to miejsce, kojarzące się z tolkienowskim hobicim rajem. Dane nam będzie jeszcze kilka razy wracać do podobnych krajobrazów tak samo zapierających dech. 
sielskie widoki w drodze do Vatra Moldovitei
W miejscowości Vatra Moldovitei przy płocie jednego z domów zatrzymujemy samochód i kierujemy się do monastyru Manastirea Moldovita. Od razu odżywają moje wspomnienia z dzieciństwa, letnie wyjazdy do babci na wieś. Te same zapachy, te same dźwięki wydawane przez gdaczące kury czy bzyczące owady. I spokój... leniwie sączący się czas… Idealne miejsce na skołatane nerwy.
Ponieważ zapominam zabrać z samochodu szal, który specjalnie zabrałam na tę okoliczność, przy kasie dostaję na ramiona szarą, nieco sztywną pelerynkę. Nagie ramiona czy odsłonięte nogi (nie tylko u kobiet) nie są tu mile widziane. 
Monastyr został wybudowany w 1410 r. jednakże na skutek zniszczeń związanych z osunięciem się ziemi został na nowo postawiony w ponad sto lat później. Wtedy też powstały zewnętrzne malowidła i otaczające świątynię mury. Szczególną uwagę zwracają sceny oblężenia Konstantynopolu, drzewo Jessego, czy walka św. Jerzego ze smokiem. Nie brak również sugestywnych scen wizji Sądu Ostatecznego. Polichromie mimo upływu czasu są świetnie zachowane, zwłaszcza południowa ściana oferuje cały ogrom barwnych obrazów z dominującym odcieniem spatynowanej czerwieni. Trzeba dodać, że były one też w XVII w. częściowo przemalowane.
Niestety fotografowanie wewnątrz obiektu jest całkowicie zabronione, pozwala to jednak bardziej skupić się na kontemplowaniu niezwykle bogatego wnętrza. Ponieważ uwielbiam sklepienia kościołów rozkoszuję się zwieńczeniem nawy głównej, wyobrażającym Chrystusa Pantokratora i otaczających go aniołów, proroków, apostołów. I brak słów na oryginalny pochodzący z XVI w. ikonostas.
Warto również podejść do stojącego kilkadziesiąt metrów obok muzeum klasztornego, w którym chyba największym cackiem jest tron hospodara Petru Raresa.
Wracając do samochodu kupujemy jeszcze swoistą pamiątkę – drewniane, ręcznie malowane jajko wielkanocne. 
Monastyr w Vatra Moldavitei
Jak uwierzyć, że perełka rumuńskiego dziedzictwa kultury - monastyr Monasitirea Voronet został wybudowany w 1488 r. w zaledwie trzy miesiące i 21 dni, że powstałe w niespełna sto lat później zdobiące go freski sprawiły, że jest to zabytek unikalny, ewenement na skalę światową?
I nikt by nie pomyślał, że idąc wzdłuż szpaleru kramów, objawiających ludzką próżność i zbytek, zaledwie parę kroków dalej za wysokim murem stoi niewielki, zamknięty w ciszy budynek, nieziemsko ozdobiony doskonale zachowanymi polichromiami. Oryginalności dodaje mu trójkonchowa absyda, którą zwieńcza daleko wysunięty okap dachu a nad nim sterczy wieża-latarnia. W odróżnieniu od poprzednio zwiedzanego monastyru wejście do środka umiejscowione jest z boku świątyni. Tu też nie wolno fotografować. Znów zwracam uwagę na sklepienia. To w przednawiu ozdabia postać Matki Boskiej z Dzieciątkiem z otaczającymi ją aniołami i świętymi, na ścianach cykl scen życia św. Jerzego. Nad wnętrzem nawy głównej góruje natomiast postać Chrystusa Pantokratora w asyście aniołów, Mojżesza, Dawida, Salomona i innych ważnych dla prawosławia postaci. Przepiękne jest to kipiące przepychem wnętrze. 
Klasztor słynie jednak głównie z zewnętrznych malowideł, które jak wspominałam doskonale przetrwały rozliczne zawieruchy. Najbardziej uderzająca jest chyba polichromia przedstawiająca Sąd Ostateczny (ściana zachodnia) i drzewo Jessego zajmujące niemalże całą powierzchnię ściany południowej. Obok spatynowanej czerwieni jaka dominowała w Manastirea Moldovita dużo tu też charakterystycznego błękitu.
I choć w Bukowinie jest bardzo wiele monastyrów o podobnej wartości artystyczno-historycznej to trzeba przyznać, że ten w Voronet przyciąga szczególnie. Aby się w tym utwierdzić trzeba chyba jednak przyjechać tu na dłużej i porównać.
najsłynniejszy chyba rumuński monastyr w Voronet
podglądnięte dzieci zapalające świeczki wotywne
A w miejscowości Gura Humora umęczeni nieco i upałem i głodem przede wszystkim, zatrzymujemy się na późny już obiad. Ja nie odpuszczam i znów zamawiam coś z rumuńskiej "dietetycznej" kuchni - tym razem zapiekane ziemniaki z szynką i serem plus obowiązkowo ostra papryka i korniszon. Piotrek tego dnia wyjątkowo wraca do starych sprawdzonych nawyków i wybiera pizzę, natomiast mój mąż jak gdyby nigdy nic w tej krainie tłustego żarcia pałaszuje sałatkę bułgarską ;-). 
dietetycznej kuchni ciąg dalszy - mój Ci ten talerz w lewym górnym rogu, który po zjedzeniu pokaźnej porcji mięsiwa i zapiekanych ziemniaków odsłonił rozkosznego Mikołaja w sam raz na ochłodę w środku skwarnego lata
Ponieważ planujemy skrócić naszą dalszą trasę, zmieniamy plan i z miejscowości Frasin kierujemy się drogą 177A przez Ostrą do Brosteni. Znów przeżywamy swoiste deja vu borykając się z dziurawą nawierzchnią jezdni. Ten wariant komunikacyjny odsłania jednak przed nami gorzki owoc czasów Ceausescu – ruiny niegdyś największej w powiecie kopalni w Tarnita.
Krajobraz wokół jak po przejściu Armagedonu. Sterczące kikuty wyburzonych, bądź nawet wysadzonych budynków, sterty śmieci i charakterystyczne wysady mineralne, dodające temu ponuremu krajobrazowi nieco kolorytu i uroku.
Dziś w miejscu gdzie niegdyś stały zakłady, stołówki, budynki dla pracowników, rosną już tylko chwasty i byle jaki krzew. I pomyśleć, że zaledwie parę kilometrów dalej poprowadzone są górskie szlaki turystyczne bo otoczenie tego miejsca jest zaiste bajeczne.
To co zostało po jednej z większych kopalń w miejscowości Tarnita - droga  o zgrozo! -między Frasinem a Brosteni - mimo, że bajzel okropny  - fotogeniczne i budzące ciekawość
Dla odmiany kilkadziesiąt kilometrów dalej widok, który działa niczym najlepszy balsam. Znów pagórkowaty krajobraz, upstrzony małymi domkami, tonącymi w soczystej zieleni.
oj nieznośnie hobicie to było i smaczne dla oka
A jeszcze przed zmierzchem udaje nam się podziwiać w kilku odsłonach jezioro Lacul Izvorul Muntelui, obok którego mamy zaplanowany kolejny nocleg. Północna linia brzegowa jest dość mocno zarośnięta i niezbyt skora odsłonić to co najpiękniejsze. Po raz kolejny widzimy zaniedbane stanowiska parkingowe, z betonowymi siedziskami przytulonymi do topornych betonowych stolików. Tego dnia żegna nas płonące złotopomarańczowo słońce, skąpane w spokojnych wodach jeziora. 
przejazd przez Bystrzycę (Bistrita) do magicznego jeziora Lacul Izvorul Muntelui zwanego też Lacul Bicaz, które dane nam było oglądać przed i o zachodzie słońca
sielskie klimaty nad Lacul Izvorul Muntelui

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz