Marzenia o Islandii urzeczywistniły się i pozostało po nich niezwykłe wspomnienie wspaniałych dziesięciu dni. Islandią zaraziła mnie Ela, Islandię okiem obiektywu pokazał nam Piotrek T... a potem samo się potoczyło.
Wyjazd do tego pięknego kraju trzeba zaplanować z przynajmniej półrocznym wyprzedzeniem - oczywiście mowa o pobycie indywidualnym - od stycznia więc trwało polowanie na bilety lotnicze, a w ślad za tym rezerwacje zakwaterowania oraz wynajęcie samochodu. Niestety ponieważ kraj ten należy do jednych z droższych na świecie, trzeba na taki wypad oszczędzać i odkładać.
Wybór miejsc noclegowych podyktowany był głównie lokalizacją atrakcji turystycznych i był przez nas skrupulatnie przeanalizowany, jak życie pokazało nie dość skrupulatnie. Potwierdziło to tylko nasze przekonanie o jak najwcześniejszym szukaniu noclegów a nie odkładaniu tego w nieskończoność.
Islandia jest małym krajem, w dodatku bardzo słabo zaludnionym (niewiele ponad 300 tys. mieszkańców), baza noclegowa ma więc swoje granice i zakładając, że najczęściej jeździ się tam od czerwca do sierpnia warto mieć to na uwadze.
Niewątpliwie strzałem w dziesiątkę okazał się kierunek naszego przejazdu czyli przemieszczenie się tego samego dnia na północ i i kontynuowanie podróży ścianą wschodnią, pobyt na południu i powrót do Reykjaviku.
Przed wyjazdem o Islandii wiedziałam niewiele, że to kraj ognia, wody i lodu, kraj nieprzewidywalny zmienny, tajemniczy, zaskakujący, baśniowy i elficki. Wyjazd na te dziesięć dni sprawił, że myślę o tej wyspie jako o najpiękniejszym miejscu jakie dane mi było kiedykolwiek oglądać. I nie zmieni tego przekonania ani to, że czasem deszcz zmoczy i wiatr mocniej dmuchnie, a w sierpniu zamiast w koszulce na ramiączkach biega się w kurtce puchowej. Islandia jest obłędna!
Wyjazd do tego pięknego kraju trzeba zaplanować z przynajmniej półrocznym wyprzedzeniem - oczywiście mowa o pobycie indywidualnym - od stycznia więc trwało polowanie na bilety lotnicze, a w ślad za tym rezerwacje zakwaterowania oraz wynajęcie samochodu. Niestety ponieważ kraj ten należy do jednych z droższych na świecie, trzeba na taki wypad oszczędzać i odkładać.
Wybór miejsc noclegowych podyktowany był głównie lokalizacją atrakcji turystycznych i był przez nas skrupulatnie przeanalizowany, jak życie pokazało nie dość skrupulatnie. Potwierdziło to tylko nasze przekonanie o jak najwcześniejszym szukaniu noclegów a nie odkładaniu tego w nieskończoność.
Islandia jest małym krajem, w dodatku bardzo słabo zaludnionym (niewiele ponad 300 tys. mieszkańców), baza noclegowa ma więc swoje granice i zakładając, że najczęściej jeździ się tam od czerwca do sierpnia warto mieć to na uwadze.
Niewątpliwie strzałem w dziesiątkę okazał się kierunek naszego przejazdu czyli przemieszczenie się tego samego dnia na północ i i kontynuowanie podróży ścianą wschodnią, pobyt na południu i powrót do Reykjaviku.
Przed wyjazdem o Islandii wiedziałam niewiele, że to kraj ognia, wody i lodu, kraj nieprzewidywalny zmienny, tajemniczy, zaskakujący, baśniowy i elficki. Wyjazd na te dziesięć dni sprawił, że myślę o tej wyspie jako o najpiękniejszym miejscu jakie dane mi było kiedykolwiek oglądać. I nie zmieni tego przekonania ani to, że czasem deszcz zmoczy i wiatr mocniej dmuchnie, a w sierpniu zamiast w koszulce na ramiączkach biega się w kurtce puchowej. Islandia jest obłędna!
przed zamknięciem drzwi na klucz ;-) |
Nasz wyjazd rozpoczęliśmy bardzo wcześnie bo o 3 nad ranem, Spakowani już poprzedniego dnia szybko wyjechaliśmy z Krakowa aby najpóźniej na 8 dojechać do Warszawy. To co zaoszczędziliśmy na trasie (jako, że pora wczesna i ruch niewielki), gdzieś zawieruszyliśmy szukając zarezerwowanego parkingu - w przedlotniskowym labiryncie nieco trudno się odnaleźć ;-)
Jako, że mąż mój w ową podróż jechał w wyjątkowych okolicznościach - z gustownym za to mniej wygodnym obuwiem ortopedycznym na stopie - zwrócił tym oczywiście uwagę kontrolerów podczas odprawy i został dodatkowo zlustrowany na wypadek szmuglowania ewentualnych „prochów” – na szczęście nie przerabialiśmy tego w drodze powrotnej.
Punktualnie o 10.10 skandynawskie linie lotnicze unoszą nas w podniebne przestworza. Przelot z Warszawy do Kopenhagi gdzie mamy przesiadkę trwa zaledwie półtorej godziny. Kolejny do Keflaviku zajmuje już ponad trzy. Podróżujemy jednak dużo wygodniejszym samolotem z tzw. "zabawiaczem" czyli małym komputerkiem pod nosem, umilającym nam czas muzyką, filmem, kolorowankami - co kto lubi ;-)
Kopenhaga AIRPORT |
Ech… jakżeż udziela się adrenalina gdy spod kadłuba samolotu wyłaniają się jęzory lodowców, ośnieżone szczyty, ciemnoszmaragdowe jeziora.
![]() |
reminiscencje z lotu Kopenhaga - Keflavik - radosne chwile w islandzkich rytmach Sigur Rós nad jęzorami lodowców, za szybką okienka minus 51 stopni ;-) |
W Keflaviku lądujemy o 15.15 tj. o 17.15 naszego czasu. Ta zmiana zadziwi nas jeszcze nie raz, szczególnie po powrocie ;-)
Ogromną wygodą jest fakt, że pracownik biura wynajmującego
samochody czeka na nas przy wyjściu z lotniska, nie tracimy więc czasu na szukanie firmy i
załatwianie formalności. Wszystko jest przygotowane a na parkingu obejmuję w posiadanie nasze nowe cztery kółka marki Hyunday i20. Nieco stresu
kosztuje mnie okiełznanie jego nieco inaczej działającego hamulca
(szczególnie ręcznego), o wstecznym biegu nie wspomnę - ciągle mylę go z jedynką…
No i ruszanie wprawia w osłupienie mojego męża ;-)))
![]() |
pierwsze nerwy za kółkiem podczas przejazdu przez co tu wiele kryć METROPOLIĘ - aż 200 tys. mieszkańców - co stanowi ponad 3/5 mieszkańców kraju ;-)) |
Jesteśmy w Islandii... Przed nami fascynujące dziesięć
dni, nowe wyzwania, nowe krajobrazy. Jeszcze tylko nieduże zakupy i można ruszać
w podróż dookoła wyspy. Islandia nie jest krajem zrzeszonym w Unii, ma swoją
walutę, której przelicznik trudno ogarnąć - nawet w przypadku drobnych wydatków operuje się w tysiącach. Chyba do końca wyjazdu nie byłam w stanie uwierzyć, że kufel piwa kosztuje ponad 20zł.
Trzymamy się planu i z Reykjaviku wyjeżdżamy drogą krajową (tzw. jedynką), oplatającą jednopasmową wstęgą cały kraj. W drodze modyfikujemy plan zbaczając w niezwykle
malowniczą, niecą górską drogę 47. Charakteru okolicy dodają ciemne, burzowe chmury
i subtelne smugi światła, które niczym firany przysłaniają niebo. Po objechaniu niemalże całego fiordu Hvalfjörður skręcamy w boczną 520. To pozwala nam zaoszczędzić kilka dobrych kilometrów dojazdu do głównej "1".
I tu rozpoczyna się moja przygoda z drogami szutrowymi, których w Islandii jest dość sporo. Nie dość, że wciąż jeszcze zaprzyjaźniam się z nowym samochodem to jeszcze próbuję oswoić się z tego typu nawierzchnią, w dodatku dość krętą i momentami stromą. Do tego wszystkiego zmiana pogody i deszcz za szybą.
Mała dygresja... drogi szutrowe nawet dla zwykłego samochodu bez napędu na cztery koła mogą być bardzo wygodne i wbrew pozorom szybkie - oczywiście obowiązuje ograniczenie do 80km/h. W wielu przypadkach nawierzchnia jest dobrze ubita, gładka i właściwie nie czuje się żadnej różnicy w komforcie jazdy pod warunkiem, że nie jedzie się za jakimś samochodem (to naprawdę rzadka sytuacja). Trzeba też uważać podczas mijania aby przede wszystkim się zmieścić i nie oberwać kamieniem spod przejeżdżającego obok auta. Są jeszcze tak zwane ślepe podjazdy oznaczane napisem "blindhead", czyli miejsca (najczęściej górki, nierzadko za zakrętem), gdzie z naprzeciwka nie wiedzieć kiedy może coś wyjechać.
Z wszystkich przejechanych tras szutrowych najprzyjemniej wspominam drogę 835 z Laufas, traumatyczny natomiast może być przejazd 864 zwłaszcza na odcinku Asbyrgi -Dettifoss.
I tu rozpoczyna się moja przygoda z drogami szutrowymi, których w Islandii jest dość sporo. Nie dość, że wciąż jeszcze zaprzyjaźniam się z nowym samochodem to jeszcze próbuję oswoić się z tego typu nawierzchnią, w dodatku dość krętą i momentami stromą. Do tego wszystkiego zmiana pogody i deszcz za szybą.
Mała dygresja... drogi szutrowe nawet dla zwykłego samochodu bez napędu na cztery koła mogą być bardzo wygodne i wbrew pozorom szybkie - oczywiście obowiązuje ograniczenie do 80km/h. W wielu przypadkach nawierzchnia jest dobrze ubita, gładka i właściwie nie czuje się żadnej różnicy w komforcie jazdy pod warunkiem, że nie jedzie się za jakimś samochodem (to naprawdę rzadka sytuacja). Trzeba też uważać podczas mijania aby przede wszystkim się zmieścić i nie oberwać kamieniem spod przejeżdżającego obok auta. Są jeszcze tak zwane ślepe podjazdy oznaczane napisem "blindhead", czyli miejsca (najczęściej górki, nierzadko za zakrętem), gdzie z naprzeciwka nie wiedzieć kiedy może coś wyjechać.
Z wszystkich przejechanych tras szutrowych najprzyjemniej wspominam drogę 835 z Laufas, traumatyczny natomiast może być przejazd 864 zwłaszcza na odcinku Asbyrgi -Dettifoss.
Na zdjęciach poniżej pejzaże widziane z drogi 47 oplatającej fiord Hvalfjörður
Objazd wspomnianego fiordu zajmuje nam więcej czasu niż się spodziewaliśmy i dość późno docieramy do jednego z najniezwyklejszych miejsc - Hraunfossar. Niestety niezbyt przyjazna pogoda nie pozwala do końca zachwycać się kaskadowo spływającymi wodospadami, trudno też wypatrzyć tak zachwalaną turkusową toń rzeki Hvita. Niewątpliwie miejsce to jednak zobaczyć warto.
![]() |
niezwykle widowiskowe (może nie przy tym świetle) wodospady lawowe Hraunfossar |
Wracając do "1" zatrzymujemy się jeszcze po drodze przy największym w Europie gorącym źródle. Co sekundę Deildartunguhver wyrzuca 180l niemalże wrzącej wody. Unoszące się opary tworzą zjawiskową scenerię w promieniach próbującego się przebić przez gęste chmury słońca. Wszystkiemu towarzyszy zapach siarkowodoru, z którym zetkniemy się jeszcze nie raz.
![]() |
największe w Europie gorące źródła |
Bliżej północnych części wyspy odczuwamy poprawę pogody. Mimo dość późnej pory wciąż towarzyszy nam zachodzące słońce, tworząc na niebie kolorowy spektakl, szczególnie intrygujący w ciągnącej się części fiordu Hrútafjörður.
![]() |
o tym jak Basia samochód wyczarowała ;-) |
boski, nie kończący się zachód słońca w okolicy Hrútafjörður (północno-zachodnia część Islandii) |
Do Blönduós docieramy przed samą północą, bez trudu znajdując nasze pierwsze miejsce noclegowe. Zasypiamy jak niemowlęta.
Jak się okazało pensjonat prowadzi przemiła Polka. Podczas śniadania mamy okazję porozmawiać chwilę o tym jak jej się żyje w Islandii, pozyskać kilka wskazówek.
Trasa:
Keflavik - Blönduós - 375 km z uwzględnieniem objazdu fiordu Hvalfjörður i Hraunfossar
zdjęcia: BK Sobieccy
Trasa:
Keflavik - Blönduós - 375 km z uwzględnieniem objazdu fiordu Hvalfjörður i Hraunfossar
zdjęcia: BK Sobieccy
Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy. Piszesz z takim zachwytem, że zastanawiam się, czy może kiedyś i ja?
OdpowiedzUsuńMałgoś, znając Twoją niezwykłą wrażliwość na piękno oddałabyś się bez opamiętania mimo że do innej aury już przywykłaś ;-) dziękuję za ciepłe słowa i pozdrawiam bardzo bardzo...
OdpowiedzUsuńOd tygodnia wybieram się w myślach do teg kraju-pisz...! I pisz co tam ta Polka powiedziała:)
OdpowiedzUsuńDziękuję:)
polecam wyjazd w realu ;-))
UsuńPani, która prowadzi pensjonat w Blondous mieszka w Islandii już od kilkunastu lat, zanim jednak przejęła ten pensjonat mieszkała w totalnej dziczy na najbardziej wysuniętym północno-zachodnim fiordzie Islandii. Jest niezwykle sympatyczną i otwartą osobą i to widać w kontakcie z turystami, z którymi zawsze chętnie porozmawia i doradzi. Trudno tak w kilku słowach napisać wszystko w szczegółach. Ale to co najbardziej mi utkwiło, to fakt że mimo iż wyszła za mąż za Islandczyka wcale nie sprawiło, że było łatwiej stawiać pierwsze kroki w nowym biznesie, często rzucano jej kłody pod nogi... po prostu raczej niechętnie patrzy się na obcokrajowca, który chce pracować na siebie a nie dla kogoś. Pozdrawiam B