Baraniec

Baraniec

niedziela, 23 marca 2014

Babska Bolonia i nie może być inaczej - część III

Kolejny piękny dzień w Bolonii i kolejna masa wspaniałych przeżyć. Tu znów odwołam się do mojej ulubionej Blogerki, która nie dość że streściła cały ten dzień to jeszcze dodała garść faktów historycznych uzupełniających naszą wiedzę turystyczną.

więcej na temat dnia czwartego - blog MM

śniadanie w naszej ulubionej kawiarence ;-) - foto: Beata Wojtys

Kinga w oczekiwaniu na autobus

i cała reszta w oczekiwaniu na autobus ;-))
I tak zaczynamy dzień wizytą w przepięknym Sanktuarium San Luca, do którego jedna z dróg prowadzi na wzgórze "portykowym szlakiem", ciągnącym się przez prawie 3 km. Wspaniały spacer, jeszcze piękniejszy widok z góry i jakże uroczysta msza święta.

początek szlaku portykowego wiodącego na wzgórze z Sanktuarium San Luca


już blisko ... ;-)

wnętrze Sanktuarium San Luca




Madonna św. Łukasza


widok z Sanktuarium




ja fotografuję dziewczyny...
Małgosia fotografuje mnie ;-) - foto: Małgosia Matyjaszczyk
Kolejny czworonóg, któremu Kinga nie przepuściła ;-)



Tak sobie myślę, że sezon dla artystów się dopiero zaczyna - to jedyny, którego namierzyłyśmy schodząc w dół wzgórza


;-)))






i zatoczyłyśmy pętęlkę ;-)
Nieco później kierując się w stronę centrum miasta poddajemy się urokowi starej części Bolonii a szczególnie utkanej kolorami ulicy Saragozza. Zupełnie nie wiem dlaczego klimat uliczki Santa Catarina, przy której pierwotnie miałyśmy jeść obiad, kojarzył mi się bardziej z portowymi zaułkami ;-)
I wreszcie chwila dla nóg spoczynku, zasłużony czas na obiad. Tym razem pyszna pizza z dzbankiem wina, do tego tradycyjnie sałatki.

portyków ciąg dalszy...
Porta Saragozza
oczom naszym ukazała się bajecznie kolorowa ulica Saragozza


kolejna odsłona portyków

ulica Santa Catarina


tu wciąż wije się ulica Saragozza
Nic tak nie dopełnia smakowitego obiadu jak jeszcze bardziej smakowity deser. I tu znów oddałyśmy pierwszeństwo Kindze, która zaprowadziła nas do kolejnego lodowego raju. Zafascynowane ciekawymi smakami jak choćby rozmaryn z cytryną, czy bazylia z ananasem nie zauważyłyśmy, że jesteśmy poniekąd w Islandii. Po pierwsze nazwa lokalu Islanda, po drugie wystawa pięknych zdjęć z boskimi krajobrazami z tej wyspy. My z Elą byłyśmy doprawdy w siódmym niebie ;-)

a to już w lodziarni Islanda - cytryna z rozmarynem - pycha!

lodowe menu dnia ;-)

mój smakowity wybór ;-)

Islandia w Islandii i my w Islandii (foto: Beata Wojtys)
Tak włócząc się zbliżałyśmy się do centrum miasta aby wspólnie z Krzysztofem - pryncypałem Małgosi - udać się na wystawę malarstwa holenderskiego z przepiękną "Dziewczyną z perłą" Jana Vermeera na czele. Malarstwa Holendrów nie trzeba specjalnie reklamować, ja jednak zawsze miałam słabość do Jana Steena, który w sposób niezwykły potrafił oddać tematykę ilustrującą życie codzienne. Z jego obrazu "Jak starzy śpiewają, tak młodzi zagrają" daje się wręcz słyszeć plusk wina wylewanego z dzbana.
No i chyba należy zaprzeczyć patrząc na dziewczynę z perłowym kolczykiem w uchu, że malarze holenderscy malowali ludzi starych i pokurczonych ;-)). Z obrazu spogląda na nas piękna, młoda kobieta, od której bije świeżość i i pewna doza melancholii, a zdobiąca jej ucho perła w rzeczywistości bardziej przypomina srebrna kulkę ;-).
Organizatorom wystawy na pewno należy się uznanie za doskonałe wykorzystanie oświetlenia, które jeszcze głębiej wydobyło z obrazów mistrzostwo gry światła i cienia.

Kolegium Hiszpańskie, z pięknym malarstwem iluzjonistycznym na dziedzińcu




odrobina detali w stylu andaluzyjskim ;-)



kolejny model do kolekcji Beaty ;-)

ha... podobne zdjęcie zrobiłam rok temu we Florencji
przed wejściem do muzeum 
kolejka do wejścia na wystawę  (foto: Małgosia Matyjaszczyk) 
Po tak sycącej uczcie duchowej na niemalże koniec dnia, doświadczyłyśmy jeszcze ciekawych wrażeń w jednej kawiarenek, do której wstąpiliśmy po wystawie. Kafejka o niezwykłym wystroju z mnóstwem drobiazgów, o które co rusz można było się potknąć lub je trącić. Uwagę jednak przykuwała galeryjka, gdzie obok znanych postaci z branży rozrywkowej królowały fotosy dość malowniczej właścicielki lokalu - dodam w dużo młodszym  wydaniu, zaskakująco mocno przypominającym naszą Wiolettę Willas. Pani może istotnie nie szafowała uśmiechami -była raczej niemiła - robiła jednak doskonały spritz apaerol i pyszne maleńkie zakąseczki ;-)
Anegdotkę jaka nam się przytrafiła w owym lokum przywoła specjalnie w oddzielnym wpisie Małgosia.

kawiarnia "Opera, caffè e tulipani" przy Via Alessandrini, 7 - adres wart zapamiętania!


A nasze przyzwyczajenia do nocnych degustacji... no cóż stały się faktem. Dobre wino, sery i mortadella znów zagościły na naszym stole.

8 komentarzy:

  1. Oglądałam Was u Małgosi i zachwycałam się Wami i Bolonia i całym tym pięknie kobiecym połączeniem Cudne jesteście! A Wasze flamenco... ho, ho... ! Uroniłam łzę łącząc ją ze śmiechem:)
    Pozdrawiam serdecznie-ewelina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bardzo dziękuję za ciepłe słowa i rzeczywiście można tu mówić o kobiecym połączeniu: pięknym, zwariowanym, zabawnym...
      również pozdrawiam bardzo ciepło ;-)

      Usuń
  2. Ja też od Małgosi dotarłam do Ciebie.
    Bolonię znam z wiosennych targów książek dla dzieci. Ale Ja ciągle jestem pod wrażeniem tańca...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. taniec a przynajmniej jego namiastka towarzyszyła nam niemalże wszędzie, dłonie i klaty mamy już zakodowane przez lata wbijania młotkiem na zajęciach ;-)))

      Usuń
  3. Nie mogę dopisać się do obserwatorów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hmmm... ja się na szczegółach technicznych niestety nie znam - może Małgoś pomoże ;-)?

      Usuń
  4. Basiu, zobacz Bolonia przysparza nowych znajomości :) Hurra :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech... tęsknię już za wami w KOMPLECIE ;-)))

      Usuń