Magii Barcelony chciałam się oddać już dawno. W świadomy
sposób dojrzewałam do planowania wyjazdu od czasu obejrzenia filmu Almodovara
”Wszystko o mojej matce”. Potem pojawiła się allenowska „Vicki Cristina
Barcelona”… Przede wszystkim jednak Barcelona urzekła mnie tajemniczym
Tibidabo, tak czarodziejsko opisanym w „Cieniu wiatru” Zafona. Pierwszeństwo
oddałam jednak Andaluzji, która drążyła w mojej ciekawskiej świadomości
zdecydowanie bardziej wyraziste ścieżki.
Dzięki szybkiej decyzji już w grudniu wspólnie z koleżankami
zakupiłyśmy bilety lotnicze, korzystając z niezwykle atrakcyjnej oferty tanich
linii lotniczych i tak oto mój wielki plan zaczął nabierać rumieńców.
Muszę przyznać, że od prawie miesiąca przed zaplanowanym
wylotem z nadzieją śledziłam serwisy pogodowe, czytając na temat marcowej
zmienności aury. Im bliżej jednak było do wyjazdu, z tym większym spokojem
dobierałam garderobę do naszej podróży, z góry zakładając, że kurtka puchowa
tak przydatna tu u nas w Polsce, w Barcelonie nie będzie mi absolutnie
potrzebna.
W Gironie – bo tam właśnie lądują samoloty Ryanaira -
wylądowałyśmy bez opóźnień 9 marca o godzinie 13.30. Przywitało nas piękne
niebo, ciepły powiew wiosennego wiatru i przede wszystkim słońce, którego tak
nam brakowało w Krakowie przez okres niemalże całej zimy. W doskonałych
nastrojach zakupiłyśmy bilety na autokar jadący bezpośrednio do Barcelony –
dodam koszt podróży dla jednej osoby to 16€, w obie strony 25€. Jest to
rzeczywiście doskonałe połączenie między oddalonymi od siebie o prawie 100km
miastami, a autostradą odległość tę pokonuje się w godzinę.
Nawet nie wiemy kiedy wjeżdżamy do katalońskiej stolicy,
która muszę przyznać początkowo robi na mnie nieco przytłaczające wrażenie.
Ogromne blokowiska na przedmieściach, wszędzie krzyżujące się autostrady,
wijące się niczym ślimaki. Im bardziej jednak zagłębiamy się w centrum miasta
tym dostojniej się ono prezentuje. Mijamy szeregi kamienic, pnących się wysoko
w górę. Gdzieniegdzie pojawiają się egzotyczne akcenty w postaci zielonych
palm, przypominających nam, że o zimie to musimy tu absolutnie zapomnieć.
Autobus kończy swą trasę na dworcu Estació del Nord, z
którego kierujemy się do najbliższej stacji metra. Nieco zaaferowane
orientujemy się, że zrobiłyśmy trochę niepotrzebnie sporą pętelkę. W końcu
jednak docieramy do stacji przy barcelońskim Łuku Triumfalnym. Tam próbujemy
wybrać najlepszy dla nas wariant zakupu biletów komunikacji miejskiej, a
strzałem w dziesiątkę jest zakup biletu miesięcznego do wykorzystania przez
więcej niż jedną osobę (koszt ok. 50€). Wychodzi to zdecydowanie taniej niż jakbyśmy
chciały kupować pojedyncze bilety trzydniowe dla każdej z nas.
Tak więc mając już pierwszy krok za sobą ruszamy w kierunku
zarezerwowanego wcześniej hostalu Melon District. Okazuje się, że ze stacji na
której wysiadamy trzeba jeszcze przejść pieszo około 20 minut. W tym czasie
chłoniemy klimat miasta, nieco wyludnionego o tej porze. Zadziwia nas przede
wszystkim niesamowity, swoisty patriotyzm lokalny, objawiający się wywieszaniem
w niemalże co dziesiątym oknie katalońskiej flagi.
W hostalu meldujemy się, bez żadnych problemów jednak
zarezerwowane studio budzi w nas lekkie zdziwienie. No cóż należało się
spodziewać, że czymś innym jest zdjęcie reklamowe a zupełnie czym innym
rzeczywistość. Studio w swoim wystroju jest dosyć zimne, zdecydowanie mniejsze
i bynajmniej nie epatuje przytulnością. Największe zdumienie budzi w nas jednak
łazienka o ile można ją w ogóle tak nazwać. Jej powierzchnia na pewno nie
przekracza 1,5m2 a mieści w sobie toaletę, umywalkę i kabinę prysznicową.
Generalnie przybytek ten można śmiało porównać z samolotową toaletą (kto
korzystał ten wie) lub po prostu z toy-toy-ką ;-)
nasze salony ;-) |
i nasza ogrooomna łazienka ;-) |
Po szybkim przepakowaniu postanawiamy ruszyć w miasto,
kierując się w stronę pomnika Kolumba, znajdującego się przy plaza del Portal
de la Pau. Ta mierząca ponad 60 m wysokości statua jest chyba jednym z
najbardziej rozpoznawalnych obiektów Barcelony, stojącym w punkcie gdzie
zaczyna się słynny deptak La Rambla. Spod pomnika kierujemy się na chwilę w
stronę wybrzeża, będącego jednocześnie przystanią portową dla małych jachtów.
Jest pogodne, późne popołudnie, z łatwością odpieram myśli o zimie w Krakowie,
w którym o tej samej porze już zmierzcha i jak się później dowiadujemy pada śnieg.
Pomnik Kolumba |
okolice wybrzeża |
zatoka dla jachtów |
barcelońskie molo |
Prosto z wybrzeża kierujemy się wzdłuż La Rambli w poszukiwaniu jakiegoś lokalu, gdzie mogłybyśmy zjeść wreszcie coś gorącego. Jako że wokół panuje gwar i mijają nas setki ludzi, z przyjemnością zagłębiamy się w jedną z uliczek Barri Gotic aby po dłuższych poszukiwaniach wybrać lokal, do którego zresztą jesteśmy zaproszone przez stojącego na ulicy „naganiacza”. Decydujemy się na „menu dnia” nie wiedząc jeszcze, że będzie to chyba najczęściej przywoływany posiłek podczas tego pobytu. Na przystawkę dostajemy zestaw małych kanapeczek i sałatek. Jako danie główne wybieramy - ja ośmiorniczki z pieczonymi ziemniakami, dziewczyny risotto z kurczakiem. Podczas gdy ja bynajmniej nie narzekam na swój wybór, moje koleżanki z trudem przełykają zamówione danie, bardziej przypominające mleczną breję niż coś co miałoby pobudzić enzymy trawienne. No cóż taki mały niewypał ;-) Wizytę w tym przybytku kończymy deserem - pieczonym jabłkiem. Niestety słynnego katalońskiego przysmaku czyli Crema Catalana, odpowiednika francuskiego kremu brulle już dla nas zabrakło :-(.
moje danie - smażone ośmiorniczki z cebulą i dodatkiem pieczonych ziemniaków |
danie "kultowe" - risotto z kurczakiem |
Po wyjściu z lokalu ruszamy dalej w stronę placu Katalonii.
La Rambla mnie absolutnie nie porywa. Tabun ludzi, rozstawione stragany z
tysiącem barcelońskich pamiątek. Wokół unosi się zapach pieczonych gofrów. Na pewno
uwagę zwracają monumentalne kamienice, wieczorem przepięknie podświetlone.
Co ciekawe kiedyś La
Rambla podobnie jak nasza krakowska ulica Dietla była korytem rzeki,
wyznaczając w ten sposób zewnętrzne granice miasta. Gdzieś po drodze odbijamy
na chwilkę na jeden z piękniejszych placów Barcelony - Reial. Granatowe niebo
zapadającego zmroku pięknie kontrastuje z ciepłą żółcią lamp oświetlających
rzęsiście plac. Jednolitym w stylu kamienicom uroku dodają arkady. To
niewątpliwie jedno z piękniejszych miejsc, które dane nam będzie jeszcze
podziwiać dnia następnego o poranku.
Plac Reial |
La Rambla - gmach Teatru Poliorama |
Na ogromnym placu Katalonii, mi osobiście przypominającym
klimat Madrytu, wsiadamy w metro i kierujemy się w stronę placu Espana, skąd
planujemy udać się pod pałacowy budynek Narodowego Muzeum Sztuki Katalońskiej
aby obejrzeć spektakl świetlno-muzyczny przy fontannach. Już w chwilę po
wejściu na Plac Espana widzimy dwa równoległe pasaże pojedynczych fontann,
podświetlonych monochromatycznym białym światłem. Idąc wzdłuż nich dochodzimy
do serca placu, a mianowicie ogromnej fontanny, z której woda tryska
wielobarwnymi, kaskadami tworząc niepowtarzalne kompozycje. Temu niezwykłemu
pokazowi towarzyszą muzyczne akordy zarówno muzyki klasycznej jak i tej nieco
bardziej popularnej. Obserwujemy pokaz z różnych miejsc, kierując się stopniowo
ku górze w stronę wspomnianego muzeum. Tu jednak nie kończy się ciąg atrakcji,
bowiem wzdłuż schodów mijamy kolejne fontanny, tworzące na poszczególnych
kondygnacjach fantazyjne wodospady. W sumie w miejscu tym spędzamy ponad
godzinę. Muszę przyznać, że jego klimat do złudzenia przypominał mi wieczorny
spacer w 2000r w okolicach wieży Eiffla podczas rezonansowego kongresu w Paryżu.
Z ciekawostek dotyczących samego placu Espana mogę dodać, że
sam plac został wytyczony w 1715r. w miejsce dawnego miejsca straceń, na którym
stała miejska szubienica. A w związku z organizowaną przez Barcelonę w 1918r.
Światową Wystawą, plac ten dodatkowo przeorganizowano wznosząc cztery
monumentalne kolumny, symbolizujące cztery paski na fladze katalońskiej. Co
ciekawe kolumny te zostały jakiś czas później rozebrane po to by znów wrócić i
zademonstrować autonomię Katalonii.
w metrze czasem bywa wesoło ;-) |
budynek Narodowego Muzeum Sztuki Katalońskiej |
A my po tylu mocnych wrażeniach wracamy z powrotem do stacji metra przy palcu Espana, skąd kierujemy się do hostalu aby złapać oddech przed kolejnym nie mniej atrakcyjnym dniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz