Baraniec

Baraniec

sobota, 3 sierpnia 2013

reminiscencje toskańśkie - odsłona szósta (Siena i okolice)



Kolejny dzień. Wyjeżdżamy tradycyjnie około 13, za nami poranne warsztaty, wspaniała kawa i lampka Aperolu. W planie Siena, którą mijaliśmy dnia poprzedniego, powtarzamy więc spory fragment trasy. Znów przewijające się jak kalejdoskopie pyszne widoki regionu Chianti. Wjazd do Sieny bardzo mnie zaskakuje - skali miasta z tej naszej drogi dojazdowej praktycznie nie widać. Jeszcze dobrze nie wychodzimy z parkingu podziemnego jak oczom naszym ukazuje się cały urok miasta w jego czerwonym sieneńskim odcieniu. Widok mnie dosłownie oszałamia - morze wysokich kolorowych kamienic, pnących się stromo w górę. Tej stromości doświadczam idąc w kierunku Piazza del Campo. Moje białe, śliczne i wygodne jak dotąd sandałki są niczym ślizgawka i z trudem pokonuję spore nachylenie placu. Jest moment, że zastanawiam się nawet czy najnormalniej nie zdjąć butów.  

tak przywitała nas Siena po wyjściu z parkingu


w drodze na Piazza del Campo


Plac o którym wspomniałam mnie absolutnie oczarowuje, przyznam że jeszcze takiego nigdzie nie widziałam. Ma on kształt ogromnej muszli, a bruk podzielony jest na dziewięć części. Najwymowniej widać to z góry wieży Torre del Manghia, na którą ubolewam niestety nie wyszłam (czekam na zdjęcia Eli). Wieża jest bardzo smukła i wysoka na 102 m a jej architekci - co wyczytałam z przewodnika - musieli złożyć przysięgę, że wieża się nie zawali.
 Piazza del Campo




wieża Torre del Manghia
Z placu kierujemy się w podgrupach w stronę katedry, tej która do dziś konkuruje z katedrą florencką. Podziwiamy koronkową fasadę, ozdobioną wieżyczkami i różnymi posągami. Całość dodatkowo uatrakcyjnia naprzemienne ułożenie czarnego i białego kamienia w bocznych fasadach, wieży i na filarach we wnętrzu. Te ostatnie nawet nieco mi przypominają Mesquitę w Kordobie. Jestem pod wrażeniem zwiedzając katedrę. Przepiękna ambona, niezwykłe posadzki, biblioteka i freski – bajeczne!

Katedra sieneńska



















Po tak mocnych wrażeniach łapiemy oddech spacerując uliczkami miasta. Zatrzymujemy się również na coś do zjedzenia.
Siena mnie zachwyciła i będzie to niewątpliwie wśród miast numer jeden na dłuższe zwiedzanie. 







W drodze powrotnej wjeżdżamy do uroczego miasteczka San Gimignano, zwanego średniowiecznym Manhatanem, co wiąże się posiadaniem w przeszłości aż 72 wież  - dziś pozostało ich zaledwie 17. Robimy krótki spacer po uliczkach miasteczka, zaglądając na mury, skąd tradycyjnie chłoniemy piękne widoki okolic w barwnym zielonym melanżu.





No i wreszcie lody z lodziarni na Piazza Della Cisterna, które ponoć słyną na cały świat. Faktycznie różnorodność smaków sprawia, że stojąc przed ladą odczuwa się lekki niepokój na myśl które wybrać. Nie jestem jednak przekonana, że ich smak to absolut. Najważniejsze że nie jest tak gorąco jak we Florencji i lody nie leją się po dłoniach ;-).


fot.Przemek










Zaledwie kilka kilometrów od San Gimingiano leży kolejne urokliwa miejscowość - Certaldo. Jest już dość późno, głód doskwiera, więc nie oceniamy w pełni walorów tego zakątka, a szkoda bo pięknie tu! W oczekiwaniu na zwolnienie miejsc w restauracji robimy sobie pod wodzą Grześka zajęcia palmasowe - co za piękne okoliczności przyrody. 
Do Montagnany wracamy wyjątkowo późno bo grubo po pierwszej w nocy… co i tak nie ma znaczenia - jest tyle wina do wypicia a noc taka piękna... ;-) 







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz