Niedziela 10 marca godzina 7.00, nastrojowy utwór Smoke City
„Good bye sweet romance” wyrywa nas z mocnego snu. Poranna toaleta, spakowanie
niezbędnych akcesoriów i Barcelona znów nasza. Nie ma to jak założyć
sandały i lekki ciuch, wiedząc że w Krakowie na termometrze poniżej zera i pada
śnieg. W doskonałych nastrojach wstępujemy do sąsiadującej z naszym hostalem
kawiarenki. Tu czeka na nas wyśmienity wybór pysznych kanapek -
świeżutkich bo robionych dosłownie na naszych oczach. Dla spragnionych
słodyczy, w witrynce obok, nie mniej bogaty zestaw słodkich bułeczek, począwszy
od zwykłych maślanych croissantów po różnego rodzaju nadziewane cuda. Do
wybranych kanapek zamawiamy obowiązkowo kawę z mlekiem i tak ukontentowane
oddajemy się porannej uczcie.
W Polsce zwyczaj jedzenia śniadań poza domem
nie należy do zbyt częstych zjawisk, choć już powoli niczym pierwiosnki na
wiosnę pojawiają się lokale, zwiastujące zmiany w tym temacie. Podczas
tych kilku rannych posiłków zjedzonych w barcelońskich knajpkach widzimy jak powszechny to obyczaj
w Hiszpanii (myślę, że w większości krajów Europy zachodniej). Nawet obsługa
„śmieciarki” potrafi znaleźć czas i zatrzymać się na chwilę tylko po to by
w ulubionym lokalu zjeść śniadanie, czytając przy tym poranną prasę. Piękne.
|
nasza ulubiona "śniadajnia" |
Z naszego przybytku podniebiennych rozkoszy udajemy się do najbliższej stacji metra i dojeżdżamy pod
pomnik Kolumba. Stąd podobnie jak dnia poprzedniego kierujemy się w stronę
Barri Gotic aby leniwie powłóczyć się wąskimi uliczkami tej urokliwej dzielnicy.
Zanim docieramy do Katedry św.Eulalii mijamy po drodze kilka innych kościołów
próbując wkręcić się na niedzielną mszę. Wspominałam już pisząc a’propos wyjazdu do
Andaluzji, że Hiszpania jest krajem, w którym miasta mają coś co je wyróżnia na tle innych - niezliczoną wręcz ilość urokliwych placów i placyków, pozwalających złapać
oddech w ciasnej miejskiej przestrzeni.
Barcelona pod tym względem niczym się nie różni i oprócz
placu Reial, na którym w niedzielny poranek królują sprzedawcy staroci, udaje
nam się odkryć jeszcze przynajmniej kilka innych.
|
Barri Gotic
|
|
Plac Reial |
Nie dysponując zbyt dokładnym planem tej
części miasta (przy tym zagęszczeniu ulic ma to ogromne znaczenie), kierując się nieco intuicją i znakami tzw. szczególnymi w
końcu znajdujemy Katedrę. Wykorzystujemy niemalże półgodzinny wolny czas do
rozpoczęcia mszy i spod głównego wejścia uciekamy w boczną uliczkę aby dotrzeć do niebiańskiego zakątka jakim jest czworoboczny, niezwykle kameralny i tonący w zieleni wirydarz. Jego centralne miejsce zajmuje mała fontanna ze stawem, na którym pływa trzynaście gęsi. Ich liczba symbolizuje wiek, w którym patronka katedry straciła swoje życie.
Jak się później okazuje msza, w której uczestniczymy ma wyjątkowo uroczysty charakter a ilości kadzidła jakiej użyto podczas jej trwania nie jestem w stanie sobie nawet wyobrazić.
Katedra jest klasycznym przykładem architektury gotyckiej, znacznie jednak bogatszej od ascetycznej bryły Kościoła Santa Maria del Mar, który odwiedzamy wieczorem tego samego dnia. Szczególną uwagę zwracają niezwykłe smukłe stelle w prezbiterium i nietypowo umiejscowione organy.
|
Katedra św. Eulalii |
|
Krużganki w Katedrze św. Eulalii |
|
patio w Katedrze św. Eulalii
|
|
kilka z trzynastu gęsi - jedynych lokatorek patio w Katedrze św. Eulalii |
|
plac przed Katedrą św. Eulalii
|
|
zakątek w Dzielnicy Gotyckiej
|
Uduchowione i odurzone wonią kadzideł opuszczamy to miejsce aby udać się na plac Espana, skąd planujemy długi spacer po wzgórzu Montujic.
Po bajkowej atmosferze placu z poprzedniego dnia nie ma już śladu, jednakże w pełnym słońcu możemy dla odmiany podziwiać detale wyraźnie dominującej sylwetki Narodowego Muzeum Sztuki Katalońskiej. I znów pokonujemy niezliczone ilości schodów tym razem dla wyrażenia swojego zachwytu nad rozległą panoramą miasta, z widniejącym po przeciwnej stronie wzgórzem Tibidabo. Prosto spod budynku muzeum kierujemy się w stronę ogrodu Jardins Joan Maragal, w którym spędzony czas jest autentycznym wytchnieniem od gwaru miasta.
Spacer alejkami tego kameralnego parku
zajmuje nam o
koło pół godziny, po czym udajemy się w stronę kompleksu olimpijskiego. O ile wnętrze stadionu nie stanowi jakiejś niezwykłej atrakcji - można je bezpłatnie podejrzeć wchodząc na górną platformę prosto z ulicy, o tyle zachowane historyczne fasady budynku stadionu są naprawdę godne polecenia. Z ciekawostek dodam, że stadion powstał w 1927, w ramach przygotowań Barcelony do organizacji Expo 1928. Przez lata popadał w ruinę, na szczęście organizacja Igrzysk Olimpijskich w 1992r. stała się wystarczającym argumentem do przeprowadzenia remontu generalnego.
|
Plac Espana - Narodowe Muzeum Sztuki Katalońskiej |
|
Plac Espana z widokiem na wzgórze Tibidabo |
|
widok ze wzgórza Montjuic |
|
na wzgórzu Montjuic |
|
ja podglądam siedzącą zmysłowo dziewczynę, Monika podgląda mnie ;-) - ogrody Jardins Joan Maragal
|
|
tym razem ja podglądam pozującą wdzięcznie modelkę ;-) |
|
;-) wiosna |
|
wchodzimy na teren kompleksu olimpijskiego
|
|
Stadion olimpijski
|
|
wejście na stadion olimpijski |
Tymczasem przed nami właściwie cel numer jeden tego dnia a mianowicie "miasto umarłych" - największa nekropolia w Barcelonie. Miejsce to niezwykłe, górujące nad barcelońskim portem, przez turystów odwiedzane niezmiernie rzadko.
Z daleka do złudzenia przypomina wyludnione, smętne blokowisko. Co więc takiego niezwykłego jest w tym cmentarzu? Niewątpliwie nader interesujący jest stosowany tam system pochówku zwłok, który nas Polaków może nieco szokować. Oprócz pojedynczych grobowców, które tak naprawdę widziałyśmy tylko na zdjęciach w przewodniku, na cmentarzu zmarłych chowa się zamurowując trumny z ciałami w niszach usytuowanych jedna nad drugą. Każda taka nisza zamknięta jest identyczną szklaną witrynką, w której rodzina zmarłych umieszcza różne przedmioty (kwiaty, zdjęcia, różnego rodzaju bibeloty czy maskotki).
Spacerujemy więc alejkami wśród ogromnych betonowych budynków z ponumerowanymi licznymi grobami.
Przez jakiś czas zastanawiamy się jak można dotrzeć do grobowców znajdujących się na najwyższych kondygnacjach (w niektórych przypadkach to nawet kilkanaście metrów). Nasze wątpliwości rozwiała jednak obecność przewoźnych podestów, dzięki którym można "odwiedzić" i przyozdobić grób bliskiego. Na cmentarzu tym nie ma praktycznie świeżych kwiatów, nie ma również tak tradycyjnych u nas świec czy zniczy.
Cmentarz ten liczy już sobie ponad sto lat i jest miejscem pochówku zarówno nędzarzy, ludzi z niższych warstw społecznych jak i bogaczy, których grobowce przypominają dla odmiany małe pałace. Niestety najprawdopodobniej ze względu na niefortunne wejście na cmentarz jakimś bocznym wejściem nie znajdujemy żadnego oznakowania, które skierowałoby nas w tę bardziej artystyczną część cmentarza, pełną zaprojektowanych przez uznanych barcelońskich architektów dzieł sztuki cmentarnej. Wielka szkoda...
Z cmentarza lekko już wykończone udajemy się w stronę zamku, licząc na znalezienie jakiegoś miejsca, gdzie mogłybyśmy coś zjeść. Po knajpce słynącej z wiszących gitar tak żarliwie zachwalanej przez Monikę a właściwie jej męża pozostało już chyba tylko wspomnienie a nam dane było zadowolić się jedynie naleśnikami i piwem serwowanym w sezonowej knajpce. Niewątpliwy atut tego miejsca to przepiękne widoki na morze. Co za przestrzeń!
Wzgórze Montjuic opuszczamy korzystając z kolejki linowej - dobrodziejstwa zarezerwowanego dla wykończonych poszukiwaniem różnych atrakcji turystów. Imponujące widoki na miasto rekompensują nam wszystko to czego nie udało nam się zobaczyć tego dnia.
|
Najdziwniejszy cmentarz jaki widziałam w życiu - wzgórze Montjuic |
|
a z cmentarza widok na ... morze |
|
katalońska flaga - symbol pożądanej autonomii |
|
widok z wzgórza zamkowego
|
|
emocje towarzyszące temu "posiadowi" - bezcenne ;-) |
Na koniec planujemy jeszcze znaleźć jedną z najbardziej znanych w Barcelonie restauracji "Cztery koty", jednakże prawdziwie europejskie ceny skutecznie nas zniechęcają do wejścia. Zadowalamy się więc namiastką panującego wewnątrz klimatu przed wejściem do lokalu ;-).
|
najsłynniejszy barceloński lokal "Cztery koty" |
|
Katedra św. Eulalii raz jeszcze |
|
jedyne zdjęcia wnętrza katedry Santa Maria del Mar - zrobione przez szybkę ;-) |
Przed powrotem do hostalu wstępujemy jeszcze na krótką chwilę do Katedry Santa Maria del Mar, która dosłownie zapiera dech w piersiach. Ponieważ miejsce to odwiedzamy już o zmroku, trudno wyłapać zewnętrzne atuty do jakich na pewno należy pięknie zdobiony portal. Ze względu na trwającą w tym czasie mszę nie możemy też
w pełni
oddać się magii wnętrza, którego niezwykłość tkwi w jego ascetycznej wręcz prostocie. Niewątpliwie jednym z czynników jaki miał wpływ na wygląd tego kościoła jest bardzo krótki czas jego budowy - 54 lata. Patrząc na liczne okna i okienka zdobione witrażami (dodam, że są to chyba jedyne zdobienia kościoła) można sobie tylko wyobrazić jak czarodziejski musi być wewnątrz poranek z padającymi kolorowymi smugami światła.