|
Piotruś jest mistrzem w znajdywaniu ciekawych kamieni |
Tegoroczny długi weekend majowy a przynajmniej jego część
planujemy spędzić w Tatrach Słowackich. Nie jest to co prawda dobry okres na organizowanie
wycieczek, w górach bowiem jest jeszcze sporo śniegu a i większość szlaków na Słowacji
zamknięta. Nie mniej jednak z tej skąpej oferty jaką dają łaskawie włodarze
słowackiego Tatrzańskiego Parku Narodowego i tak można coś wybrać.
A może by tak mały wypadzik do Zbójnickiej Chaty w Dolinie
Staroleśnej – oj nie byłam tam chyba z 15 lat… a nazajutrz Dolina Zielonego Stawu
albo gondolkowy wyjazd nad Skalny Staw i jak szczęście dopisze wjazd na Łomnicę?
Dzień przed wyjazdem pakuję skrzętnie plecaki, ładuję
baterię aparatu i robię drobne zakupy z nieodłącznym jabłkiem i miętą. Rano
szybka produkcja kanapek, kawa, herbata i wyjazd o całkiem sensownej porze
(5.30). Podróż upływa wspaniale, nie martwi mnie nawet to, że nie widać
ani jednego tatrzańskiego wierzchołka. Taki stan rzeczy utrzymuje się właściwie
do samego Zdiaru. Tuż jednak przed wjazdem na drogę wiodącą do Tatrzańskiej
Łomnicy i Smokowców zaczyna się przejaśniać, a w kilka minut później
autentycznie wita nas bezchmurne niebo. Na parking w Starym Smokowcu wjeżdżamy
tuż po 7.30. Mamy więc spory zapas czasu aby się przepakować, przebrać i
zakupić bilety na kolejkę naziemną na Hrebienok, skąd planujemy rozpocząć nasz
szlak.
|
Sławkowski widoczny z okna wagonika kolejki na Hrebienok |
|
Górująca Łomnica |
|
Widok z Hrebienoka |
Na górze otwierają się pierwsze widoki na piętrzącą się Łomnicę
w asyście sąsiadujących z nią szczytów. My wybitnie spacerowym szlakiem czerwonym,
kierujemy się do miejsca skąd ruszymy w Dolinę Staroleśną. Po ogromnych wichurach
jakie nawiedziły to miejsce w 2004r. wciąż jeszcze panuje tu przygnębiająca
atmosfera. Wzdłuż alejki, którą biegnie ten krótki bo 15 minutowy łącznikowy szlak
ktoś jednak wpadł na genialny pomysł aby ze sterczących kikutów powalonych drzew
zrobić krzesełka – takie autentyczne siedziska z oparciem dla dużych i małych.
|
początek szlaku z Hrebienoka ... ze sterczących kikutów drzew jakie zostały po niszczących wichurach w okolicach Smokowca zrobiono"gustowne" foteliki dla dużych i małych ;-)) - pełno ich tu na tym krótkim odcinku |
Docieramy do rozwidlenia szlaków i rozpoczynamy
łagodne podejście wąską, częściowo oblodzoną ścieżką. Bardzo szybko zdobywamy
granicę regla górnego, a oczom naszym ukazują się pierwsze wspaniałe widoki na otoczenie
dolnej części Doliny Staroleśnej z dominującym szczytem Pośredniej Grani i rozległym
masywem Sławkowskiego Grzebienia. Zmieniają
się również (niestety!) warunki pod nogami. Jest zdecydowanie więcej śniegu, miejscami - zwłaszcza
u wylotów żlebów - trzeba naprawdę uważać. To namacalny dowód na zasięg lawin
jakie schodziły tu jeszcze całkiem niedawno. Mijamy pierwszy mostek,
przecinający jeden z bocznych strumieni potoku Staroleśnego. Zarówno z jednej jak
i z drugiej strony z opadających grzbietów gdzieniegdzie pojawiają się przepiękne
kilkudziesięciometrowe kaskady, o których w lecie można absolutnie zapomnieć. Po kilku przygodach z
zapadnięciem się jedną nogą niemalże po pachwiny, zaczynam ostrożniej dobierać
krok. Szczególnie niebezpiecznie jest tuż obok przepływającej wody, która swoim
nurtem drąży pod śniegiem różnej wielkości puste nisze.
|
granica regla górnego - spływające jęzory śniegu spod grzbietu Sławkowskiego Grzebienia |
|
Pasmo Rywocin oddzielających dwie doliny Staroleśną i Małej Zimnej Wody |
|
w tle Pośrednia Grań |
|
a wydawałoby się, że w górach nie ma już śniegu |
|
ze stoków Sławkowskiego Grzebienia spływają przepiękne kaskady |
|
przed nami jeden z większych zwałów śniegowych |
Docieramy w końcu do
miejsca, w którym szlak dziwnie się urywa a jedyne ślady prowadzą w stronę
jednego ze żlebów Sławkowskiego Szczytu. Podchodzimy więc mozolnie wzdłuż
pnącego się w górę jęzora śniegu, tylko po to by u jego szczytu stwierdzić, że
to miejsce wydeptane przez skitourowców i nie ma stąd szans na kontynuację
szlaku. Lekko „zbici” decydujemy się na zjazd wzdłuż żlebu na własnych czterech
literach. Przynajmniej mamy chwilę frajdy i nieco dłuższą chwilę chodzenia w mokrych spodniach w
tej części ciała. W końcu z napotkanymi po drodze turystami z Polski, idącymi zresztą
naszym śladem, znajdujemy właściwy szlak i kontynuujemy wycieczkę.
|
"fatal error" i przynajmniej pół godziny straty - niepotrzebne podejście pod Żleb Grosza
|
|
ale za to jaka frajda w zejściu ;-)) |
Mijamy
kolejny mostek, który w przewodniku Nyki wyznacza zaledwie 40 minut od
rozpoczęcia szlaku u wylotu doliny. Nawet nie chcę o tym mówić Piotrkowi aby
nie złamać jego już i tak gasnącego entuzjazmu. Tu szlak zaczyna się piąć nieco
stromiej w górę, do złudzenia przypominając podejście pod Chatę Teryego.
Niestety Do Zbójnickiej Chaty jeszcze trochę daleko a my jesteśmy dopiero pod stawiarską
ścianą, tuż u podnóża Strzeleckiej Turni. Aby było nieco zabawniej okazuje się,
że podczas jednego z postojów przy sączącej się strużce wody, wpadam niemalże
po pas we wspomnianą wcześniej pułapkę, gubiąc przy okazji w płynącym wartkim
nurtem strumieniu jedną z rękawiczek Piotrusia i kalecząc potwornie palce lewej
dłoni. Wygląda to żałośnie… wokół na śniegu pełno śladów krwi, dobrze że
znajduję chusteczki higieniczne. Błogosławię się też za pomysły noszenia przy
sobie plastrów, które co nieco ratują sytuację. Myślę, że miałam sporo
szczęścia, równie dobrze mogłam skręcić lub złamać wręcz nogę. No cóż dobrze,
że jest bardzo ciepło, spodnie i rękaw bluzki schną ekspresowo. Przecież nie
zawrócimy z powodu dwóch głupich palców.
|
widok z mostku przecinającego Potok Staroleśny |
|
niezastąpione jabłko z mięta na szlaku ;-) |
Idziemy więc dalej, mijając
ubezpieczony łańcuchami trawers – rzeczywiście jak wspomina kilka przewodników
jest on niemalże zbędny. Stąd otwiera się nowy wspaniały widok i niezbyt radosna
dla Piotrusia wizja kolejnego podejścia. Przekonuję go całą sobą, że to już
ostatnia taka stromizna, za którą zobaczymy schronisko.
|
Ciemniaste Turnie i Kościoły - nie ogarniam ;-) |
|
w tle Sławkowski Szczyt |
Przecinamy po raz kolejny
potok i rozpoczynamy dość mozolną wspinaczkę do góry. To chyba najtrudniejszy
fragment tego szlaku. Śniegu tu jest bardzo dużo i znów trzeba bardzo uważać na
to co dzieje się pod nogami. W końcu docieramy nad maleńki Warzęchowy Staw,
który pod zwałami śniegu i lodu wydaje się być zaledwie miniaturką.
|
Widok z kładki nad Staroleśnym Potokiem tuż pod Strzelecką Turnią, schroniska wciąż jeszcze nie widać... |
|
Warzęchowy Staw |
|
widok znad Warzęchowego Stawu (Pośrednia Grań i Żółty Szczyt) |
|
widok znad Warzęchowego Stawu ( po prawej Pośrednia Grań i Żółty Szczyt w centrum kadru Strzelecka Wieża, po lewej Sokola Wieża) |
|
widok znad Warzęchowego Stawu
|
|
Warzęchowy Staw |
Piotr ma
kryzys, nie widać jeszcze schroniska, ja też nie pamiętam ile trzeba przejść
aby się w nim znaleźć. Stojąc z mapą w dłoni tłumaczę, że przed nami jeszcze
krótki trawers wzdłuż Długiego Stawu, parominutowe podejście i jesteśmy na
miejscu. Nie wiem co byłoby dalej gdyby nie pojawił się pewien starszy mężczyzna,
schodzący niczym anioł z góry - widać piechur
wykwalifikowany, co to z niejednego pieca chleb jadł. Na ciche pytanie jak daleko
jeszcze do schroniska w odpowiedzi słyszę, że jeszcze jakieś pół godziny. Szukam więc w myślach sposobu aby te 30 minut przedstawić Piotrusiowi jako
najkrótsze w jego życiu. Nie jest to łatwe. Turysta gratuluje mojemu dzielnemu
synowi, że tak wysoko doszedł... i to w jakich warunkach. Nawet proponuje kawałek
czekolady. Myślę, że jego osoba uratowała naszą eskapadę przed odwrotem. Rzeczywiście
parę kroków dalej widzimy już cel naszej wycieczki - Zbójnicką Chatę. Trzeba
jeszcze wspiąć się nieco ale nie zajmuje nam to zapowiadanych 30 minut.
|
ostatni trawers przed dojściem do schroniska |
|
Długi Staw |
|
Długi Staw
|
|
widok z podejścia do schroniska na Długi Staw |
Na
górze ściskamy się mocno gratulując sobie sukcesu. Widoki warte każdej kropli
potu a w moim przypadku i krwi ;-))). W schronisku pieczętujemy w książeczce
GOT nasz sukces. Piotruś tym samym zyskuje kolejne punkty do małej srebrnej
odznaki. Kupujemy też obiecaną zimną colę i uciekamy na zewnątrz rozkoszować
się kanapkami i pięknymi widokami. Spędzamy
tu niemalże godzinę. Wokół nie ma zbyt wiele możliwości aby wejść tu i ówdzie i
"zdjąć" kilka sensownych kadrów. Po moich przygodach boję się już wejść gdzieś,
gdzie nie widzę ludzkich śladów na śniegu.
|
widok na grzebień z Pośrednią Granią |
|
Zbójnicka Chata |
|
i zasłużony odpoczynek |
|
Sławkowski spod schroniska
|
|
Zbójnicka Chata
|
|
od prawej Świstowy Szczyt, Dzika Turnia, Rohatka (Prielom), Mała Wysoka, Baniasta Turnia |
Stojąc tak nad jednym ze Stawów Staroleśnych przypominam
sobie poranek w tej Dolinie w czasie jednego z naszych wspólnych małżeńskich wypadów
w Tatry (97… 98?). Pamiętam go doskonale jakby to było wczoraj zaledwie, pamiętam
siebie w pomarańczowej koszulce z pomarańczową chustką na głowie i piękny dzień.
Tuż obok nas pasły się kozice… rzadko można je oglądać z tak bliska. A patrząc
na wąską, wciętą szczerbinę Priełomu w otaczającej dolinę grzędzie skalnej wspominam
cały nasz szlak przez Dolinę Białej Wody. Wszystko pamiętam i nie chcę zapomnieć
… choć boli…
|
Świstowy Szczyt, Świstowa Przełęcz, Graniasta Turnia |
|
Długi Staw |
Zbliża się 14.30, rozpoczynamy zejście. W Piotrka wstąpiły nowe
siły. A po odtańczeniu pożegnalnego gangnamstyle na tle Sławkowskiego Szczytu
(zarejestrowałam ;-))), ma tyle animuszu, że aż trudno uwierzyć. To on prowadzi
mnie teraz w dół, zwracając uwagę na każdy potencjalny element zagrożenia. Na
bardziej stromych fragmentach powtarzamy wyczyn sprzed kilku godzin i zjeżdżamy
– tym razem na butach. Nawet nie wiemy kiedy mijamy trawers z łańcuchem i
kolejne fragmenty szlaku. Na Hrebienoku meldujemy się o 16.35, mamy więc chwile
czasu do odjazdu kolejki.
|
mokre, głębokie i nieprzyjemne niespodzianki |
A na dole z rozkoszą przebieramy się w lekkie suche buty i
całą resztę. O szybę samochodu uderzają nieśmiało pierwsze krople deszczu. My
zaś ruszamy w poszukiwaniu pizzerii, którą obiecałam Piotrusiowi w nagrodę za
jego dzielny wyczyn. Niestety pod tym względem Słowacja wciąż mnie jeszcze
będzie zadziwiać. Wspomnianą pizzę zamawiamy dopiero w Bukowinie Tatrzańskiej a
smakuje jak nigdy.
O powrocie do Krakowa jeszcze tego samego dnia zdecydowaliśmy
w schronisku. Zmęczenie i trudne warunki w górach mimo wszystko zdecydowały aby
poprzestać na tym jednym dniu – na dobry początek. Dziś z perspektywy czasu
cieszę się, że taką decyzję podjęliśmy. Od dwóch dni pada deszcz, jest zimno i
ponuro, w sam raz aby spędzić ten czas w domu przy gorącej herbacie z sokiem.
O, jak zazdroszczę! :) Tatrzańskich zdjęć nigdy za wiele :) Gratuluję udanej wycieczki :) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńzajrzałam na Pani blog i cóż widzę? Bratnią Taterską Duszę... dziękuję za wizytę i równiez pozdrawiam życząc pięknych i emocjonujących wrażeń w górach ;-)
Usuńa jeśli chodzi o pogodę w Tatrach... zawsze trzeba wierzyć ;-)) - przerabiam to od lat i nie załamuję się już gdy jadąc nie widzę nic ;-)