Baraniec

Baraniec

piątek, 19 lipca 2019

Znów na pięcie "włoskiego buta" - Apulia dzień trzeci

Kolejny dzień rozpoczynamy od orzeźwiającej kąpieli w basenie. To też okazja aby obejrzeć otoczenie naszego krasnoludzkiego domku. Trzeba przyznać, że panuje tu przytulna atmosfera i wszystko zdaje się być we właściwym miejscu. Włosi mają niezwykłą umiejętność komponowania swoich ogrodów, Wszędzie pełno tu umieszczonych niby niedbale detali, podkreślających charakter miejsca. Moją uwagę przykuwają ogromne amfory, szczególnie atrakcyjnie wyglądające w nocy, kiedy przez maleńkie otwory przenika światło. 
dachy naszej Ginevry
nasz hobitton o poranku ;-)
i jego malownicze otoczenie
Nasz gospodarz z samego rana przynosi nam jeszcze ciepłe, słodkie rogaliki, wypijamy kawę i ruszamy w trasę do Alberobello. Cieszę się, bo mam wreszcie okazję odczarować to miejsce. Podczas naszej ostatniej podróży do Apulli, miasteczko zwiedzałyśmy w strugach deszczu i w wietrze, tak silnym że konstrukcje naszych parasoli zmieniały swoje kształty z minuty na minutę. I choć miało to swój urok, bo rzadko się widzi obrazki turystyczne z zimnego, tonącego w szarościach miasteczka, to jednak zdecydowanie bardziej odpowiada mi Alberobello pod niebem w kolorze wysyconego błękitu, nawet jeśli z tego nieba leje się żar.
Miejsce postojowe znajdujemy tuż przy centrum, parkując w cieniu drzew prywatnego gaju oliwnego.
O Alberobello już pisałam a’propos naszej babskiej wyprawy w 2017 r. W tych okolicznościach jest to jednak coś nowego. Niespiesznie spacerujemy wąskimi uliczkami, z chęcią oddalając się do głównych arterii pełnych turystów. Jak zwykle kuszą małe sklepiki pełne pamiątek. Nie mogę się oprzeć pokusie i kupuję do naszej łazienki delikatny ażurowy lampion, wielkości w sam raz odpowiedniej do upchnięcia pomiędzy bluzkami w jednej z walizek.
Na miasto można spokojnie poświęcić nie więcej niż 2 godziny. Nam też to tyle zajmuje. 
zawitaliśmy w Alberobello - stolicy apulijskich trulli

dachy łączy jedno - są zawsze w kształcie stożka ;-)
biel trulli przełamują kolory kwiatów, pnącz...
fajnie zapuścić się w nieco mniej uporządkowaną część miasteczka 

no i grzech nie wkomponować czerwieni mojej sukienki w czystą biel ścian 
Na koniec, tuż obok trulowego kościółka, słuchamy jeszcze delikatnych dźwięków wydobywających się spod palców ulicznego artysty, uderzających w metalowe misy handpan. Kupujemy płytę i jak się okaże w domu, zabrzmi całkiem nieźle zabierając nas z powrotem w klimat tamtych chwil.
a niemalże na pożegnanie, chwila dla ucha... delikatne dźwięki handpanów spod palców Hunzy
i jeszcze ostatnie spojrzenie na morze stożkowatych dachów
Jest tak gorąco, że bez chwili wahania modyfikujemy nasz plan i kierujemy się w stronę morza, zachęceni przez naszego gospodarza Andreę do poszukania miejsca na plaży tuż przy Polignano a Mare. Jeśli ktoś w tej okolicy spodziewa się znaleźć piaszczysty brzeg i łagodne nadbrzeże to będzie mocno zdziwiony. Linia brzegowa, ciągnąca się wzdłuż okolicy Polignano a Mare, to lita wapienna skała, mocno zerodowana wskutek kontaktu z niespokojną wodą.
Z parkingu, na którym zatrzymało się raptem kilka samochodów, schodzimy dość stromo w dół i znajdujemy kawałek raju dla siebie. Wokół tylko otaczające nas spienione, szmaragdowe wręcz morze, rozbryzgujące się z impetem o pobliskie skały. Jakże koi ten widok… rozmarza…
Aby wejść do wody trzeba obowiązkowo założyć coś na stopy, bo podłoże jest ostre i nierówne. Okazuje się, że pływanie przy tych falach jest też raczej niełatwe, ale już samo zanurzenie się i popluskanie przynosi ulgę. Przesiąknięta zapachem soli, morska bryza powoduje, że odczucie upału przestaje być nieznośne. 
Na plaży spędzamy cudowne dwie godziny.
taka chałupa na trasie Alberobello - Polignano a Mare
i wreszcie chwila wytchnienia od upału... 
nasz kawałek nieba na nietypowej plaży
dookoła tylko skały, woda i my
po kąpielach można fotograficznie spenetrować skałę, omywaną przez morską falę 
liczne rowy, rowki skalne na wyższych półkach wypełnia sól wytrącona podczas parowania morskiej wody  
Będąc w Polignano a Mare trudno odmówić sobie wizyty w kilku miejscach, z których miejscowość słynie. Chcę je pokazać Panu Mężowi. Kierujemy się więc w stronę wybrzeża (Pietra Piatta), z którego roztacza się cudowny widok na klif z rozpiętym na nim zabytkowym centrum i skalistą plażę wypełnioną spragnionymi ochłody ludźmi. 
jak toto rośnie tak pięknie w tym gorącym kraju???
Pietra Piatta, skalista plaża, z której zachwyca wkomponowane w morski krajobraz kawałek zabytkowego centrum

sezon letni to czas dla amatorów kąpieli i przede wszystkich skoków do wody. Byliśmy świadkami jednego z nich, mrożącego krew w żyłach

A zaledwie kilkadziesiąt metrów dalej przed zejściem na plażę stoi pomnik piosenkarza Domenico Modugno, pod którym robię pamiątkowe zdjęcie z dedykacją dla moich koleżanek z grupy wsparcia La Dolce Vita. Jakbym słyszała nasze zbiorowo odśpiewane Volare… 

pomnik Domenico Modugno, jednego ze sławniejszych włoskich piosenkarzy  

Ruszamy dalej, przechodząc przez wsparty na mocnych kolumnach most przy Piazza Giuseppe Verdi, skąd roztacza się niezapomniany widok na zatokę z grotami Piana i Grotta sotto Bastione di Santo Stefano.

widok z mostu przy Piazza Giuseppe Verdi, skąd roztacza się niezapomniany widok na zatokę z grotami Piana i Grotta sotto Bastione di Santo Stefano

Stąd już całkiem blisko do balkonu widokowego nad grotą dell’Arcivescovado. Tu młoda dziewczyna zaczepia nas, z pytaniem czy nie mamy ochoty na zdjęcie zrobione polaroidem. Chwilę się wahamy, ale że dziewczę sympatyczne i miło się z nią rozmawia, a my do zdjęć tego typu mamy sentyment, w kilka chwil później trzymając już biały kartonik w dłoniach, obserwujemy jak coraz wyraźniej pojawiają się na nim nasze twarze.  
obowiązkowy punkt widokowy  w Polignano a Mare ... groty, groty, groty...

Czas na pożegnanie pięknego Polignano a Mare i przejazd do odległego o kilka kilometrów Monopoli. Znalezienie obrysowanego białą linią prostokącika, oznaczającego darmowe miejsce parkingowe w miejscowości turystycznej, choćby takiej ja Monopoli graniczy z cudem, nam jednak po jednej rundce honorowej się to udaje i to tuż obok parkingu Piazzale Cristoforo Colombo. Stąd już zaledwie kilka kroków dzieli nas od słynnej z pocztówkowych widoków zatoki. 
Jest późne popołudnie, warunki do fotografowania słynnych niebieskich łódek dość wymagające, więc zamykamy je w zaledwie kilku kadrach.
port w Monopoli 
Nasz spacer, zupełnie niespieszny, zaczyna się więc od portu Monopoli, z którego udajemy się pod zamek Castello di Carlo V a Monopoli i Bastione Santa Maria. Stąd labiryntem wąskich uliczek, zdając się na totalny przypadek zwiedzamy stare miasto. Oczywiście nie może zabraknąć wizyty w katedrze Cattedrale Maria Santissima della Madia. O tym jak bardzo przypadkowe jest nasze szwendanie się jest kilkukrotny powrót w to samo, bardzo charakterystyczne dla miasta miejsce, a mianowicie pod bramę Arco Del Porto.
Piazza Palmieri
Arco Del Porto
katedra Maria Santissima della Madia
rower jaki jest, każdy widzi :-))))

Będąc w Monopoli nie wyobrażamy sobie kolacji bez owoców morza, szukamy więc jakiejś zacnej knajpki. Wybór pada na szczycącą się dobrymi opiniami Trattoria La Locanda Dei Mercanti, ulokowanej przy Via Giuseppe Garibaldi, 44. Już na dzień dobry okazuje się, że o godzinie 19.30 (otwarcie restauracji) nie ma żadnego wolnego stolika. Cudem udaje się jakieś miejsce dla nas wygospodarować. I co też się dzieje na talerzach? W ramach przystawki zamawiamy specjalność firmy, czyli zestaw kilku różnych smakołyków. Jeszcze nie wiemy, że będą nam one przynoszone partiami. I gdy już się wydaje, że to koniec, na stole pojawiają się kolejne, od sałatek z ośmiornicy czy kalmarów przez krewetki czy smażone w ciekawy sposób kawałki ryby, o mulach nie wspomnę. Wszystko smakuje wyśmienicie, a danie główne to istna poezja - różnorodne owoce morza w motaninie skąpanych w sosie pomidorowym nitek makaronu. Na deser już brakuje miejsca ale na pyszną kawę nigdy!

niezapomniana kolacja w Trattoria La Locanda Dei Mercanti
we Włoszech na ciekawskie spojrzenia reaguje się uśmiechem 
żegnamy Monopoli
Po kolacji włóczymy się jeszcze trochę, by późnym wieczorem zameldować się w naszym hobittonie. Nad basenem spotkamy małżeństwo ze Śląska, które mieszka w domku obok. Dobrze nam się gada.

Zamykamy dzień kilkoma rundkami w nastrojowo podświetlonej ożywczej wodzie.
a przed zaśnięciem jeszcze kilka rundek w nastrojowo oświetlonym basenie


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz