Baraniec

Baraniec

sobota, 4 maja 2013

Dolina Staroleśna w zimowych warunkach zdobyta...

Piotruś jest mistrzem w znajdywaniu ciekawych kamieni
Tegoroczny długi weekend majowy a przynajmniej jego część planujemy spędzić w Tatrach Słowackich. Nie jest to co prawda dobry okres na organizowanie wycieczek, w górach bowiem jest jeszcze sporo śniegu a i większość szlaków na Słowacji zamknięta. Nie mniej jednak z tej skąpej oferty jaką dają łaskawie włodarze słowackiego Tatrzańskiego Parku Narodowego i tak można coś wybrać. 
A może by tak mały wypadzik do Zbójnickiej Chaty w Dolinie Staroleśnej – oj nie byłam tam chyba z 15 lat… a nazajutrz Dolina Zielonego Stawu albo gondolkowy wyjazd nad Skalny Staw i jak szczęście dopisze wjazd na Łomnicę?

Dzień przed wyjazdem pakuję skrzętnie plecaki, ładuję baterię aparatu i robię drobne zakupy z nieodłącznym jabłkiem i miętą. Rano szybka produkcja kanapek, kawa, herbata i wyjazd o całkiem sensownej porze (5.30). Podróż upływa wspaniale, nie martwi mnie nawet to, że nie widać ani jednego tatrzańskiego wierzchołka. Taki stan rzeczy utrzymuje się właściwie do samego Zdiaru. Tuż jednak przed wjazdem na drogę wiodącą do Tatrzańskiej Łomnicy i Smokowców zaczyna się przejaśniać, a w kilka minut później autentycznie wita nas bezchmurne niebo. Na parking w Starym Smokowcu wjeżdżamy tuż po 7.30. Mamy więc spory zapas czasu aby się przepakować, przebrać i zakupić bilety na kolejkę naziemną na Hrebienok, skąd planujemy rozpocząć nasz szlak.

Sławkowski widoczny z okna wagonika kolejki na Hrebienok
Górująca Łomnica
Widok z Hrebienoka
Na górze otwierają się pierwsze widoki na piętrzącą się Łomnicę w asyście sąsiadujących z nią szczytów. My wybitnie spacerowym szlakiem czerwonym, kierujemy się do miejsca skąd ruszymy w Dolinę Staroleśną. Po ogromnych wichurach jakie nawiedziły to miejsce w 2004r. wciąż jeszcze panuje tu przygnębiająca atmosfera. Wzdłuż alejki, którą biegnie ten krótki bo 15 minutowy łącznikowy szlak ktoś jednak wpadł na genialny pomysł aby ze sterczących kikutów powalonych drzew zrobić krzesełka – takie autentyczne siedziska z oparciem dla dużych i małych. 

początek szlaku z Hrebienoka ... ze sterczących kikutów drzew jakie zostały po niszczących wichurach w okolicach Smokowca zrobiono"gustowne" foteliki dla dużych i małych ;-)) - pełno ich tu na tym krótkim odcinku
Docieramy do rozwidlenia szlaków i rozpoczynamy łagodne podejście wąską, częściowo oblodzoną ścieżką. Bardzo szybko zdobywamy granicę regla górnego, a oczom naszym ukazują się pierwsze wspaniałe widoki na otoczenie dolnej części Doliny Staroleśnej z dominującym szczytem Pośredniej Grani i rozległym masywem Sławkowskiego Grzebienia. Zmieniają się również (niestety!) warunki pod nogami. Jest zdecydowanie więcej śniegu, miejscami - zwłaszcza u wylotów żlebów - trzeba naprawdę uważać. To namacalny dowód na zasięg lawin jakie schodziły tu jeszcze całkiem niedawno. Mijamy pierwszy mostek, przecinający jeden z bocznych strumieni potoku Staroleśnego. Zarówno z jednej jak i z drugiej strony z opadających grzbietów gdzieniegdzie pojawiają się przepiękne kilkudziesięciometrowe kaskady, o których w lecie można  absolutnie zapomnieć. Po kilku przygodach z zapadnięciem się jedną nogą niemalże po pachwiny, zaczynam ostrożniej dobierać krok. Szczególnie niebezpiecznie jest tuż obok przepływającej wody, która swoim nurtem drąży pod śniegiem różnej wielkości puste nisze. 
 granica regla górnego - spływające jęzory śniegu spod grzbietu Sławkowskiego Grzebienia
Pasmo Rywocin oddzielających dwie doliny Staroleśną i Małej Zimnej Wody
w tle Pośrednia Grań
a wydawałoby się, że w górach nie ma już śniegu
ze stoków Sławkowskiego Grzebienia spływają przepiękne kaskady
przed nami jeden z większych zwałów śniegowych
Docieramy w końcu do miejsca, w którym szlak dziwnie się urywa a jedyne ślady prowadzą w stronę jednego ze żlebów Sławkowskiego Szczytu. Podchodzimy więc mozolnie wzdłuż pnącego się w górę jęzora śniegu, tylko po to by u jego szczytu stwierdzić, że to miejsce wydeptane przez skitourowców i nie ma stąd szans na kontynuację szlaku. Lekko „zbici” decydujemy się na zjazd wzdłuż żlebu na własnych czterech literach. Przynajmniej mamy chwilę frajdy i nieco dłuższą chwilę chodzenia w mokrych spodniach w tej części ciała. W końcu z napotkanymi po drodze turystami z Polski, idącymi zresztą naszym śladem, znajdujemy właściwy szlak i kontynuujemy wycieczkę. 
"fatal error" i przynajmniej pół godziny straty - niepotrzebne podejście pod Żleb Grosza
ale za to jaka frajda w zejściu ;-))
Mijamy kolejny mostek, który w przewodniku Nyki wyznacza zaledwie 40 minut od rozpoczęcia szlaku u wylotu doliny. Nawet nie chcę o tym mówić Piotrkowi aby nie złamać jego już i tak gasnącego entuzjazmu. Tu szlak zaczyna się piąć nieco stromiej w górę, do złudzenia przypominając podejście pod Chatę Teryego. Niestety Do Zbójnickiej Chaty jeszcze trochę daleko a my jesteśmy dopiero pod stawiarską ścianą, tuż u podnóża Strzeleckiej Turni. Aby było nieco zabawniej okazuje się, że podczas jednego z postojów przy sączącej się strużce wody, wpadam niemalże po pas we wspomnianą wcześniej pułapkę, gubiąc przy okazji w płynącym wartkim nurtem strumieniu jedną z rękawiczek Piotrusia i kalecząc potwornie palce lewej dłoni. Wygląda to żałośnie… wokół na śniegu pełno śladów krwi, dobrze że znajduję chusteczki higieniczne. Błogosławię się też za pomysły noszenia przy sobie plastrów, które co nieco ratują sytuację. Myślę, że miałam sporo szczęścia, równie dobrze mogłam skręcić lub złamać wręcz nogę. No cóż dobrze, że jest bardzo ciepło, spodnie i rękaw bluzki schną ekspresowo. Przecież nie zawrócimy z powodu dwóch głupich palców. 
widok z mostku przecinającego Potok Staroleśny
niezastąpione jabłko z mięta na szlaku ;-)
Idziemy więc dalej, mijając ubezpieczony łańcuchami trawers – rzeczywiście jak wspomina kilka przewodników jest on niemalże zbędny. Stąd otwiera się nowy wspaniały widok i niezbyt radosna dla Piotrusia wizja kolejnego podejścia. Przekonuję go całą sobą, że to już ostatnia taka stromizna, za którą zobaczymy schronisko. 

Ciemniaste Turnie i Kościoły - nie ogarniam ;-)
w tle Sławkowski Szczyt
Przecinamy po raz kolejny potok i rozpoczynamy dość mozolną wspinaczkę do góry. To chyba najtrudniejszy fragment tego szlaku. Śniegu tu jest bardzo dużo i znów trzeba bardzo uważać na to co dzieje się pod nogami. W końcu docieramy nad maleńki Warzęchowy Staw, który pod zwałami śniegu i lodu wydaje się być zaledwie miniaturką. 

Widok z kładki nad Staroleśnym Potokiem tuż pod Strzelecką Turnią, schroniska wciąż jeszcze nie widać...
Warzęchowy Staw
widok znad Warzęchowego Stawu (Pośrednia Grań i Żółty Szczyt)
widok znad Warzęchowego Stawu ( po prawej Pośrednia Grań i Żółty Szczyt w centrum kadru Strzelecka Wieża, po lewej Sokola Wieża) 
widok znad Warzęchowego Stawu
 Warzęchowy Staw 
Piotr ma kryzys, nie widać jeszcze schroniska, ja też nie pamiętam ile trzeba przejść aby się w nim znaleźć. Stojąc z mapą w dłoni tłumaczę, że przed nami jeszcze krótki trawers wzdłuż Długiego Stawu, parominutowe podejście i jesteśmy na miejscu. Nie wiem co byłoby dalej gdyby nie pojawił się pewien starszy mężczyzna, schodzący niczym anioł z góry -  widać piechur wykwalifikowany, co to z niejednego pieca chleb jadł. Na ciche pytanie jak daleko jeszcze do schroniska w odpowiedzi słyszę, że jeszcze jakieś pół godziny. Szukam więc w myślach sposobu aby te 30 minut przedstawić Piotrusiowi jako najkrótsze w jego życiu. Nie jest to łatwe. Turysta gratuluje mojemu dzielnemu synowi, że tak wysoko doszedł... i to w jakich warunkach. Nawet proponuje kawałek czekolady. Myślę, że jego osoba uratowała naszą eskapadę przed odwrotem. Rzeczywiście parę kroków dalej widzimy już cel naszej wycieczki - Zbójnicką Chatę. Trzeba jeszcze wspiąć się nieco ale nie zajmuje nam to zapowiadanych 30 minut. 
ostatni trawers przed dojściem do schroniska
Długi Staw
Długi Staw
 widok z podejścia do schroniska na Długi Staw 
Na górze ściskamy się mocno gratulując sobie sukcesu. Widoki warte każdej kropli potu a w moim przypadku i krwi ;-))). W schronisku pieczętujemy w książeczce GOT nasz sukces. Piotruś tym samym zyskuje kolejne punkty do małej srebrnej odznaki. Kupujemy też obiecaną zimną colę i uciekamy na zewnątrz rozkoszować się kanapkami i pięknymi widokami.  Spędzamy tu niemalże godzinę. Wokół nie ma zbyt wiele możliwości aby wejść tu i ówdzie i "zdjąć" kilka sensownych kadrów. Po moich przygodach boję się już wejść gdzieś, gdzie nie widzę ludzkich śladów na śniegu.

widok na grzebień z Pośrednią Granią

Zbójnicka Chata
i zasłużony odpoczynek
Sławkowski spod schroniska
Zbójnicka Chata
od prawej Świstowy Szczyt, Dzika Turnia, Rohatka (Prielom), Mała Wysoka, Baniasta Turnia
Stojąc tak nad jednym ze Stawów Staroleśnych przypominam sobie poranek w tej Dolinie w czasie jednego z naszych wspólnych małżeńskich wypadów w Tatry (97… 98?). Pamiętam go doskonale jakby to było wczoraj zaledwie, pamiętam siebie w pomarańczowej koszulce z pomarańczową chustką na głowie i piękny dzień. Tuż obok nas pasły się kozice… rzadko można je oglądać z tak bliska. A patrząc na wąską, wciętą szczerbinę Priełomu w otaczającej dolinę grzędzie skalnej wspominam cały nasz szlak przez Dolinę Białej Wody. Wszystko pamiętam i nie chcę zapomnieć … choć boli…


 Świstowy Szczyt, Świstowa Przełęcz, Graniasta Turnia







Długi Staw
Zbliża się 14.30, rozpoczynamy zejście. W Piotrka wstąpiły nowe siły. A po odtańczeniu pożegnalnego gangnamstyle na tle Sławkowskiego Szczytu (zarejestrowałam ;-))), ma tyle animuszu, że aż trudno uwierzyć. To on prowadzi mnie teraz w dół, zwracając uwagę na każdy potencjalny element zagrożenia. Na bardziej stromych fragmentach powtarzamy wyczyn sprzed kilku godzin i zjeżdżamy – tym razem na butach. Nawet nie wiemy kiedy mijamy trawers z łańcuchem i kolejne fragmenty szlaku. Na Hrebienoku meldujemy się o 16.35, mamy więc chwile czasu do odjazdu kolejki.



mokre, głębokie i nieprzyjemne niespodzianki
A na dole z rozkoszą przebieramy się w lekkie suche buty i całą resztę. O szybę samochodu uderzają nieśmiało pierwsze krople deszczu. My zaś ruszamy w poszukiwaniu pizzerii, którą obiecałam Piotrusiowi w nagrodę za jego dzielny wyczyn. Niestety pod tym względem Słowacja wciąż mnie jeszcze będzie zadziwiać. Wspomnianą pizzę zamawiamy dopiero w Bukowinie Tatrzańskiej a smakuje jak nigdy. 
O powrocie do Krakowa jeszcze tego samego dnia zdecydowaliśmy w schronisku. Zmęczenie i trudne warunki w górach mimo wszystko zdecydowały aby poprzestać na tym jednym dniu – na dobry początek. Dziś z perspektywy czasu cieszę się, że taką decyzję podjęliśmy. Od dwóch dni pada deszcz, jest zimno i ponuro, w sam raz aby spędzić ten czas w domu przy gorącej herbacie z sokiem.



2 komentarze:

  1. O, jak zazdroszczę! :) Tatrzańskich zdjęć nigdy za wiele :) Gratuluję udanej wycieczki :) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zajrzałam na Pani blog i cóż widzę? Bratnią Taterską Duszę... dziękuję za wizytę i równiez pozdrawiam życząc pięknych i emocjonujących wrażeń w górach ;-)
      a jeśli chodzi o pogodę w Tatrach... zawsze trzeba wierzyć ;-)) - przerabiam to od lat i nie załamuję się już gdy jadąc nie widzę nic ;-)

      Usuń