Baraniec

Baraniec

niedziela, 29 marca 2015

Rzymskie wakacje - dzień pierwszy

Do "wiecznego" miasta, które w trakcie naszej wyprawy zyskało nieco zmodyfikowaną nazwę "wietrzne" miasto nie ciągnęło mnie nigdy... nie ciągnęło dopóki nie sięgnęłam po raz pierwszy do lektury książki „Jedz, módl się, kochaj”. Rzym w niej opisany jest niewiarygodnie smaczny, witalny - jest kwintesencją życia. Nieśmiało więc zaczęłam snuć pewne plany, które stały się bardziej realne w naszych rozmowach.
Tym razem do naszej babskiej drużyny dołączyła Anita, Kasia i Luna. Pojechałyśmy więc do Rzymu ośmioosobową ekipą. Dzięki niezwykłej zaradności Kingi udało się dopiąć wszystkie szczegóły związane z zakupem biletów i wynajęciem mieszkania. Nad programem artystyczno-logistycznym całego tego przedsięwzięcia czuwała jak zwykle Małgosia.

Z Krakowa wylatujemy z ponad półgodzinnym opóźnieniem, w Rzymie wita nas słońce i dość porywisty wiatr – póki co jeszcze dość ciepły.

Do naszego wynajętego mieszkanka docieramy po lekkich zawirowaniach, kupując po drodze bilety, umożliwiające nam przez cały okres pobytu swobodne przemieszczanie się środkami miejskiego transportu.
W domu witamy się z Małgosią i nie tracąc czasu gotujemy szybki obiad (oczywiście upraszczam - Małgosia gotuje :-)). Na stole ląduje misa wspaniałego makaronu z sosem pomidorowo-mięsnym, parmezanem i listkami bazylii, o czerwonym winie już nie wspomnę ;-)
Zanim wychodzimy na pierwszy podbój miasta, dokonujemy jeszcze drobnych operacji finansowych, związanych z uzupełnieniem wspólnego budżetu.
miłe pierwszego dnia w Rzymie początki...
przygotowane przez Małgosię spaghetti, doskonałe czerwone wino, prezenty i pierwsze rozliczenia z naszą Księgową ;-)
Niestety z trudem oswajamy się z prognozą pogody, zwiastującą nieuchronnie deszcz i zimny wiatr, niebo za oknem utwierdza nas w tym przekonaniu. Wyposażone więc w parasole, peleryny, ciepło ubrane, w mimo wszystko doskonałych nastrojach wyjeżdżamy na pierwsze zwiedzanie.
Dopiero na miejscu dowiaduję się, że w ramach naszego zaplanowanego konkursu na najlepszą opowieść o wybranej przez siebie atrakcji turystycznej Rzymu przysługuje mi z racji ułożonego programu prawo pierwogłosu. Nie jest to dla mnie zbyt miła wiadomość, bo czasu na dobre przygotowanie się do tematu nie miałam zbyt wiele a i realia pogodowe nie sprzyjają zbytnio.
Tu wypadałoby zdradzić o czym w ogóle mowa...
Przed naszym wyjazdem postanowiłyśmy zorganizować konkurs, w którym nagrodą dla zwyciężczyni miała być zafundowana przez pozostałą część grupy kolacja, zaplanowana i z wyprzedzeniem zarezerwowana na dzień czwarty.
Tematem przewodnim mojej prezentacji stał się słynny starożytny medalion tzw. Usta Prawdy. Ponieważ o samej tej atrakcji trudno wiele mówić, uzupełniłam swój „wykład” o Bazylikę Santa Maria in Cosmedin oraz ogólne informacje na temat stylu tak wszechobecnego w Rzymie czyli
arte cosmatesca.
Szczerze mówiąc liczyłam też, że może uda się zorganizować interpretację scenki z Rzymskich wakacji, odgrywanej przez Audrey Hepburn i Gregory Pecka – nawet się do niej przygotowałam - ale niestety przed Ustami Prawdy stoi zawsze tłum zwiedzających i autentycznie nie jest łatwo zburzyć przyjęty już porządek. Pod medalion podchodzi się po prostu (czekając oczywiście uprzednio w kolejce), wkłada się dłoń do środka, zdjęcie i następny proszę... Tak to wygląda.
Za to bazylika, w której portyku umieszczone są Usta Prawdy to czysta kwintesencja eleganckiej prostoty, a posadzki Cosmatich, reprezentujące styl, o którym już wspominałam - po prostu boskie. Nie mogłam się oprzeć i w pozycji parterowej studiowałam ich fakturę, pamiętając że ktoś układał je niemalże dziesięć wieków temu.
I tak oto stały się posadzki tematem można powiedzieć przewodnim podczas zwiedzania kościołów w kolejne dni.
Myślę sobie nawet, że dysponując skromną kolekcją zdjęć o tej tematyce stworzę odrębny album, poświęcony tylko i wyłącznie podłogom rzymskich kościołów.
Oczywiście w Bazylice Santa Maria in Cosmedin oprócz posadzkowych atrakcji są również inne, jak choćby
miejsce gdzie zbierano się na naukę śpiewu kościelnego czyli tzw. Schola Cantorum ozdobiona różnokolorową mozaiką typu Kosmatów, Baldachim przechowywana w jednym z bocznych ołtarzy kościoła relikwia - czaszka św. Walentego, znajdujące się w podziemiach kolumny i bloki granitu ze starej świątyni Cerery,  chrzcielnica przerobiona z antycznego sarkofagu.  

Usta Prawdy - starożytny wykrywacz kłamstw ;-)
 Bazylika Santa Maria in Cosmedin z niezwykłymi posadzkami w stylu arte cosmatesca
Wychodząc z Kościoła zderzamy się z zupełnie "niewłoską" aurą. Pada coraz bardziej i wyraźnie się ochładza. My zaś kierujemy się na nieodległe Wzgórze Awentyńskie.
Tam absolutnie największą atrakcją wydaje się być Gaj Pomarańczowy, który już próbuję sobie wyobrazić w słoneczne, ciepłe popołudnie. My jednak najpierw idziemy pod klasztor Kawalerów Maltańskich z najsłynniejszą w Rzymie
dziurką od klucza - buco di Roma  (dosł. rzymska dziurka), przez którą podgląda się kopułę Bazyliki św. Piotra. Przy odpowiednich ustawieniach aparatu można zrobić ciekawe ujęcie.
Wzgórze Awentyńskie z Gajem Pomoarańczowym i najsłynniejszą dziurką od klucza, przez którą wzrok pada na wprost kopułę Bazyliki św. Piotra
i lekcja picia wody  ;-)
Kolejną atrakcją na Wzgórzu, absolutnie obowiązkową do zobaczenia, jest Bazylika św. Sabiny, będąca następnym przykładem stylu arte cosmatesca. Mamy niezwykłą okazję podziwiać cudownie pusty kościół, rzędy korynckich kolumn, po których ślizga się światło wpadające przez okna nawy głównej oraz małe boczne rozglifione okienka, posadzki ułożone w niezwykłe geometryczne wzory. Jest monumentalnie i niezwykle cicho.
To tu na posadzce leżał nocami św. Dominik i płakał, tu również w habit został obleczony św. Jacek, tu też przez trzy lata pracował św. Tomasz z Akwinu.
Ciekawy artykuł na temat historii związanej z tym miejscem znalazłam pod linkiem http://gosc.pl/doc/767162.Pomarancze-i-plac-z-Dominika
Bazylika św. Sabiny na Wzgórzu Awentyńskim
Z kościoła kierujemy się prosto do wspomnianego już Gaju Pomarańczowego. W deszczu podziwiamy z tarasu widokowego wspaniałą panoramę Rzymu, chełpiącego się swoją historią.
Powoli zapada zmierzch i pomimo fatalnej aury dostrzegam cudowny klimat miasta.
Zapierający dech widok na Rzym z Gaju Pomarańczowego
Nieco zmarznięte decydujemy się na powrót do naszego mieszkanka. Po drodze zaglądamy jeszcze do kawiarni na obowiązkową kawę i aperol. Robimy też zakupy z myślą o kolacji. I jak rok wcześniej na stole pojawiają się różne gatunki serów, szynka, mortadela, oliwki, karczochy oraz różnego rodzaju chrupiące przekąski. Leje się wino, leje się limoncello.
Cudownie...
kawa i aperol w pobliskiej kawiarence i doskonała kolacja w domowej atmosferze
foto: moje i Małgosi Matyjaszczyk (dziękuję)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz