Baraniec

Baraniec

piątek, 18 listopada 2011

Mieć Rusinową tylko dla siebie - bezcenne ;-)

Kiedy normalni ludzie przewracają się na drugi bok, korzystając z nadprogramowej godziny jaką daje nam zmiana czasu z letniego na zimowy, tacy wariaci jak my wstają w środku nocy, po to aby upoić się jesiennym wschodem słońca na Rusinowej Polanie. 
Startujemy z Wierch Porońca, gdzie zostawiamy samochód i dzierżąc w dłoniach, tudzież na czole latarki ruszamy na szlak. Przed nami godzinne, bardzo wygodne podejście na Polanę. Wszystko idzie zgodnie z planem jesteśmy bardzo podekscytowani  a pierwsze widoki na wyłaniające   się z czarnych czeluści Tatry są niesamowite. Po około 20 minutach marszu orientujemy się, że od jakiegoś czasu nie napotkaliśmy znaku na szlaku. Sprawdzamy jeszcze kawałek dalej ale niestety żadnych znaków, żadnych śladów. Mapa sugeruje, że mogliśmy zejść na jedną ze ścieżek, które odbijają od tej głównej, wracamy więc. Może pominę dalsze nasze poszukiwania, co jest tym bardziej paradoksalne, że ścieżka szeroka jak stół a szlak należy do jednych z łatwiejszych (tzw. szlaków spacerowych). Na dodatek udziela się lekka nerwowość, że w końcu idziemy  na wschód słońca – każda minuta jest więc na wagę złota. Oczywiście aby się zupełnie pogrążyć... ścieżka, która szliśmy była tą właściwą, a że nie ma znaku na odcinku prawie 15 minut to już detal. ;-)))) W końcu mało kto chodzi tędy ciemną nocą.
Na Polanę Rusinową docieramy oczywiście lekko spóźnieni. Nic to jednak … magia tego miejsca działa niezależnie od planów, pogody i innych czynników.
Rozległa łąka tonie w miękkim ciepłym świetle, które ledwo co rozświetliło szczyty Tatr. Jest bajkowo i co najważniejsze pusto. Cała Polana Rusinowa dla nas – niewyobrażalne szczęście. Kto tam był choć raz, wie o czym mówię. Siadamy na ławkach delektując się pysznymi widokami.
Jakiś czas później ruszamy na Gęsią Szyję. To moje czwarte już wejście, nigdy jednak nie szło mi się tak dobrze. Jest rześko a z reguły wejściom tym towarzyszyło nam palące słońce, co wykańcza przy tym krótkim choć dość stromym podejściu. Na Gęsiej wciąż jesteśmy sami. Chłoniemy piękną panoramę  od wschodu lekko zamgloną i mocno niekontrastową.
Na szczycie spędzamy ponad pół godziny i schodzimy. A Polana Rusinowa wciąż pusta i wciąż piękna. Jeszcze chwila odpoczynku i ruszamy na Wierch Poroniec. Po drodze mijamy pierwszych ludzi, których z każdą chwilą jest coraz więcej. Idą na mszę do kościółka na Wiktrówkach.
To moje pierwsze zejście z gór o tak wczesnej porze.
Po drodze udaje nam się jeszcze zajrzeć na zabytkową Jaszczurówkę aby wziąć udział w niedzielnym nabożeństwie.
I tak kończy się nasz weekendowy odpoczynek w górach i tym samym tegoroczny sezon turystyczny. Będzie on niewątpliwie należał do tych bardziej udanych uwzględniając zarówno liczbę wycieczek jak i ich walory widokowe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz