A szlak zaczynamy tak jak wspomniałam w miejscowości Szczyrbskie Jezioro, gdzie na centralnym parkingu tradycyjnie już zostawiamy samochód i kierujemy się w stronę samego jeziora. Aby wejść na szlak trzeba je obejść niemalże dookoła. Po drodze mijamy zupełnie nową infrastrukturę, luksusowe hotele i piękne pensjonaty. Wymarzone miejsce dla spragnionych joggingu. O tej porze dnia jest jeszcze cicho i bardzo spokojnie. Zajmujący około 35 minut odcinek znad jeziora do rozwidlenia szlaków na Smrekowicy prowadzi bardzo wygodną ścieżką, wijącą się lekko w górę w otwartym terenie.
|
dolne piętro Doliny Furkotnej |
Dalej podążając żółtym szlakiem, wspinamy się
ku górze przez gęsty las, w którym im wyżej, tym więcej dorodnych limb. Po około
45 minutach docieramy do tzw. Szkutnastej Polany, skąd roztacza się nieziemski wprost
widok na próg Doliny Furkotnej, zamkniętej po prawej stronie Grzebieniem Soliska,
po lewej zaś Ostrej Wieży i Ostrej. Ta część doliny do złudzenia przypomina
mi rozkoszny fragment Doliny Bystrej z pachnącymi kwieciem łąkami, zachęcającymi do kliku chwil wytchnienia. Dajemy się więc uwieść i spędzamy tu krótki czas, po czym znów ruszamy, stromo
pnąc się na wysoki próg, powyżej którego leży Wielki Staw Furkotny Niżni. Szlak
w tej części jest nieco mozolny, zmienia się też otoczenie doliny. Wchodzimy w
strefę rozległych granitowych blokowisk, pokrytych soczystą zielenią porostów.
Idzie się jednak wspaniale a im wyżej tym śmielej towarzyszą nam mocne porywy wiatru, przynoszącego ulgę na podejściu. Takie właśnie warunki na szlaku idealnie zaczynają
przypominać nasze wejście na Furkot w 1992 r. - mocne słońce przy prawie bezchmurnym
niebie i lodowaty wiatr. Staw mijamy prawą stroną, przed nami widoczny już cel
naszej wycieczki.
|
obłędna Szkutnasta Polana, a tle Ostra Wieża i Ostra |
|
Wielki Staw Furkotny Niżni
|
|
Wielki Staw Furkotny Niżni
|
W zaledwie 20 minut później jesteśmy już w kolejnym piętrze
doliny. Od lewej otacza nas Ostra, opadająca w stronę Furkotskiej Przełęczy, na
wprost szczyt Furkotu z niezwykle wąską szczeliną przełęczy Bystrej Ławki i po
prawej masyw Wielkiego Soliska. Największe wrażenie wywiera jednak Wielki Staw
Furkotny Wyżni – najwyżej położone tak duże jezioro tatrzańskie. Ma szmaragdowozieloną
barwę, która cudownie kontrastuje z białymi płatami, zalegającego jeszcze śniegu.
Z dalszej części szlaku jego kształt do złudzenia przypomina serce. Ten kształt
pojawia się kilka razy na naszej drodze ;-)
|
Wielki Staw
Furkotny Wyżni i dojście pod Bystry Przechód |
Od wejścia na przełęcz dzieli nas około 30 minut. To mozolna
wspinaczka po blokach skalnych do celu, który wydaje się być na wyciągnięcie dłoni.
To dopiero w tej części szlaku spotykamy pierwszych turystów. Sporo zasiaduje
pod przełęczą, wielu wśród nich to Polacy.
|
Bystry Przechód
u góry Krywań wystający zza Furkotnej Przełęczy, nad Stawem Ostra,
w środkowym rzędzie widok na Tatry Wysokie w tle Wysoka i Gerlach, na pierwszym planie Capi Staw i Szatan z granią Baszt
w dole Szczyrbski Szczyt za nim Rysy i Wysoka, w tle Łomnica a obok maleńki Kolisty Staw |
Tak jak wspominałam sam Bystry Przechód
to ubezpieczone łańcuchem, niezwykle wąskie wcięcie w skale, w sam raz na jednego
człowieka. Nie planujemy nawet dłuższego postoju, tylko ruszamy dalej na szczyt.
Według przewodnika Nyki na Furkot wchodzi się bez oznakowania około 7 minut. Myślę
jednak, że jest to czas dość mocno przesadzony. Biorąc pod uwagę, że tylko
dolna część podejścia jest oznaczona dyskretną ścieżką, górne daje już dużą
swobodę i na sam szczyt można wejść na co najmniej kilka sposobów. Pod samym
wierzchołkiem spotykamy grupkę Polaków, wśród której Krzysiek rozpoznaje
turystkę, poznaną przypadkowo tydzień wcześniej w górach. Rozmawiamy chwilę… i
tak sobie myślę, że chciałabym mieć w tym wieku (na oko powyżej pięćdziesiątki)
tyle zapału i energii co ta kobieta. Właśnie zeszli z Hrubego a na jej twarzy
ani śladu zmęczenia. Po około 15 minutach od przełęczy docieramy w końcu na
dwuwierzchołkowy szczyt Furkotu. Widok … no pyszny … emocje tak silne, że po prostu
nie kryję się i uwalniam kilka łez szczęścia. Ponieważ na szczycie mamy małą
misję do spełnienia, udajemy się na drugi wierzchołek. Na zawietrznej, z
panoramą na najwyższe szczyty Tatr Wysokich zasiadamy w wykwintnej loży
honorowej, z najlepszymi miejscami, w najpiękniejszym amfiteatrze na świecie.
Nikt i nic nie zmieni mojego zdania w tym temacie – cały wysiłek jaki wkłada
się w mozolną wspinaczkę, wart jest bez najmniejszych wątpliwości tych chwil na
szczycie, z widokami które zostają w głowie i sercu do końca – na zawsze.
Zjadając więc kanapki podziwiamy sylwetki rozpoznawalnych tak dobrze szczytów
jak Wysoka, Rysy, Gerlach, w oddali Łomnica, po naszej lewej stronie tak
nieodległy Hruby Wierch, a za placami najbardziej chyba charakterystyczna góra
w Słowacji – Krywań. Tuż za nią w tle kilka kolejnych „grzęd” Tatr Zachodnich,
poprzecinanych głębokimi dolinami. Bez trudu rozpoznajemy kolejne nasze
przejścia z 2010 i 2011 roku – Rohacze, Baraniec, Otargańce z Raczkową Czubą, Bystra.
Patrzę z podziwem na ogromną nieodległą Dolinę Koprową i tak sobie myślę, że
ten szlak jeszcze na mnie poczeka.
|
na szczycie - Furkot 2404 m n.p.m.
u góry Krywań i układające się równolegle pasma Tatr Zachodnich
w dole od lewej drugi wierzchołek Furkotu i Wielkie Solisko, na dużym planie Tatry Wysokie, Szczyrbski Szczyt Szatan z granią Baszt, w tle Rysy, Wysoka i Gerlach, na pierwszym planie Capi Staw i za nim Rysy i Wysoka, daleko w tle Łomnica |
|
na szczycie - Furkot 2404 m n.p.m., u góry panorama na wschód - szczyty jak powyżej, u dołu po lewej Dolina Młynicka, po prawej Krywań |
Wracam jednak do tematu, który dyskretnie
przywołałam – misji na Furkocie. Otóż wybierając się na tę wycieczkę
przypomniałam sobie, że mam kilka zdjęć z wspomnianej już wyprawy w 1992 r.
Postanowiliśmy więc zabawić się w próbę powtórzenia tych kadrów. Przyznam, że
nie było to takie proste jak się nam wydawało. Udało się jednak przynajmniej
podjąć próbę takiego odwzorowania i tak oto powstały nowe wersje starych ujęć.
I choć tu i ówdzie ciałka przybyło, to jednak duch, emocje i miłość do Tatr ta
sama – bez wątpienia. I cieszę się, że po tych 23 latach mimo, że z nieco
słabszą kondycją i nieco innymi parametrami fizycznymi, troszkę obciążona
różnymi kontuzjami, wracam na te same szczyty, pokonuję te same odległości i
robię to z czasami wcale niewiele dłuższymi od tych sprzed lat. No i przede
wszystkim wciąż razem.
|
... tacy byliśmy jeszcze wczoraj... |
Kończymy jednak udział w tym uroczym spektaklu i po
zrobieniu jeszcze kliku zdjęć rozpoczynamy zejście - tym razem w stronę Doliny
Młynickiej. Nie wiedzieć czemu trafiamy na nieco inny wariant, bynajmniej nie
łatwiejszy. W kilku miejscach - przynajmniej dla mnie - schodzenie jest nieco karkołomne
i wymaga niemałej gibkości ;-) Szybko jednak wchodzimy na szlak, którym podąża
coraz więcej turystów. Wspominałam, że mieliśmy okazję zdobywać Bystry Przechód
parę lat temu, nie widzieliśmy jednak nic poza mlecznobiałą, gęstą mgłą i
swoimi butami. Stąd też odkrywam to miejsce niemalże na nowo. I tak sobie myślę
wracając jeszcze na podejście pod przełęcz, że nie wiem jak syn nasz pokonał
dość eksponowaną część ubezpieczoną łańcuchami, chyba tylko dlatego, że nie
widział nic właśnie poza ową mgłą ;-)
A my schodzimy stromym kamienistym zboczem, ścieżką wijącą
się w blokowym zwalisku. Nie jest miła ta część – trzeba pokonywać wysokie
stopnie, co mój nadwyrężony staw skokowy niezbyt dobrze znosi. Za to widok na Capi
Staw i leżący nieco wyżej, częściowo jeszcze zamarznięty Kolisty Stawek - bezcenny.
|
zejście ze szczytu |
Nad Capim Stawem robimy jeszcze jedno ze zdjęć do powtórzenia po latach – oj
trudno znaleźć dokładnie to miejsce ale można powiedzieć, że misja wykonana.
Schodzimy teraz w kolejne piętro doliny Młynicy, mając nieco już z tyłu masywny
Szczyrbski Szczyt, po lewej Grań Baszt i Szatana, po prawej zaś kolejne
wierzchołki grani Soliska.
|
sesja retrospektywna nad Capim Stawem |
Po drodze mijamy miejsce, gdzie w 1979 roku doszło
do katastrofy śmigłowca, który rozbił się podczas niesienia pomocy rannej turystce
z Niemiec. Zginęło wtedy aż siedem osób. Wśród skalnych bloków można jeszcze
wypatrzyć szczątki helikoptera, samą tragedię zaś upamiętnia skała z niewielkim
krzyżem i tablicą pamiątkową.
|
miejsce katastrofy śmigłowca ratunkowego
|
Zbliżając się do Stawu nad Skokiem zwracamy jeszcze uwagę na małe Kozie Stawy oraz Wołowe Stawki. Na szlaku już coraz mniej ludzi, choć niemałe
przerażenie wywołuje pytanie jakiejś zagranicznej rodzinki z czwórką chyba
małych dzieci, ile jeszcze na przełęcz (była godzina "grubo" po 14, z północy
nadciągały niezbyt przyjazne chmury, a przed nimi jeszcze przynajmniej dwie
godziny podejścia, nie mówiąc o co najmniej trzech zejścia). Takie obrazki
zawsze budzą moje najdelikatniej mówiąc niezrozumienie.
Nad samym Stawem nad Skokiem jest jeszcze trochę osób,
natomiast zupełnie inny klimat ojawia nam się w dole u ujścia wodospadu. Masa
ludzi, całe rodziny z dziećmi - no piknik jednym słowem. Schodzimy więc wzdłuż
ciągu kaskad szybko jak się da, robimy jakieś nieliczne ujęcia i uciekamy nieco
aby poszukać chwili ciszy na krótki odpoczynek. Przed nami jeszcze godzina
zejścia, na szczęście nie ma już uciążliwych bloków skalnych. Obok po
prawej stronie widzimy przesuwający się ciąg krzesełek kolejki z Soliska.
|
pod wodospadem Skok w Dolinie Młynickiej |
A w Szczyrbskim Jeziorze ruch i gwar. Kramy z pamiątkami, bary szybkiej obsługi, wracający z
różnych stron gór turyści. Jeszcze coś na ząb, zimne piwo i do samochodu. Wreszcie
sandały – ulga dla stóp i spokojny powrót do domu.
Niestety przejazd do Krakowa
nieco się przedłuża… tuż przy wjeździe na "Zakopiankę" z Nowego Targu ustawiamy się
w ciągnącym się korku. Szybka decyzja i robimy przy najbliższym skręcie w prawo
mały unik, decydując się na powrót przez Krościenko i Mszanę. Jedzie się... choć
i tu jest kilka tłocznych miejsc. Z ulgą więc dojeżdżamy do domu po prawie trzech
godzinach powrotu.
I tak sobie myślę, choć snułam już plany wrześniowe na rodzinną
wycieczkę na Koprowy, że chyba to był mój ostatni wyjazd w Tatry w tym roku. Stopę
jednak trzeba oddać we władanie chirurgowi, bo choćbym nie wiem jak chciała
wierzyć, że jest z nią znośnie, niestety wszystko w obliczu obciążenia jej
dłuższym spacerem czy wycieczką mówi coś zupełnie innego.
foto: BKSobieccy