Podczas gdy spora część dziewczyn przewracała się o poranku na drugi bok, łapiąc ostatnie godziny snu, ja wałęsałam się z aparatem po
miejscowości, w której stacjonowaliśmy
- Montagnanie. To maleńka wioska położona w górnych piętrach wzgórz otaczających Pistoię, skąd już zaledwie pół godziny do Florencji.
Urok tego zakątka tkwi w niewyszukanej prostocie, życzliwości mieszkańców i sennej, nieśpiesznej atmosferze, której tak mi brakuje na codzień.
A my przez tydzień staliśmy się gospodarzami miejscowej plebanii przy maleńkim kościółku, którą opiekują się jej proboszcz Krzysztof oraz czarodziejska Małgosia. Dodać należy, że każdego dnia od 9.00 stawałyśmy karnie na umiejscowionym centralnie tarasie, skąd rozlegał się przez ponad dwie godziny tupot naszych butów. Nieznośny upał towarzyszący nam podczas warsztatów łagodziły górskie, delikatne podmuchy wiatru i stojący tuż obok "wodopój" - o widokach nie wspomnę. Po porannym tupaniu i obowiązkowych ablucjach umilałyśmy sobie czas obowiązkową filiżanką kawy i lampką Aperolu, którego smak poznałam dopiero tu w Toskanii. Absolutnym hitem była jednak stojąca po drugiej stronie ulicy trattoria u "Diabła". Ten facet pokazał nam co to znaczy prawdziwie włoska kuchnia i włoska gościnność. Smaku pizzy "Montagnana" z prosciutto, parmezanem i innymi dodatkami nie zapomnę nigdy. Nigdy też nie zapomnę najwspanialszej paelli, którą "Diabeł" przygotował na nasz wieczór koncertowy. Świeżość owoców morza, doskonała harmonia smaku ryżu z warzywami - no cud po prostu. Minął ponad tydzień a ja tak chętnie bym tam wróciła...
|
włoskie wioski mają zdecydowanie inny charakter niż nasze... ;-) |
|
powiem tak - trudno nie trafić na kota ;-)) |
|
koty są wszędzie
|
|
z góry roztacza się malowniczy widok na wioskę |
|
wystarczy oddalić się nieco od głównej drogi by znaleźć się wśród gajów oliwnych...
|
|
a to już miejscowy cmentarzyk leżący w górnej części wioski, okazuje się, że ten który zwiedzaliśmy w Barcelonie nie jest jedyną tego typu osobliwością |
|
oprocz gajów oliwnych częstym widokiem są winnice |
|
w środku kadru dzwonnica kościoła, przy którym mieszkaliśmy |
|
a to już widok na nasze apartamenty i taras, na którym codziennie odbywały się nasze warsztaty flamenco |
|
widok z tarasu |
|
widok z tarasu na nasze okna |
|
tu dawało się słyszeć codzienny stukot naszych butów |
|
zaproszenie na nasz koncert wywieszono w lokalnym barze - Zanzi Barze (wewnątrz)... |
|
i... na zewnątrz |
|
tu spędzałyśmy codziennie czas po warsztatach, popijając kawę i Aperol |
|
a to nasz Pieszczoszek "Jesus" ze swoim psem - dłuższa opowieść ;-) |
|
od lewej Beata, Anita i Marta przed koncertem..
|
|
zjawiskowa hiszpańska paella po włosku ;-)) |
|
i jej autor "Diabeł" ;-) |
|
i cudo na talerzu przed pochłonięciem ;-) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz