No i po urlopie…
Wspaniały niespełna tydzień minął nawet nie wiedzieć kiedy. Dobrze, że wyjazd w ogóle doszedł do skutku, biorąc pod uwagę paskudną grypę jaką przyniósł do domu nasz syn. Wyjeżdżaliśmy więc nie bez obaw ale plan udało się zrealizować idealnie i tak też spędziliśmy pięć dni na stoku i jedno popołudnie w rezerwacie skalnym w Teplicach.
Podobnie jak w zeszłym roku zdecydowaliśmy się na wyjazd do Stronia Śląskiego, skąd codziennie dojeżdżaliśmy całe 6 km pod stoki Czarnej Góry i Żmijowca w Siennej, gdzie znajduje się jeden z lepszych kompleksów narciarskich w Polsce. Udało nam się wstrzelić w jako taki okres sprzyjający szusowaniu. Śniegu na szczęście nie brakowało, czynna była większość tras a i pogoda do najgorszych nie należała, choć przyznam, że dnia ostatniego mocno nam na szczytach dowiało.
na szczycie Czarnej Góry (zdj. Jacek Królikiewicz)
na szczycie Żmijowca
na stoku Czarnej Góry - nartostrada B
na szczycie Żmijowca - z tyłu w tle Czarna Góra
początek trasy z Czarnej Góry
Jako że narodziła się rodzinna tradycja organizowania po narciarskich wyczynach pieszych wycieczek w skały, tak też i w tym roku pojechaliśmy w rejon czeskich Gór Stołowych aby podelektować się urokiem skalnego, zaśnieżonego miasta. W Teplicach byliśmy dokładnie półtora roku temu podczas letniej kanikuły. Zimą rezerwat prezentuje się całkiem inaczej i mimo, że przedreptaliśmy dokładnie tę samą pętlę mieliśmy wrażenie jakbyśmy tam byli pierwszy raz. W porównaniu z zeszłorocznym zimowym wypadem do odległego o 4 km Adrspachu śniegu było mniej i temperatury też zdecydowanie łaskawsze. Niewątpliwie atrakcją w tym roku były cudownie oszronione skały, które momentami wyglądały jakby były pokryte delikatną, białą pleśnią wyśmienitego camemberta. No i ta cisza, spokój i niemalże całkowity brak turystów których latem tu pełno. Bardzo, bardzo polecam
większość skał ma ciekawe kształty i przypisane im czasem zabawne nazwy - jak choćby ta - Szorty Karkonosza ;-)))
A ja już powoli na lekkiej adrenalince przed nieuchronnie zbliżającym sie kresem moich naukowych zmagań... ;-))