Kolejny piękny dzień w Bolonii i kolejna masa wspaniałych przeżyć. Tu znów odwołam się do mojej ulubionej Blogerki, która nie dość że streściła cały ten dzień to jeszcze dodała garść faktów historycznych uzupełniających naszą wiedzę turystyczną.
więcej na temat dnia czwartego - blog MM
|
śniadanie w naszej ulubionej kawiarence ;-) - foto: Beata Wojtys |
|
Kinga w oczekiwaniu na autobus |
|
i cała reszta w oczekiwaniu na autobus ;-)) |
I tak zaczynamy dzień wizytą w przepięknym Sanktuarium San Luca, do którego jedna z dróg prowadzi na wzgórze "portykowym szlakiem", ciągnącym się przez prawie 3 km. Wspaniały spacer, jeszcze piękniejszy widok z góry i jakże uroczysta msza święta.
|
początek szlaku portykowego wiodącego na wzgórze z Sanktuarium San Luca |
|
już blisko ... ;-) |
|
wnętrze Sanktuarium San Luca |
|
Madonna św. Łukasza |
|
widok z Sanktuarium |
|
ja fotografuję dziewczyny... |
|
Małgosia fotografuje mnie ;-) - foto: Małgosia Matyjaszczyk |
|
Kolejny czworonóg, któremu Kinga nie przepuściła ;-) |
|
Tak sobie myślę, że sezon dla artystów się dopiero zaczyna - to jedyny, którego namierzyłyśmy schodząc w dół wzgórza |
|
;-))) |
|
i zatoczyłyśmy pętęlkę ;-)
|
Nieco później kierując się w stronę centrum miasta poddajemy się urokowi starej części Bolonii a szczególnie
utkanej
kolorami ulicy Saragozza. Zupełnie nie wiem dlaczego klimat uliczki Santa Catarina, przy której pierwotnie miałyśmy jeść obiad, kojarzył mi się bardziej z portowymi zaułkami ;-)
I wreszcie chwila dla nóg spoczynku, zasłużony czas na obiad. Tym razem pyszna pizza z dzbankiem wina, do tego tradycyjnie sałatki.
|
portyków ciąg dalszy... |
|
Porta Saragozza |
|
oczom naszym ukazała się bajecznie kolorowa ulica Saragozza |
|
kolejna odsłona portyków |
|
ulica Santa Catarina |
|
tu wciąż wije się ulica Saragozza |
Nic tak nie dopełnia smakowitego obiadu jak jeszcze bardziej smakowity deser. I tu znów oddałyśmy pierwszeństwo Kindze, która zaprowadziła nas do kolejnego lodowego raju. Zafascynowane ciekawymi smakami jak choćby rozmaryn z cytryną, czy bazylia z ananasem nie zauważyłyśmy, że jesteśmy poniekąd w Islandii. Po pierwsze nazwa lokalu Islanda, po drugie wystawa pięknych zdjęć z boskimi krajobrazami z tej wyspy. My z Elą byłyśmy doprawdy w siódmym niebie ;-)
|
a to już w lodziarni Islanda - cytryna z rozmarynem - pycha! |
|
lodowe menu dnia ;-) |
|
mój smakowity wybór ;-) |
|
Islandia w Islandii i my w Islandii (foto: Beata Wojtys) |
Tak włócząc się zbliżałyśmy się do centrum miasta aby wspólnie z Krzysztofem - pryncypałem Małgosi - udać się na wystawę malarstwa holenderskiego z przepiękną "Dziewczyną z perłą" Jana Vermeera na czele. Malarstwa Holendrów nie trzeba specjalnie reklamować, ja jednak zawsze miałam słabość do Jana Steena, który w sposób niezwykły potrafił oddać tematykę ilustrującą życie codzienne. Z jego obrazu "Jak starzy śpiewają, tak młodzi zagrają" daje się wręcz słyszeć plusk wina wylewanego z dzbana.
No i chyba należy zaprzeczyć patrząc na dziewczynę z perłowym kolczykiem w uchu, że malarze holenderscy malowali ludzi starych i pokurczonych ;-)). Z obrazu spogląda na nas piękna, młoda kobieta, od której bije świeżość i i pewna doza melancholii, a zdobiąca jej ucho perła w rzeczywistości bardziej przypomina srebrna kulkę ;-).
Organizatorom wystawy na pewno należy się uznanie za doskonałe wykorzystanie oświetlenia, które jeszcze głębiej wydobyło z obrazów mistrzostwo gry światła i cienia.
|
Kolegium Hiszpańskie, z pięknym malarstwem iluzjonistycznym na dziedzińcu |
|
odrobina detali w stylu andaluzyjskim ;-) |
|
kolejny model do kolekcji Beaty ;-) |
|
ha... podobne zdjęcie zrobiłam rok temu we Florencji |
|
przed wejściem do muzeum |
|
kolejka do wejścia na wystawę (foto: Małgosia Matyjaszczyk)
|
Po tak sycącej uczcie duchowej
na niemalże koniec dnia,
doświadczyłyśmy jeszcze ciekawych wrażeń w jednej kawiarenek, do której wstąpiliśmy po wystawie. Kafejka o niezwykłym wystroju z mnóstwem drobiazgów, o które co rusz można było się potknąć lub je trącić. Uwagę jednak przykuwała galeryjka, gdzie obok znanych postaci z branży rozrywkowej królowały fotosy dość malowniczej właścicielki lokalu - dodam w dużo młodszym wydaniu, zaskakująco mocno przypominającym naszą Wiolettę Willas. Pani może istotnie nie szafowała uśmiechami -była raczej niemiła - robiła jednak doskonały spritz apaerol i pyszne maleńkie zakąseczki ;-)
Anegdotkę jaka nam się przytrafiła w owym lokum przywoła specjalnie w oddzielnym wpisie Małgosia.
|
kawiarnia "Opera, caffè e tulipani" przy Via Alessandrini, 7 - adres wart zapamiętania! |
A nasze przyzwyczajenia do nocnych degustacji... no cóż stały się faktem. Dobre wino, sery i mortadella znów zagościły na naszym stole.
Oglądałam Was u Małgosi i zachwycałam się Wami i Bolonia i całym tym pięknie kobiecym połączeniem Cudne jesteście! A Wasze flamenco... ho, ho... ! Uroniłam łzę łącząc ją ze śmiechem:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie-ewelina
bardzo dziękuję za ciepłe słowa i rzeczywiście można tu mówić o kobiecym połączeniu: pięknym, zwariowanym, zabawnym...
Usuńrównież pozdrawiam bardzo ciepło ;-)
Ja też od Małgosi dotarłam do Ciebie.
OdpowiedzUsuńBolonię znam z wiosennych targów książek dla dzieci. Ale Ja ciągle jestem pod wrażeniem tańca...
taniec a przynajmniej jego namiastka towarzyszyła nam niemalże wszędzie, dłonie i klaty mamy już zakodowane przez lata wbijania młotkiem na zajęciach ;-)))
UsuńNie mogę dopisać się do obserwatorów.
OdpowiedzUsuńhmmm... ja się na szczegółach technicznych niestety nie znam - może Małgoś pomoże ;-)?
UsuńBasiu, zobacz Bolonia przysparza nowych znajomości :) Hurra :)
OdpowiedzUsuńEch... tęsknię już za wami w KOMPLECIE ;-)))
Usuń