Baraniec

Baraniec

niedziela, 23 sierpnia 2015

Rumunia - żywa mozaika /dzień II/



Z Satu Mare w niedzielny, piękny poranek udajemy się szlakiem cerkwi i kultury ludowej Marmaroszu (spotkałam się też z określeniem Maramureszu). Majaczące z obrzeży miasta góry zbliżają się z każdym kilometrem przejechanej trasy. Po drodze niemalże sczerniałe słoneczniki, pola kukurydziane, szaleni kierowcy i … furmanki. W całym swoim życiu nie widziałam ich tyle. Furmanki są wszędzie i w różnej formie, często zaprzężone w chudego konia, wypchane sianem, spiętrzonymi tobołkami, pośród czego niekiedy i całe rodziny. I nie ma znaczenia czy jesteśmy gdzieś w środku pustego krajobrazu, na obrzeżach wioski, w jej centrum, czy w mieście. Tu słowa „koń to przeżytek” byłyby nie na miejscu.

A my rozpoczynamy naszą przepiękną przygodę z Marmaroszem. Zanim dotrzemy do najbardziej znanego miejsca tego regionu mijamy niewielkie miasteczko Negresti Oas (czyt. Negreszti Ołasz) Zatrzymujemy się tu na chwilę aby uzupełnić zakupy. Można powiedzieć, że około 11.00 tutejszego czasu praktycznie całe życie tej miejscowości skupia się w okazałej cerkwi, skąd dochodzą piękne śpiewy obrzędu prawosławnego. A zaraz po przejechaniu kilku kilometrów dalej rozpoczyna się ciąg długich wsi, których zabudowa wprawia nas w osłupienie. Każdy kolejny dom bardziej zbytkowny, często wielopoziomowy, z wystawnymi, nierzadko zdobionymi tarasami, balkonami - niemożliwe aby w jednej takiej rezydencji mieszkała tylko jedna rodzina. Robi to ogromne wrażenie, tym bardziej, że spodziewaliśmy się raczej budynków drewnianych, nieco stylowych. Dopiero po wjeździe w góry urzeka nas opisywana w przewodnikach zabudowa. Drewniane domy, stojące w szeregu przy ulicy, przed każdym ławeczka a na niej odpoczywający ludzie. Powoli dostrzegamy też tradycyjne bramy marmaroskie, choć to dopiero przedsmak. Co zaskakuje? Pomimo upałów, ludzie na ulicach, na drewnianych siedziskach, przy płotach... a to dwie staruszki sobie plotkują, a to dwóch panów żywo o czymś dyskutuje. U nas to już raczej coraz rzadziej spotykany widok. Zadziwia nas też ubiór kobiecy. Panie niezależnie od wieku odziane są w kiecki do kolana, mocno rozkloszowane dołem, do tego obowiązkowo chustka na głowę, wiązana pod szyją. Aż trudno uwierzyć ale taki styl ubierania się preferują również młode kobiety, czy dziewczyny. Bardzo liczyliśmy, że uda nam się obfotografować ten charakterystyczny folklor po mszy niedzielnej w Sapancie, ale niestety na główną ulicę pod kościół zajeżdżamy w sam raz podczas powrotu ludzi do domów. Zanim znajdziemy miejsce postojowe mija kilka dobrych minut.
Trudno zaparkować w Sapancie (czyt. Szapancie) w niedzielne południe. Samochody zastawiają każde, dosłownie każde wolne miejsce, pozostałą przestrzeń wypełniają liczne kramy i kramiki pełne ludowszczyzny.
Na najsłynniejszy chyba cmentarz w Rumunii tzw. Wesoły Cmentarz (Cimitrul Vesel) trafiamy o nie najlepszej porze bo ludzi rzeczywiście sporo i trudno nawet o jakąś chwilę zadumy. Pytanie jednak brzmi czy zaduma to najlepszy nastrój w jaki można się wprowadzić w tym miejscu? To rzeczywiście niezwykły cmentarz, przeczący chyba zupełnie naszej europejskiej kulturze, związanej z tematem śmierci, tak dalekiej od radosnego pogodzenia się z wyrokiem losu. Przede wszystkim w oczy rzuca się niespotykana na cmentarzach kolorowa mozaika w tonacji niebieskiej. Dominujący odcień ciemnego błękitu został nawet określony jako alabastru din sapanta. W kolor ten obleczone są krzyże i tabliczki, przedstawiające w zabawny sposób życie zmarłego, jego profesję czy hobby, niekiedy ukazujące jego charakter a nawet słabostki jak skłonność do wypitki czy kobiet. Pod każdą scenką widnieje epitafium, streszczające życie zmarłego, które jak przeczytałam w przewodniku zaczyna się od słów "Tu ja spoczywam …imię i nazwisko się nazywam...". Cmentarz powstał w 1935 r. i był pomysłem miejscowego artysty Iona Stana Patrasa. Ta barwna, oryginalna idea kontynuowana jest do dziś, choć obecnie powstające nagrobki różnią się nieco od tych pierwotnych, a przedstawione postaci są bardziej dynamiczne, bardziej zróżnicowane kolorystycznie i mają głębszy ryt. Często też spotyka się scenki, w których zmarłemu towarzyszą inne osoby. Co ciekawe – wyczytałam w przewodniku – na krzyżach pojawia się coraz więcej obrazów ukazujących wypadki samochodowe, co doskonale podsumowuje temat obserwacji jazdy Rumunów.
W drodze z Satu Mare do Sapanty
Wesołe nagrobki na Wesołym Cmentarzu
Obok cmentarza a właściwie w jego środku warto zwiedzić cerkiew, która obecnie jest w fazie remontu zarówno wewnątrz jak i zewnątrz. Nie zmienia to jednak niczego jeżeli chodzi o udział miejscowych ludzi w nabożeństwach. Gdy przyjechaliśmy z kościoła wychodził tłum mieszkańców Sapanty, odświętnie odziany w tradycyjny strój. Wewnątrz cerkwi oprócz detali o charakterze sakralnym, zwracają uwagę kolorowe, niekiedy zabawne poduchy, ułożone na drewnianych ławkach, o które opierają się klęczące w modlitwie osoby.
Cerkiew w Sapancie

zwyczaj zapalania świeczek dziękczynnych
No i oczywiście kilka słów o kramach, których wszędzie tu pełno. W gorącym powietrzu powiewają haftowane obrusy, na płotach wywieszone są kolorowe dywaniki, torebki. Wszędzie pełno drobnych, mniej lub bardziej kiczowatych pamiątek, z których największą część stanowią charakterystyczne kapelusiki, drewniane fajki (na zdjęciach poniżej) i oczywiście magnesy na lodówkę, z których naprawdę ciężko wybrać coś interesującego.
Sapanta - radosna twórczość ludowa
Z Sapanty jedziemy się w stronę Doliny Izy. Zatrzymujemy się przed kilkoma tradycyjnymi domami i pensjonatami marmaroskimi, których prawdziwą ozdobą są drewniane, rzeźbione niekiedy monumentalne bramy i - co ciekawe - osadzone na kikutach drzew emaliowane, kolorowe rondle i garnki. Wygląd bramy jest najpewniej miarą statusu społecznego, co nie zmienia faktu, że nawet te skromniejsze są zachwycające. Pomimo biedy jaką widać na wsiach Marmaroszu zwraca uwagę niezwykła dbałość o swoje domostwa. Wszędzie jest pełno zwisających pelargonii czy rosnących przy domu bylin. Bardzo to wszystko miłe dla oka i aż żal, że nie ma czasu aby zatrzymać się dłużej, popodglądać trochę.
przepiękne, stylowe drewniane bramy Marmaroszu w Dolinie Izy
i często towarzyszące im wietrzące się emaliowane rondle ;-)
sielsko...
pocztówki z okna samochodu... furmanki, orszak pogrzebowy idący środkiem głównej drogi i wjazd w Góry Rodniańskie
Vadu Izei kierujemy się boczną drogą na Barsanę (czyt. Barszanę), malowniczą wioskę, która słynie z żeńskiego kompleksu klasztornego Manastirea Barsana. Nadzwyczajnie urokliwe to miejsce, choć nie mające nic wspólnego z powiewem historii. Kompleks powstał zaledwie kilkanaście lat temu w 1997r. a tworzy go drewniana zabudowa w lokalnym stylu, otoczona soczystą zielenią i barwnymi kwiatami. Niezwykle zadbane rabaty, atmosfera spokoju i ucieczki od zgiełku, to coś co przyciąga licznych turystów. My mieliśmy wyjątkowe szczęście bo mimo środka sezonu nie potykaliśmy się o innych zwiedzających. Niestety ze względu na dość napięty harmonogram przewidziany na ten dzień nie zwiedzamy już wpisanej na listę UNESCO cerkwi z 1720 r. Na szczęście powetujemy sobie tę stratę niespełna trzydzieści kilometrów dalej w Ieud.
Kompleks cerkiewny w Barsanie

wnętrze cerkwi w Barsanie
kwieciście w Barsanie
i Barsana niemalże pocztówkowa ;-)
No właśnie i to jest mój numer jeden tego dnia. Ieud - maleńka wioska, do której trzeba dotrzeć zjeżdżając z głównej drogi kilka kilometrów. Tu właśnie znajduje się jedna z najstarszych cerkwi Marmaroszu, zbudowana w połowie XVII w. Cerkiew i otaczający ją niezwykły, nieco już zaniedbany cmentarzyk wznosi się na wzgórzu i stąd jej nazwa Cerkiew na Wzgórzu (Biserica din Deal). Zanim zobaczymy przepiękne malowidła ścienne przechadzamy się po cmentarzu ścieżką, wzdłuż której sterczą błękitne kapliczki drogi krzyżowej. I mamy wyjątkowe szczęście ponieważ cerkiew często jest zamknięta, a o klucze trzeba pytać miejscową ludność. Ponieważ w tym samym czasie na zwiedzanie przybyła kilkuosobowa grupa Anglików i udało im się namierzyć ów klucz, mieliśmy okazję przeżyć coś absolutnie niezwykłego w sercu tej starej świątyni. Całe ściany wewnątrz pokryte są niezwykłymi malowidłami, nieco już podniszczonymi ale obrazującymi sceny o tematyce zarówno kościelnej jak i związane z historią księstw Rumunii. Przyglądałam się z bliska tym polichromiom i część z nich została wykonana bezpośrednio na drewnie, część natomiast na płótnie. Muszę przyznać, że zarówno nastrój tego miejsca jak i te zadziwiające malowidła były dla mnie czymś wyjątkowym. Dziś próbując ułożyć w pewnej hierarchii miejsca, które zostawiły niepowtarzalny ślad po tej podróży, Ieud i przepiękną cerkiew na pewno umieszczę na bardzo wysokim miejscu.
jedna z najstarszych cerkwi w Rumunii - Ieud

zapierające dech polichromie w Ieud
Nieco już uduchowieni kierujemy się z powrotem na główną drogę aby dotrzeć do Bogdan Voda – kolejnej miejscowości, słynącej z przepięknej drewnianej cerkwi św. Mikołaja (Biserica Sf. Nicolae). Cerkiew pochodzi z 1718 r. i słynie ze szczególnie dobrze zachowanych malowideł. Niestety nie mamy tu już takiego szczęścia. Kościół jest zamknięty. Ja jednak kieruję się w stronę stojącej obok nowej, murowanej cerkwi, skąd dochodzi mnie boski zaśpiew odbywającego się właśnie nabożeństwa. Z przedsionka zerkam do środka, wsłuchując się w tą niezwykłą muzykę, która gra mi w uszach jeszcze przez kilka godzin.
A stąd już niedaleko do celu naszej wycieczki tego dnia - Borsy (czyt. Borszy). Powoli znów wyłaniają się góry, piętrzy się najwyższy szczyt Gór Rodniańskich – Pietrosul.
cerkiew św. Mikołaja w Bogdan Voda
i nowa cerkiew w Bogdan Voda
Do Borsy docieramy dość późno bo około 18. Jak się jednak okazuje to tu właśnie doznajemy olśnienia i przypominamy sobie, że czas w Rumunii jest przesunięty o godzinę do przodu. Jest więc już prawie 19. "Umierając z głodu" szukamy jakiegoś lokalu z dobrym jedzeniem i znajdujemy coś co budzi nasze zaufanie w centrum miejscowości. W ogródku niestety nie ma już miejsc, zmuszeni jesteśmy więc jeść w środku. Rumunia nie poszła jeszcze tak daleko jak Polska z zakazem palenia w lokalach czy miejscach publicznych. Dyskretnie uderza nas zapach nikotyny, choć podczas oczekiwania na obiad stwierdzamy, że działa tu całkiem dobra wentylacja i nie mamy z tym większego problemu. Na stół "wjeżdża" obiad, którego chyba nigdy nie włączyłabym do domowego menu. Na desce dwie gałki mamałygi, której smak podkreśla ser podobny do naszej bryndzy, do tego kupa mięsiwa wszelakiego rodzaju z kiełbasami smażonymi włącznie. Co ciekawe żadnych surówek, sałatek, jedynie mała papryczka, ostra jak brzytwa, mająca chyba pomóc w strawieniu tego bardzo niezdrowego ale jakże dobrego jedzenia.
dietetyczna kolacja w Borsa

Do hotelu odległego o kilkanaście kilometrów od Borsy docieramy około 21. To spory moloch stojący przy drodze, dość zgrabnie wkomponowany w otaczający go górski krajobraz. Dostajemy bardzo wygodne, duże pomieszczenie z nieco wydzieloną mniejszą sypialnią. O tym, że jesteśmy w górach przypomina nam nie tylko widok z obszernego balkonu ale i cudownie niska i znośna po całodziennym upale temperatura. 


I wino na dobranoc. Więcej już nie trzeba ;-)

foto: BK Sobieccy

1 komentarz:

  1. Witam ponownie
    Będę jechał z Satu Mare przez Samantę, doliną Izy, przełęcz Prislop, Gura Humora do Kaczyka. Tam mam zaplanowany nocleg u Pani Krysi (Polki). Trasa to 350 km. Czytając ten Pani odcinek mam wątpliwości czy w ciągu 1 dnia tą trasę przejadę. Jak Pani sądzi
    Pozdr. MarekB

    OdpowiedzUsuń