Rok zaczął się leniwie jeśli chodzi o tatrzańskie wyjazdy, a
ich brak przypieczętował niezbyt przyjemny uraz, który unieruchomił mnie na
prawie dwa miesiące. Nic więc dziwnego, że końcem sierpnia gnałam w Tatry z
jeszcze większym zapałem. Na liście tzw. celów od jakiegoś czasu mamy kilka
pozycji – część ewidentnie przewidzianych
na okres z lepszą kondycją fizyczną i większą dyspozycją czasową. Świadomie
więc wybieram coś lżejszego, w sam raz na połowę dnia.
Siwy Wierch, jeden ze szczytów zamykających Tatry po stronie
zachodniej, zdobyliśmy już w 2011 r. niemalże w warunkach zimowych. Wtedy podchodziliśmy
od strony Jalovca, wybierając wariant przez Babki i Ostrą. Tym razem postanowiliśmy
zrobić podejście od strony Zuberca, nieco zachęceni ciekawymi opisami tego szlaku.
Dojazd jak zwykle zajmuje ponad dwie godziny, niestety jadąc
przez Orawice załapaliśmy się jeszcze na kilka utrudnień na trasie, ale i tak
na szlaku meldujemy się po ósmej. Samochód można zostawić przy drodze, zarówno
po jednej, jak i drugiej stronie. O tak wczesnej porze raczej nie ma tłumów,
zwłaszcza, że szlak do wybitnie uczęszczanych nie należy.
Początek, czyli dojście pod Białą Skałę jest dość mozolne i
nie ukrywam niezbyt przyjazne dla oka. Idzie się wzdłuż drogi leśnej, którą
zwozi się drewno, po deszczach jest tam mokro i w niektórych miejscach ślisko. Widoków
też żadnych. Tę część szlaku wieńczy strome podejście pod sam szczyt
wspomnianej Białej Skały, na który spragnieni pierwszych widoków turyści, mogą bez
żadnych problemów wejść.
|
początkowy odcinek czerwonego szlaku na Siwy Wierch |
|
szlak miejscami pokrywa się z leśną, mocno rozjeżdżoną drogą |
|
pierwsza godzina marszu to dość mozolne podejście |
Ciekawostką jest, że czerwony szlak na Siwy Wierch, jako chyba jedyny w Tatrach, oznaczony jest słupkami, które wskazują każde kolejno zdobyte 100 m wysokości.
|
słupki znaczące wysokość - jedyne chyba takie w Tatrach ;-) |
Dalszą cześć szlaku pokonujemy wznoszącym się już nieco
łagodniej grzbietem. Tuż za Białą Skałą, po około 15 minutach marszu, otwiera
się pierwsze „okno widokowe” na Liptów, Niżnie Tatry i Małą Fatrę. Zanim
dojdziemy do głównej atrakcji, czyli ogrodu skalnego pod Siwym Wierchem, mijamy jeszcze kilka takich panoramicznych odsłon, wiele z nich to miejsca idealnie
nadające się na krótki postój i chwilę kontemplacji.
|
Widok na Liptów z pierwszego "okna widokowego" |
|
rozpoczyna się spacer wśród dolomitowych skałek |
|
w dole Zuberec |
I tak, po dwóch godzinach wędrówki, rozpoczyna się piękny, nietypowy
dla Tatr, krajobraz skalnych iglic, wież, kominów, czy osobliwych dolinek, wśród
których poprowadzony jest szlak.
|
widać już cel - Siwy Wierch - choć to jeszcze ponad godzinę marszu |
|
wchodzimy do skalnego raju ;-) |
|
i zaczynają być przydatne ręce ;-) |
|
są skałki ale są i jamy ;-) |
Na większości odcinków nie ma żadnych
trudności. Dla niewprawnych turystów zaskoczeniem mogą być jedynie dwa miejsca,
ubezpieczone łańcuchami, które wymagają lekkiej wspinaczki.
Pierwszy z kominów
jest zdecydowanie krótszy i poza trudnościami technicznymi może sprawiać
dodatkowy kłopot, albowiem skręca nieco w bok i osoby, które wracają
szlakiem z góry, nie widzą tego co dzieje się niżej. W takich sytuacjach, gdy w
kominie spotka się dwie lub więcej osób podchodzących i schodzących, może być
ciężko. Piszę o tym nie przez przypadek, bo podczas zejścia, sami doświadczamy
tej komplikacji, gdy okazuje się, że musimy czekać około 15 minut na wejście
około 30-osobowej, niekoniecznie doświadczonej taternicko wycieczki :-).
Nieco dłuższy i bardziej stromy jest drugi komin, mogący sprawiać trudności osobom niższym takim jak ja (w tzw.
rozwarciu po prostu brakuje kilku centymetrów nogi ;-))).
|
drugi z kominów |
Cały ten dolomitowy park skalny jest niezwykły, i
momentami przypomina tolkienowskie pejzaże – wyobrażam sobie to miejsce w porze
mgieł lub zimą. Pewne fragmenty budzą też we mnie skojarzenia związane z filmem „Piknik
pod wiszącą skałą”.
Sam wierzchołek zdobywa się od strony północno-zachodniej.
Sporo tu ludzi, bo jest to szczyt przechodni i można tu dotrzeć od wspomnianych
Babek ale i od strony przełęczy Palenica.
Może niebo nie przypomina tego sprzed lat, z piękną
widocznością na sąsiednie szczyty, i tak jednak rozsiadamy się wygodnie i
pałaszując kanapki oddajemy się błogiemu relaksowi.
|
taki widok wybraliśmy sobie podczas pałaszowania kanapek i pogryzania czekolady rozległy masyw Salatynu i widoczna za nim Brestowa |
|
dla odmiany widok na drugą stronę z Ostrą - między kosówką wije się szlak w stronę Babek |
|
od lewej Mały Salatyn, Spalona , Pachola, Banówka, od prawej kadr zamyka Baraniec |
|
nasz obóz na 1805 m n.p.m. |
|
Pan Mąż |
|
zbliżenie na szlak w stronę przełęczy Palenica - po prawej błyszczy się nieśmiało tafla Białego Stawku |
|
Kopuła szczytowa Siwego Wierchu |
|
raz jeszcze widok z Siwego Wierchu w kierunku wschodnim |
|
rodzinka na szczycie w komplecie ;-) |
Droga powrotna do Zuberca niestety odbywa się tym samych
szlakiem, a zejście, zwłaszcza we wspomnianych wcześniej partiach dolomitowego
grzebienia, nie należy do najprzyjemniejszych. Chmurzy się też coraz bardziej,
momentami nawet spada kilka kropel deszczu. Po drodze mijamy sporo turystów, zmierzających
w stronę szczytu, niektórych nie bardzo widzę na wspomnianych kominach.
|
robi się mroczno... |
|
Widok podczas zejścia na Liptowskie Jezioro |
|
skalne iglice z masywem Siwego Wierchu |
W niższych partiach szlaku nie jest łatwiej, bo skalne
podłoże ustępuje mieszanemu, co po ostatnich deszczach sprawia, że łatwo o poślizgnięcie.
Nie mogę uwierzyć, że po tylu latach chodzenia po górach, na stromym stoku Białej
Skały, tracę stabilny kontakt z podłożem i zaliczam idiotyczną wręcz kontuzję
prawego stawu kolanowego. Boli nieznośnie ale z zaciśniętymi zębami, udaje mi
się dotrzeć do parkingu. Pocieszam się, że skoro idę, to nic poważnego...
|
ostatnie chwile na szlaku |
W samochodzie kawa i chwila krótkiego odpoczynku, plany co
dalej… - może jezioro Orawskie?
Wracamy więc kierując się na Namiestow. Niestety nad nami
nadal pochmurne niebo a i jakiegoś sensownego zjazdu na plażę nie widać.
Jedziemy więc w poszukiwaniu dobrej pizzerii, najlepiej już w Polsce. To też okazja
aby Krzysiek przewiózł nas szlakiem swoich tras rowerowych w Beskidzie Żywieckim.
Internet sugeruje postój w Rajczy, gdzie dobrą pizzę można zjeść w Tre Monti.
|
Tre Pizza w Tre Monti - Rajcza ;-) |
Wyjście z samochodu wskazuje jednak, że uraz nie jest błahostką, bo kolano, mimo że nie spuchnięte, boli makabrycznie. Nic tak jednak
nie poprawia nastroju po zejściu z gór jak zacne jedzenie i kufel piwa.
Nasz powrót to absolutnie spontaniczny melanż lokalnych dróg,
błądzących gdzieś obok Żywca, Suchej Beskidzkiej, Lanckorony…
Do Krakowa docieramy przed
zmierzchem, unikając tradycyjnych korków z jakimi często borykamy się wracajac z gór.
Dziś z perspektywy trzech tygodni troszkę się martwię stanem
kolana. Diagnoza może nie brzmi katastrofalnie, ale to wyklucza planowaną na
jesień wycieczkę retrospektywną na Krywań, który w rdzawo złotych barwach musi
się prezentować wyjątkowo.
Czyżby ten sezon miał się skończyć tylko jednym
jedynym tatrzańskim wyjazdem?
foto: K. Sobiecki z moim skromnym współudziałem
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz